Frankowicze na wulkanie
O kursie CHF, problemach „frankowiczów”, dramatycznych błędach KNF, przewalutowaniu kredytów frankowych według PiS mówi KRZYSZTOF OPPENHEIM, prezes spółki „Nieruchomości Boża Krówka”, doradca finansowy, ekspert ds. kredytów hipotecznych, restrukturyzacji oraz upadłości konsumenckiej
Po negatywnym wyniku referendum Grecja nie ma żadnych nowych rozwiązań. Czy bankructwo Grecji zatrzęsie rynkami i frankiem?
Może nie zatrzęsie, ale na pewno nie będzie obojętne dla kursów walut. Zagrożone są szczególnie relacje walut mocnych do słabych. Nie spodziewam się większych perturbacji między złotówką a euro, bo obie należą do walut słabych, ale to świetny pretekst do tego, aby pomieszać w relacjach złotego i franka. Finansiści (czytaj” Wilki”) z Wall Street właśnie z tego żyją, gdy mogą błyskawicznie zarobić 10-20 proc. na wzroście kursu waluty, nie tylko przewidując trendy, ale wręcz je wywołując.
Podobnego przekrętu, kiedy frank gwałtownie poszedł do góry, bankowcy z Wall Street dokonali w styczniu tego roku. Teraz, po referendum, znowu kosztuje ponad 4 zł. Tak już pozostanie?
Nieszczęście frankowiczów polega na tym, że w żaden sposób nie są w stanie zabezpieczyć się przed kolejnymi wzrostami kursów tej waluty. Mogą one być wywołane świadomie przez „inżynierię finansową”, kapitał spekulacyjny, lub być efektem działań, których dzisiaj nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
Jak wyjście Grecji ze strefy euro?
Odrzucenie pakietu pomocowego przez Grecję wisiało w powietrzu od kilku tygodni. Ale nie wiemy, co wydarzy się za kilka miesięcy. Czy Grecja pozostanie w strefie euro, czy nie. Może pojawić się podobny do greckiego problem np. w Portugalii. To musi mieć niekorzystny wpływ na relacje złotówki do franka.
Jak się przed tym chronić?
Już w styczniu grupa ekspertów, wśród których byłem i ja, jednoznacznie wskazywała konieczność rozwiązania problemu frankowego przez przewalutowanie kredytów frankowych na złote. Aczkolwiek daleki jestem od postulatów frankowiczów, aby takie działanie, czyli przewalutowanie kredytów na PLN dokonywać od razu i po kursie z dnia uruchomienia kredytu.
Dlaczego?
To musi być działanie kontrolowane. Nie możemy pomagać pewnej grupie naszych rodaków, niszcząc równocześnie rynek finansowy.
Radził Pan frankowiczom – i nadal to robi – złożyć podanie o restrukturyzację zobowiązania albo nawet wniosek o upadłość konsumencką. Dlaczego nie po prostu przewalutowanie?
No nie, bo oznaczałoby akceptację kursu franka czasami 100 proc. wyższego aniżeli z dnia wzięcia kredytu, ale – co ważniejsze - wzięcie przez kredytobiorcę całej winy na siebie. Ja tymczasem widzę czterech winowajców: bank, państwo polskie – jako regulator, Komisję Nadzoru Finansowego i klientów.
Zanim bank sprzedał produkt - kredyt we frankach - musiał go wyprodukować. Gdyby go nie wyprodukował – jak Bank Pekao SA – nie byłoby problemu. Dodajmy, że nie zarząd tego banku, ani prezes Jan Krzysztof Bielecki, okazali się ani tak mądrzy, czy przewidujący, ale włoski właściciel. Włosi mieli z kredytami walutowymi u siebie problemy w latach 90. (lub nawet wcześniej), wiedzieli, czym to się kończy taka „zabawa” i zakazali sprzedaży takiego produktu.
Inne banki „wyprodukowały” ten produkt, ale go nie zabezpieczyły.
Ano właśnie. Jeśli producent aut wprowadza na rynek nowy model, to musi pamiętać nie tylko o ładnym wyglądzie samochodu, o tym, żeby mało palił i szybko jeździł, ale także o jego bezpieczeństwie. We wszystkich produktach, które powstają na rynku, podstawową cechą jest bezpieczeństwo. Dla chęci zysku producenci chętnie rezygnowaliby z zachowania norm bezpieczeństwa, bo to zwykle podraża produkt, ale od tego mamy regulatora, którym jest państwo. Zadaniem państwa jest niedopuszczanie do sprzedaży produktów niebezpiecznych. Niekwestionowaną winę w przypadku kredytów frankowych ponoszą więc banki i państwo oraz instytucja nadzorująca rynek bankowy.
Komisja Nadzoru Finansowego.
Tak jest, KNF, który wydawał kolejne rekomendacje, kompletnie nie w tempo. Skoro KNF zauważył zagrożenie, jakie mogło wiązać się z kredytami w CHF - a okazał to przez wydanie Rekomendacja „S” w lipcu 2006 roku - powinien wprowadzić ostre hamowanie tej formy udzielania kredytów w okresie 2007-2008. Bowiem ograniczenia w przyznawaniu kredytów – zgodnie z Rekomendacją „S” - były nieznaczne i nie zahamowały owczego pędu na zadłużanie się w tej walucie, kiedy frank był wyjątkowo słaby wobec złotówki. Wystarczało mieć na franki zdolność kredytową o 20 proc. wyższą aniżeli na złotówki. Gwoździem do trumny okazała się rekomendacja „T” z lutego 2010 roku, o której dziś się mało mówi. Zabiła ona rynek kredytów hipotecznych i budownictwo. Wszystko walnęło. Rekomendacją „T” KNF uderzył w najbardziej dochodowe gałęzie gospodarki; kiedy po kryzysie z 2009 roku zaczęła się ona odradzać. Wina KNF jest bezdyskusyjna. Naszego państwa – jako regulatora - także. Największą odpowiedzialnością trzeba obciążyć banki, które - z chęci zysku - wypuściły ten kredyt na rynek bez zabezpieczeń, a potem całą odpowiedzialność zrzuciły elegancko na kredytobiorców.
Chodzi o skalę ryzyka kursowego?
Nie stanowi wielkiego zagrożenia kredyt w obcej walucie, jeśli kurs wahnie się o 5 czy 10 proc. To wszyscy brali pod uwagę. KNF przyjął maksymalny poziom wzrostu kursu CHF na 20 proc., mam na myśli dane z Rekomendacji „S” z 2006 roku. Tymczasem frank zdrożał o 100 proc., a nawet więcej. Takie ryzyko zawsze istnieje, jest to oczywiste dla każdego bankowca, więc banki powinny się od tego ubezpieczyć. NP. polisą wartą np. 5 proc. kredytu, która ochroniłaby kredytobiorcę przed gwałtownym wzrostem kursu waluty. Chciwość wzięła jednak górę nad bezpieczeństwem. Kredyty te sprzedawały banki, a więc - instytucje publicznego zaufania, nadzorowane przez KNF, sprzedaż podlegała regulacji przez państwo. Zakup danego towaru w banku musi oznaczać bezpieczeństwo dla konsumenta, na co nie możemy liczyć przy zakupach od dilera w bramie, czy od przekupki na bazarze. Wszystkie te instytucje – nie tylko banki, ale także instytucje je nadzorujące - wykpiły się od odpowiedzialności mówiąc: „wdziały gały, co brały”. Za kredyty powinno się ponosić taką samą odpowiedzialność, jak za każdy inny produkt. Czyli jak za wady fabryczne towaru, za które zawsze odpowiedzialność ponosi producent, a nie nabywca. W cywilizowanych krajach, do które z pewnością Polska należy, prawo chroni konsumenta. Nie wiadomo więc dlaczego spod tej ochrony wyłączone są produkty bankowe. W ten sposób dochodzimy do jakiegoś absurdu – banki stoją ponad prawem.
Tymczasem ludzie, którzy zaciągali kredyty we frankach, nie mieli jasnej, uczciwej i rzetelnej informacji, co może ich spotkać. Dlaczego więc – spytam ponownie – nie jest Pan zwolennikiem pisowskiego pomysłu przewalutowania frankowych długów po kursie z dnia zaciągnięcia kredytu?
Taka decyzja nie może być motywowana populizmem. Nie o to chodzi, aby jednym zrobić dobrze po to, żeby potem wszyscy cierpieli. Zwolennicy takich haseł nie mają zielonego pojęcia o księgowości banku, a ponieważ są to politycy – liczą po prostu na głosy wyborców, które mogą w ten sposób pozyskać. Pod koniec stycznia br. opracowałem własne autorskie rozwiązanie problemów z kredytami w CHF. Mój projekt nazwałem „Frankopiryna, czyli lek na franka”. Założyłem, że są jednak dwie strony umowy i kredytobiorcy nie można uznawać za zupełnie nieświadomego konsekwencji swoich działań. Nie powinien on być z odpowiedzialności wyłączony. Odpowiedzialność trzeba jednak rozłożyć. KNF w rekomendacji „S” z 2006 roku jasno określiła maksymalny przewidywalny wzrost kursu franka na poziomie 20 proc. Kredytobiorca miał prawo brać to pod uwagę i odpowiadać do kwoty – nie z dnia uruchomienia kredytu – ale kredytu przeliczonego według kursu 1,20 razy kurs PLN z dnia wypłaty. Do takiego wzrostu franka był przygotowany.
Czym więc grozi ewentualne wprowadzenie w życie pomysłu PiS?
Wystarczy, że w sposób niekontrolowany padnie jeden lub dwa banki, a wtedy automatycznie wyleci w powietrze nasz system finansowy. Ten upadek może nastąpić, ale musi być kontrolowany. Każdy bank, który jest mocno zaangażowany w kredyty frankowe, powinien być dokładnie poddany audytowi niezależnej firmy. Ten audyt powinien odpowiadać na pytanie: co stanie się z bankiem zmuszonym do przewalutowania kredytów w CHF po określonym kursie? Jeśli z audytu wyniknie, że bank takich operacji nie wytrzyma, trzeba szukać dla niego inwestora. W ten sposób deponenci lokat nie zostaną na lodzie, jak to ma miejsce w Grecji, gdzie zamyka się banki. Trzeba uwzględnić racje frankowiczów, nie niszcząc przy okazji całego systemu finansowego państwa.
Najczarniejszy scenariusz ekspertów przewiduje, że za franka będziemy płacić 4 zł 80 gr. Jest to możliwe?
Nie ma żadnej granicy, do jakiej może skoczyć frank. Nie wiadomo tylko czy – i kiedy – to nastąpi. Siedzimy na gorejącym wulkanie, który może wybuchać z różną siłą i z nieznaną nam częstotliwością. Dlatego przewalutowanie kredytów we frankach uważam za absolutnie konieczne!
Rozmawiał Błażej Torański