Inwazyjnych działań ABW wobec „Wprost” nie można tłumaczyć interesem publicznym
Minister spraw wewnętrznych działa w interesie premiera, któremu podlega. Nic więc dziwnego, że premier odwraca teraz uwagę od treści jego rozmów na temat spraw ważnych dla państwa. I nie tylko jego.
Z czwartkowej mowy wiceministra sprawiedliwości w Sejmie, który przytaczał orzecznictwo ETPCz dotyczące odbierania dowodów w śledztwie dziennikarzom wynikało, że w przypadku wizyty redakcji „Wprost” Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i prokuratura powinny były zastosować łagodniejsze środki. Wiceminister Michał Królikowski powiedział, że w jego ocenie przy postanowienie prokuratury o podjęciu przeszukania nie zachowano należytych standardów. Prokurator zlecający działania ABW tego dnia przeszedł bezpośrednio od postanowienia o dobrowolnym wydaniu rzeczy do postanowienia o zatrzymaniu w celu przeszukania. Na koniec wiceminister przeprosił jednak prokuratora generalnego za ewentualną stygmatyzację jego urzędu, jeśli do niej doszło w ub. tygodniu. Po jego wystąpieniu na sejmowej komisji sprawiedliwości zabrał głos właśnie prokurator generalny Andrzej Seremet, który nadal podkreślał, że funkcjonariusze nie dążyli do poznania informatora, od którego pochodzą nagrania rozmów ważnych osób w państwie. Tego samego dnia rzeczniczka prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Renata Mazur, pokazując nagrania, w których funkcjonariusze próbują wyszarpać z rąk naczelnego tygodnika jego laptop mówiła, że „prokurator dążył do ugodowego przejęcia nośnika”.
-W opinii Europejskiego Trybunału Praw Człowieka gwarancja wolności słowa oznacza obowiązek nie tylko ochrony tajemnicy dziennikarskiej, ale również obowiązek organów państwa do tego, aby nie utrudniać przygotowania publikacji o szczególnym znaczeniu – podkreślił wiceminister sprawiedliwości Michał Królikowski. W Sejmie wyjaśniał podstawy krytyki działań funkcjonariuszy prokuratury i ABW wygłoszonej w stanowisku ministra sprawiedliwości dzień po ubiegłotygodniowym wkroczeniu funkcjonariuszy do redakcji „Wprost”. Dodał, że minister sprawiedliwości wcale nie wycofał się z wygłoszonego wówczas stanowiska, a jego reakcja była właściwa, biorąc pod uwagę interwencje organizacji międzynarodowe, w tym OBWE, które ostro skrytykowały działania funkcjonariuszy organów ścigania w redakcji pisma.
Celem działania mediów jest zapewnienie opinii publicznej dostępu do informacji mających znaczenie dla bezpieczeństwa państwa i porządku prawnego – podkreślał wiceminister Królikowski. Nieprawidłowością według ministra sprawiedliwości było zażądane wydania wszystkich nośników, zawierających nagrania zamiast jednego nośnika zawierający wszystkie nagrania. Przyznał, że opór redaktora naczelnego tygodnika, także w tym wypadku nie nosi znamion czynu zabronionego i że należało podjąć kilka działań, które miałyby mniej inwazyjny charakter, m. in. porozumienie się z sądem co do postanowienia o wydaniu nagrań. W ocenie ministra sprawiedliwości zajęcie nośników przez prokuraturę mogłoby w tym przypadku posłużyć co najwyżej do tego, żeby poznać sposób czynności sprawczej (nielegalnego podsłuchiwania), ale nie do ustalenia osoby nagrywającej bądź osoby dostarczającej nagranie dziennikarzom. Dlatego właśnie minister sprawiedliwości uznał za nieprawidłowe założenie, że po ewentualnym przejęciu w ubiegłą środę (przed wolnym od pracy świętem Bożego Ciała) nośników z nagraniami zostałyby one umieszczone w kancelarii tajnej sądu, a dopiero w poniedziałek trafiłyby do sądu.
Powstaje wątpliwość, co do niezwłoczności dokonania tej czynności – mówił wiceminister. - Można mieć zasadne wątpliwości, czy czas dokonania czynności oraz ewentualne zajęcie komputerów, zgodne z postanowieniem Agencji (wydanie wszystkich nośników – potencjalnie bardzo dużej grupy rzeczy) nie byłoby odebrane w standardach praw człowieka, w orzecznictwie Trybunału nadmiernie uciążliwe dla redakcji - dodał. I zwrócił uwagę na to, że poprzez czynności wykonywane przez prokuraturę mógł zostać zaburzony cykl wydawniczy tygodnika, ponieważ kolejny numer pisma nie był jeszcze przygotowany.
W środę w Sejmie przegłosowane zostało wotum zaufania dla rządu w związku z ujawnionymi w prasie rozmowami kompromitującymi ważne osoby w państwie. Dzień wcześniej (we wtorek) ABW zatrzymała biznesmena Marka F., związanego z branżą węglową. Prokuratura już postawiła mu zarzuty współpracy przy organizowaniu nielegalnych nagrań. Właśnie na branży importerów i dystrybutorów węgla skupił się premier w swoim przemówieniu, wygłoszonym w środę o godz. 15, przed głosowaniem za i przeciw wotum zaufania dla rządu, którego sam zresztą był inicjatorem. Po zatrzymaniu kelnera restauracji „Sowa i Przyjaciele” Łukasza N., który przyznał się do nagrywania rozmów w restauracji „Rzeczpospolita” napisała, że miał on obciążyć jednego z dziennikarzy, współautora tekstu o nagraniach opublikowanego we „Wprost”. Okazało się to nieprawdą. Zaprzeczyła temu sama prokuratura. Tusk mówił w środę w Sejmie: „ten kryzys wywołany jest przez przestępstwo”. Mówił o „grupie przestępców, która pozwoliła sobie na nagrywanie materiałów, a później ich publikowanie”. O konkretach, które opinia publiczna mogła dowiedzieć się z mediów opublikowaniu rozmów, niekorzystnych dla ministrów rządu Tuska nie wspomniał. Dotarcie do nagrywających jest zadaniem dla organów ścigania. Nie ma lepszego dowodu rozmowy niż nagranie. Dlatego właśnie redakcje decydują się na ich ujawnianie. Dwie osoby – zatrzymani kelnerzy przyznali się do zarzucanego czynu nielegalnego nagrywania, ale biznesmen Marek F. i jego szwagier – nie. Wszyscy zostali zwolnieni po wpłaceniu kaucji.
Wiceminister Królikowski podawał w Sejmie przykłady z orzecznictwa ETPCz dotyczące interwencji organów ścigania i dziennikarzy. Jednym z przykładów była sprawa Roemen i Schmit przeciwko Luksemburgowi, dotycząca niezapowiedzianej rozległej kontroli policji w domu u dziennikarza, w którym on pracował i który został przeszukany na wniosek sędziego śledczego po publikacji demaskującej oszustwa podatkowe jednego z ministrów konstytucyjnych. Przeszukanie to było zgodne z prawem kraju i legalne. Trybunał doszedł do konkluzji, że rząd nie był w stanie przekonywająco wykazać, że ważniejszy niż wolność prasy jest ujawnienie okoliczności sprawy i uznał że zastosowane w sprawie środki i nie podjęcie czynności poprzedzających przeszukanie było naruszeniem proporcjonalności i że doszło do naruszenia prawa skarżącego do wyrażania opinii.
Podał też przykład jednego z najświeższych orzeczeń na niekorzyść mediów - holenderskiej redakcji Ravage, która opublikowała oświadczenie, że otrzymała list od zamachowca i ma zamiar go opublikować w najbliższym wydaniu. Wówczas do redakcji wkroczył prokurator i dokonał przeszukania. Było to pod koniec lat 90, po zamachach bombowych. Trybunał uznał, że skoro nie był to informator, ale nadawca listu, to nie można mówić o standardach ochrony tajemnicy dziennikarskiej oraz, że interes publiczny w tym wypadku był ważniejszy.