Opinie

Fot. Maciej Goniszewski
Fot. Maciej Goniszewski

Pracownicze ogródki działkowe jak ostatnie sprzęty wynoszone z domu do lombardu

Wincenty Jakubowski

Wincenty Jakubowski

Przedsiębiorca, muzealnik i poeta z Nysy.

  • Opublikowano: 30 czerwca 2014, 13:34

  • Powiększ tekst

Rodzice mieli pracowniczy ogródek działkowy i ja, gdziekolwiek pracowałem na terenie kraju, zawsze miałem i mam ogródek. Nawet, gdy jeszcze nie założyłem rodziny, uprawiałem u nas na Śląsku ogródek pracowniczy, obdarowywałem sąsiadów i znajomych warzywami. Mógłbym górnolotnie powiedzieć, że czerpałem siłę z pracy na ziemi jak mityczny Ateusz, ale wolę zacytować naszą śląską godkę : "Chłopie, chcesz być szczęśliwy 2 godziny - wypij ćwiartkę, chcesz być szczęśliwy przez miesiąc – ożeń się, chcesz być szczęśliwy przez całe życie – to se weź działkę…"

Pracownicze ogródki działkowe to jedna ze zdobyczy tak zwanego „świata pracy” PRL. W tym miejscu wyjaśnienie młodszym pokoleniom Polaków: skrót PRL oznaczał Polską Rzeczpospolitą Ludową. Ogródki działkowe o powierzchni około 5 arów, czyli 500 metrów kwadratowych otrzymywali w dzierżawę od socjalistycznych zakładów pracy w zasadzie wszyscy chętni.

Dla działkowiczów była to zdobycz socjalna mająca wiele pozytywnych aspektów. Głównym założeniem socjalistycznego wychowania było przecież wychowanie przez pracę. Niebagatelnym czynnikiem było przejście do pracy w przemyśle milionów mieszkańców wsi. Dla chłopów, robotników w pierwszym pokoleniu, uprawa działki stanowiła łagodną, miniaturową namiastkę pracy na roli, pracy pod gołym niebem, na świeżym powietrzu. Stanowiąc w ten sposób, niejako ewolucyjną adaptację do pracy w zamkniętych fabrycznych halach. Z czasem, te miniaturowe ogródki stały się nie tylko miejscem rekreacji, ale poważnymi dostawcami warzyw i owoców dla całej rodziny działkowicza. Stały się też źródłem integracji społecznej i sąsiedzkiej, wymiany doświadczeń. Powstawały konkursy na najlepiej uprawiane i utrzymywane ogródki.

Pracownicze Ogródki Działkowe, podobnie jak wszystkie inne struktury pozarządowe w PRL, jak Hodowcy Gołębi pocztowych, Psów Rasowych miały swoje zarządy główne w Warszawie. Różnica polegała na tym, że hodowcy psów, czy też gołębi pocztowych byli ich właścicielami, natomiast działkowicze nigdy nie mieli do swych działek prawa własności. Byli i są nadal tylko dzierżawcami.

Odziedziczone po PRL Pracownicze Ogródki Działkowe zrzeszają obecnie w Polsce około 1 miliona członków. Jest to podobna ilość jak w sąsiednich Niemczech. Uprawiają według statystyki 43 400 ha ziemi. Często położone są w środku rozbudowanych miast, stanowią łakomy kąsek dla deweloperów. Przybliżone szacunki ich obecnej wartości rynkowej, tylko w największych miastach Polski to 20 miliardów złotych. Łakomy to kąsek dla spryciarzy.

Działkowicze to potężna grupa społeczna, którą dziwnym trafem ominęły przekształcenia własnościowe przewrotu ustrojowego 1989 roku. Powrót do demokracji, pożegnanie skompromitowanego socjalizmu rokowało nadzieję na uwłaszczenie całego społeczeństwa. Aż się prosiło, aby te dzierżawione od państwa niewielkie działki pielęgnowane przez 2, czy obecnie nawet przez 3 pokolenia, czyli 20 – 40, a nawet 60 lat, jedną ustawą sejmową przekształcić na własność dla dotychczasowych użytkowników. Zamiast ustawy uwłaszczeniowej w listopadzie 2013 r Sejm wysmażył szybką ustawę o LIKWIDACJI Pracowniczych Ogrodów Działkowych i przejęciu ich nadzorem właścicielskim przez Skarb Państwa. Ponieważ Skarb Państwa jest pusty i Państwo pod rządami PO jest zadłużone na około 1 bilion złotych jesteśmy nie tylko świadkami, ale niestety uczestnikami wynoszenia do lombardu ostatnich sprzętów z naszego domu.

