Opinie

Fot. Telewizja Republika
Fot. Telewizja Republika

Jak nie pomylić długu z deficytem

Weronika Aleksandra Kosmala

Weronika Aleksandra Kosmala

Analityk Finansowy w Górnośląskim Towarzystwie Finansowym

  • Opublikowano: 13 stycznia 2015, 17:24

  • Powiększ tekst

Zarówno dług, jak i deficyt są ponurymi bohaterami wielu medialnych wystąpień polityków, a o walce z nimi mówi się w przeróżnych kontekstach. Z wielu wypowiedzi wynika nawet, że dług i deficyt to ta sama, niepoliczalna i nieskończenie wielka wartość. Z pewnością nie należy ich lekceważyć ani sprowadzać do poziomu tematów czysto akademickich – obie kwestie dotyczą naszej gospodarki w równym stopniu, przy czym dług to zazwyczaj kilkadziesiąt procent PKB, a deficyt tylko kilka.

Pojawienie się deficytu ma miejsce wtedy, kiedy wydatki z budżetu są wyższe niż dochody – takie saldo odnotowuje się na koniec danego okresu rozliczeniowego. Zgodnie z kryteriami Komisji Europejskiej niepokojące jest, kiedy deficytu jest więcej niż 3% całej produkcji dóbr i usług finalnych w kraju, czyli PKB. Zwyczajowo stosuje się wtedy tzw. procedurę nadmiernego deficytu, chociaż naszej gospodarce przyznano na dostosowanie poziomu deficytu dodatkowy rok.

Podstawowe jest jednak pytanie, co dalej z tym wynikiem zrobić, jeśli zamiast nadwyżki pojawia się strata. Zanim sektor publiczny się zadłuży, może przecież spróbować pozbyć się czegoś wartościowego, może też zacząć mniej wydawać albo więcej „zarabiać”. Pierwszy ze sposobów to długotrwała prywatyzacja, z kolei na ograniczanie wydatków odpowiadają chociażby strajkujące związki zawodowe, a na podniesienie podatków, strajkująca reszta kraju. Najprostszym rozwiązaniem byłoby pożyczenie pieniędzy samemu sobie, konstytucje z reguły jednak zakazują państwom drukowania pieniędzy po tym, jak zbyt wiele wydały, z uwagi na zjawisko inflacji, czyli utraty wartości pieniądza, którego w obiegu robi się za dużo. Kiedy więc kolejny budżetowy rok dobiega końca, a wynik znów jest ujemny, dochodzi do znanego już dobrze z mediów pogłębienia długu.

Dług publiczny powstaje wtedy, kiedy kumulują się następujące po sobie deficyty, dlatego też wartość, której nie powinien przekraczać to nie kilka procent PKB, a dokładnie 60%. Dopóki próg nie jest przekroczony, mówi się o względnej równowadze finansów publicznych, nie należy jednak ulegać wrażeniu, że zadłużenie państwa jest niegroźne, a termin spłat bezpiecznie odległy. Inwestorami, którzy udzielili państwu pożyczki mogą być niemal wszyscy – od gospodarstw domowych, przez banki komercyjne, po fundusze inwestycyjne, krajowe i zagraniczne. Podstawową formą zaciągania takiego długu jest emitowanie skarbowych papierów wartościowych, które po ustalonym czasie należy od inwestora wykupić, wypłacając mu kwotę zwiększoną o oprocentowanie.

Zobowiązania państwa rosną też, kiedy na przykład jakieś miasto bierze kredyt na budowę obiektu, albo instytucja taka jak szpital odmawia zapłacenia któregoś z rachunków. W miarę powiększania się długu, wzrastają też koszty jego obsługi, a więc odsetki płacone inwestorom przy wykupie papierów wartościowych. Żeby jednak spłacać część zobowiązań, jednocześnie finansować bieżące wydatki i nie podwyższać drastycznie podatków, kraje zadłużają się często jeszcze bardziej. Dochodzi wtedy do wejścia w rodzaj pętli zadłużenia, co skutkuje zawieszeniem spłaty, a więc ogłoszeniem moratorium.

W 1981 roku również Polska wstrzymała obsługę zadłużenia względem zagranicznych inwestorów, miało to jednak miejsce w innym systemie gospodarczym. Poza moratorium, możliwe kłopotliwe czynności związane z długiem to repudiacja, czyli całkowite zaniechanie spłaty, a także konwersja długu polegająca na negocjowaniu jego wysokości czy terminu spłat z wierzycielami.

Na obsługę długu przeznaczona jest w Polsce kilkukrotnie wyższa kwota, niż na przykład na ochronę zdrowia. Niewłaściwe jest jednak myślenie, że cały czas spłacamy nasze gierkowskie pożyczki z czasów minionego systemu. Zadłużenie wobec Klubu Paryskiego z lat 70-tych zostało oficjalnie uregulowane w 2009 roku, a pętla zadłużenia w którą wpadła wtedy Polska nie była sytuacją niezrozumiałą – początkowo pieniądze pożyczano tanio, jednak wraz z wprowadzeniem przez Stany Zjednoczone polityki wyższego oprocentowania kredytów, mającej zwalczać inflację, koszty obsługi znacznie się zwiększyły. Spadły wtedy również ceny surowców i towarów, które eksportowały kraje rozwijające się, a skurczenie się wpływów z eksportu ograniczyło środki na spłacanie zadłużenia. Polska znalazła się więc w grupie około trzydziestu państw, które musiały ogłosić częściowe bankructwo. W połowie lat 80-tych dołączyliśmy jednak do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, wdrożono różne programy dostosowawcze, a na początku lat 90-tych negocjacje z Klubem Paryskim pozwoliły zredukować dług o połowę.

Według fundacji prof. Balcerowicza, obecny dług wynosi ponad bilion złotych, czyli 59,4% PKB, a dług ukryty, czyli uwzględniający na przykład wartość przyszłych emerytur, ponad trzykrotnie go przewyższa. Żeby zwiększyć ogólną świadomość, w centrum Warszawy zainstalowano specjalny czerwony licznik – wartości zmieniają się na nim tak szybko, że stojący w korkach mieszkańcy wiedzą, że zanim zdąży zmienić się światło, będą zadłużeni o dodatkowe kilka tysięcy.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych