Bezpieczeństwo energetyczne nie jest dane nam raz na zawsze
„Krzyczeli, żeśmy stumanieni, / Nie wierząc nam, że chcieć – to móc!”. Słowa z legionowego hymnu mogłyby posłużyć za krótkie i dosadne podsumowanie podejścia obecnej opozycji do kwestii bezpieczeństwa energetycznego. Kiedy w 2015 roku obóz patriotyczny obejmował rządy w wyniku decyzji większości wyborców, odziedziczył Polskę uzależnioną w niesłychanym stopniu od rosyjskich surowców – ropy i gazu. Ostatnie osiem lat to zerwanie z zależnością surowcową od Kremla i dobitne udowodnienie, że dzisiejsza opozycja, mówiąc „nie da się” miała na myśli: „nie chce się”
Straszono Polaków zakręceniem kurka z gazem przez Rosję, co miało stanowić jeden z argumentów za stosowaną przez rządy PO-PSL polityką ugłaskiwania Putina. Jednocześnie projekt Baltic Pipe uznawano za nierealny. Argument podobny: potężna Rosja nigdy na to nie pozwoli. Zapowiedź ówczesnego ministra Piotra Naimskiego, że Polska nie przedłuży kontraktu jamalskiego na zakup gazu z Rosji, w kręgach obecnej opozycji uznawano wręcz za szkodliwą dla kraju.
Co takiego stało się w ciągu minionych ośmiu lat, że udało się całkowicie zmienić politykę w kwestii surowców i zapewnić Polsce i Polakom realne bezpieczeństwo energetyczne? Przede wszystkim zerwano z dogmatem wiecznej zależności Polski od Rosji i nie oszczędzano na inwestycjach i strategicznym znaczeniu dla Polski. Fakt, że po agresji Rosji na Ukrainę stosunkowo szybko zrezygnowano z reszty zakupów surowców ze Wschodu, był możliwy właśnie dzięki wysiłkowi lat poprzednich – w tym umowom z nowymi partnerami, zawieranymi przez spółki kontrolowane przez Skarb Państwa. Orlen w najgorętszym okresie, tuż po wybuchu wojny, zakontraktował ropę naftową z Arabii Saudyjskiej, co pozwoliło na rezygnację z ropy rosyjskiej, notabene gorszej jakościowo.
Owo „nie da się”, powtarzane przed rokiem 2015, słychać z ust polityków opozycji i dzisiaj. Kiedy jesienią 2022 roku przygotowywano się do otwarcia rurociągu Baltic Pipe, dostarczającego gaz z Norwegii, wieszczono, że Grupa Orlen nie będzie w stanie zakontraktować odpowiedniego wolumenu gazu. I znowu okazało się, że owszem, zakontraktowano tyle surowca, ile nam potrzeba. Dzisiaj polskie magazyny gazu są wypełnione w 95 procentach, co oznacza, że w nadchodzących jesiennych i zimowych miesiącach nie musimy się kłopotać dostępnością błękitnego paliwa. Pozyskiwane są kolejne kontrakty na dostawę gazu – między innymi z Norwegii i Stanów Zjednoczonych. Co istotne, Orlen zainaugurował rozbudowę podziemnych magazynów gazu w Wierzchowicach. Zakończy się ona w 2026 roku i wówczas łączna powierzchnia magazynów gazu w Polsce przekroczy 4 mld metrów sześciennych. To tyle, ile wszystkie gospodarstwa domowe w kraju zużywają przez dziesięć miesięcy. Będzie to znaczące zwiększenie naszego – wszystkich Polaków – bezpieczeństwa. Groźba „zakręcenia kurka” czy wstrzymania dostaw po prostu przestanie istnieć.
Czy to znaczy, że możemy czuć się bezpieczni i być pewni, że czasy „nie da się” nie wrócą? Niestety, nie, bo chęć powrotu do czasów, gdy Polska nie była suwerenna pod względem energii i surowców, jest po stronie dzisiejszej opozycji ledwie skrywana. Dlatego bezustannie podważa się sens budowy narodowego koncernu multienergetycznego w oparciu o Orlen, dlatego słychać głosy kwestionujące konieczność inwestycji w energetykę atomową. Wrzucając w październiku kartę do wyborczej urny będziemy decydować o naszym bezpieczeństwie – i nie są to słowa na wyrost.
Maria Koc, przewodnicząca Komisji Gospodarki Narodowej i Innowacyjności Senatu RP