Zamiast tej najprostszej wydałoby się formy uwłaszczenia, wybrano ustawowo inne formy uwłaszczenia społeczeństwa polskiego: najpierw była słynna obietnica pierwszego solidarnościowego prezydenta Lecha Wałęsy: „100 milionów złotych dla każdego Polaka…”. To, że nasz legendarny przywódca „Solidarności” chlapał nieodpowiedzialnie jęzorem, zdołaliśmy się przyzwyczaić… Potem zabrali się za uwłaszczenie Polaków inteligentni ekonomiści. Przypomnę młodszym pokoleniom Polaków, że minister Przekształceń Własnościowych ekonomista pan Lewandowski, obecnie szef jednej z Komisji Unii Europejskiej, wielokrotny europoseł wymyślił tzw „świadectwa udziałowe” dla każdego dorosłego Polaka. Zapłaciliśmy za te cenne świadectwa udziałowe równowartość około 2 butelek wódki.

Zamiast, jako papiery wartościowe nabrać z czasem wartości, niestety, nabrały w przysłowiową „butelkę” miliony Polaków. Po kilku latach można je było kupić w cenie 4 butelek wódki.

Powstały inne formy zawłaszczenia majątku narodowego po formalnym wydźwignięciu na niepodległość w 1989 r. Powstało wyspecjalizowane Ministerstwo Przekształceń Własnościowych, które precyzyjniej należałoby określić jako Ministerstwo Grabieży Majątku Narodowego. Pisał o tym dobrze poinformowany znany ekonomista amerykański polskiego pochodzenia prof. Kazimierz Poznański stwierdzając, że za łapówkę około 5 proc. dla polskiego urzędnika – „decydenta” można było kupić fabrykę za przysłowiową złotówkę, za 10 – 20 proc. wartości.

Fabrykę kupował zagraniczny kontrahent, lub anonimowa polska spółka – tzw „słup” z kapitałem zagranicznym. Tylko nieliczni Polacy brali udział w tym rabunku. Posługiwano się w tym procederze nośnym hasłem, że „kapitał nie ma narodowości”…Z perspektywy 2014 roku Polacy niestety przekonali się na własnej skórze, że niestety kapitał wciąż przypisany jest integralnie do interesów narodowych.

Pierwszym ministrem został wspomniany powyżej Janusz Lewandowski, który do dzisiaj nie jest rozliczony za sprzedaż za grosze jednej z najnowocześniejszych na świecie fabryk papieru i celulozy w Kwidzyniu, kupionej dla Polski przez Edwarda Gierka za około miliard dolarów.

Proceder Lewandowskiego kontynuował minister Karczmarek z SLD. Powstały Agencje Rolne Skarbu Państwa, które zagarnął pazerny PSL przejmując kilkumilionowe hektary i mienie po rozwiązanych PGR- ach. Można powiedzieć, że przekręty stały się naszym chlebem powszednim.

Naród zobojętniał na nie, jako coś naturalnego. Polacy po 1989 r przyzwyczaili się do licznych przekrętów kolejnych władz tzw III Rzeczpospolitej, nazywanych „prywatyzacją”, czyli literalnie, po polsku: grabieżą majątku narodowego wypracowanego przez 2 pokolenia Polaków.

Po „prywatyzacji” przemysłu, banków, najstarszych firm ubezpieczeniowych, milionów hektarów ziemi ornej, po PGR - ach, przyszedł obecnie czas wyprzedaży resztki mienia - lasów państwowych, obejmujących 25 % terytorium kraju. Termin tej grabieży nie tak odległy: 2016 r. Czy poseł PiS Jan Szyszko, który zebrał już około 2 miliony podpisów w obronie Lasów Państwowych, zdoła je obronić ?

Reasumując – szykuje się wcześniej, gdyż w 2014 r kolejny przekręt, dotyczący pracowniczych ogródków działkowych.

Ustawa Sejmowa wysmażona przez rząd Platformy Obywatelskiej w listopadzie 2013, po kosmetycznych poprawkach Senatu podpisanych przez marszałka Borusowicza, że nie są sprzeczne z ustawodawstwem UE, została błyskawicznie zatwierdzona przez prezydenta Komorowskiego.

W Nysie, podobnie jak w całej Polsce, mamy ogromną ilość działkowiczów. W sierpniu i wrześniu 2014 r, na walnych zebraniach działkowiczów ma się rozstrzygnąć ich status prawny. Nie wiem, czy nie jest za późno: Zachęcam nie tylko do dyskusji, ale obywatelskiego sprzeciwu ! Czy to tak dużo, że my dzierżawcy 500 metrowych płachetków polskiej ziemi nie możemy stać się jej właścicielami? Czy spryciarze i te płachetki sprzątną nam sprzed nosa…?

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych