Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

O maturach i deflacji mózgu studenckiego

Przemysław Rudź

Przemysław Rudź

Wiecznie walczący o kapitalizm libertarianin, wyznawca wolności indywidualnej, nienawidzący rządu i podatków.

  • Opublikowano: 4 lipca 2014, 09:34

  • Powiększ tekst

Dla pokolenia naszych rodziców zrobienie matury było czymś nobilitującym, do czego człowiek zakuwał jak dziki osioł. Średnie wykształcenie to było coś! Nie mówiąc już o egzaminach na studia, które jeszcze mnie mocno przeczołgały. Byłem geograficzną alfą i omegą, ale może przesadzałem bo jechałem na studia z prowincji do dużego miasta, więc zależało mi podwójnie na pierwszym akademickim sukcesie. Dziś z perspektywy czasu mogę z całym przekonaniem powiedzieć, że inflacja ilości osób legitymizujących się wyższym wykształceniem w stosunku do deflacji rzeczywistej zawartości ich mózgów, stała się obowiązującą normą. A to ponoć nie koniec, gdyż z wielkich ośrodków miejskich idzie nowa moda - w dobrym towarzystwie wypada mieć doktorat!

Tymczasem wiodące media podały bulwersującą informację, że tegorocznej matury z co najmniej jednego przedmiotu nie zdał co trzeci uczeń. To że publiczne szkoły kończą wtórni analfabeci nie jest jakimś szczególnym odkryciem. Mam wśród znajomych kilku nauczycieli, którzy wg ich relacji, z przerażeniem realizują programy nauczania z jednej strony nastawione na produkcję osobników wyjałowionych z krytycznego myślenia, z drugiej nastawionych roszczeniowo do rzeczywistości. Nie chcę wspominać szerzej o tzw. pierwiastku patriotycznym, który ponoć za czasów PRL był w podręcznikach historii i języka polskiego rzetelniej reprezentowany. Jednym słowem jest źle, a matura, która dla wielu ma być dumnym zwieńczeniem pewnego ważnego etapu w życiu, staje się kolejną barierą niemożności. A mówimy przecież o egzaminie dojrzałości wg nowych zasad, gdzie żeby nie zdać, trzeba się solidnie do tego przyłożyć. Tak sobie myślę, że gdyby kazać młodzieży zaliczać egzaminy chociażby wg zasad, które obowiązywały gdy moje pokolenie (matura w 1995) zaliczało tzw. egzamin dojrzałości, statystyka byłaby z pewnością jeszcze bardziej katastrofalna. Najśmieszniejsze jest, że ci, którym jakimś cudem uda się za dwa miesiące zaliczyć maturalną poprawkę, z pewnością pójdą wesoło na studia. Tuman ale magister, się wie!

Kończąc ostatnie zdanie przypomniałem sobie niedawne wesołe piwo z przyjaciółmi, gdzie usłyszałem taką oto mrożącą krew w żyłach i ponoć prawdziwą historię z rektoratu (czy też dziekanatu) Uniwersytetu Gdańskiego, gdzie zgłosiło się kilkanaście zorganizowanych w grupę osób, które oblały matematykę na tegorocznej maturze. Podchodzą do "okienka" i mówią tak:

  • My chcemy studiować kierunek humanistyczny, to może ten egzamin maturalny z matematyki można jakoś pominąć?

Babka w rektoracie zrobiła wielkie oczy i mówi:

  • Ależ moi drodzy, żeby iść na studia trzeba mieć maturę!

Towarzystwo na takie dictum zrobiło również wielkie i zawiedzione oczy, po czym sobie poszło...

Zastanawia mnie totalnie dziecięca naiwność tychże desperatów, że mogą wcisnąć na uniwersytecie taki bull shit. Przecież w szkole musiano ich poinformować, że studia może rozpocząć tylko ktoś, kto ma zaliczony egzamin dojrzałości. Koniec kropka. Zupełnie abstrahuję od tego czy matematyka powinna być na maturze, czy być na niej nie powinna, bo w tej materii głosy są podzielone. Jeśli jednak ustawodawca przewidział taką a nie inną ścieżkę w stronę średniego i następnie wyższego wykształcenia, to nie ma zmiłuj, trzeba się jej podporządkować. Motyw jaki przyświecał grupce młodych humanistów był zapewne wg nich jak najbardziej szczery, wypływający z ich organicznej awersji do królowej nauk. Jednak symptomatyczna jest chęć jakiejś kombinacji, załatwienia sprawy na skróty, na zasadzie a nóż widelec się uda. Czy ktoś z zainteresowanych pomyślał, że to kompromitujące, nawet dla kogoś kto uważa się za humanistę?

Gdy kilka lat temu straciłem pracę, zacząłem przeglądać internet w poszukiwaniu okazji do zarobienia pieniędzy. Znalazłem wiele ogłoszeń z dobrze płatnymi zleceniami na napisanie... pracy magisterskiej. Na kilka z nich odpowiedziałem, uważając że kilka dni spędzonych w bibliotece wystarczą żeby przygotować rozsądny konspekt pracy na temat socjologiczny, ekonomiczny, czy z jakiejś tam turystyki. Groszem nie śmierdziałem, roboty wokół nie było, więc trochę treningu dla mózgownicy zawsze się przyda. Jakież było moje zdziwienie, gdy jako warunek wstępny rozpoczęcia pracy podałem konieczność przeczytania całego opracowania ze zrozumieniem i własnoręcznego napisania początku i końca, którego pod żadnym pozorem pisać nie zamierzałem. Zdając sobie sprawę z bądź co bądź kryminalnego tła całego procederu, chciałem mieć po prostu podkładkę, że delikwent rzeczywiście wie co w pracy jest napisane, że jakoś obroni jej treść, gdyby przyszło mu udowadniać jej autorstwo. Okazało się, że nikt na to nie poszedł! Nikt! Może i dobrze, bo mialbym o jeden akapit tego felietonu mniej. Skończyło się więc na chęciach. Normalna praca w końcu też jakoś się znalazła, bo założyłem działalność gospodarczą.

Na koniec jest też wątek optymistyczny. Wczoraj rozmawiałem z młodym studentem UAM, który zajmuje się tym, co kiedyś ja na Wydziale BGiO UG. Widać w nim zaangażowanie, chęć samodzielnej pracy, zdobywania doświadczenia i kolejnych umiejętności. Powiedziałem mu tylko, a może aż tyle:

  • Słuchaj bracie, rób wszystko sam. Na nikogo się nie oglądaj w nadziei na pomoc. Idź do profesora po list opiniujący z parafką i pieczątką, chodź z nim po instytucjach, które uważasz, że są w stanie czegoś cię nauczyć. Na pewnym etapie szkoła podziękuje ci za współpracę, nic więcej nie oferując. Jesteś kowalem własnego losu i wykorzystaj, że jesteś lepszy od 3/4 twoich rówieśników. Lepszy, bo ci się chce!

I mam nadzieję, że mu się powiedzie :)

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych