Opinie

Fot. NBP
Fot. NBP

RPP „zaskoczyła”, czyli zabawy w ciuciubabkę ciąg dalszy

Kazimierz Dadak

Kazimierz Dadak

Professor of Finance and Economics Hollins University

  • Opublikowano: 11 marca 2013, 12:08

    Aktualizacja: 11 marca 2013, 14:10

  • Powiększ tekst

Ostatnia decyzja RPP o obniżce (referencyjnej) stopy procentowej  aż o 0,5% „zaskoczyła” rynki finansowe. W związku z tym powstaje pytanie, czy jest ona wynikiem poważnego przewartościowania istoty polityki pieniężnej, czy też przejawem paniki związanej z rozwojem sytuacji gospodarczej w Polsce?

Prowadzona od 1990 r. polityka pieniężna jest wzorowana na niemieckim podejściu do tej sprawy – jedynym zadaniem banku centralnego jest dbałość o stabilność cen. Model ten zasadniczo odbiega od amerykańskiego rozumienia tej kwestii, uznającego że polityka pieniężna jest nadzwyczaj użyteczna w korygowaniu odchyleń od pożądanego tempa rozwoju ekonomicznego. Stąd obniżanie stopy procentowej w obliczu spadku aktywności gospodarczej i jej podwyżka jeśli grozi przegrzanie koniunktury i nadmierny poziom inflacji. Naczelnymi i równorzędnymi zadaniami przed jakimi stoi amerykański Fed to utrzymywanie pełnego zatrudnienia i niski poziom inflacji. To zasadniczo różne rozumienie zadań polityki pieniężnej w sposób jednoznaczny przekłada się na sprawy nadzwyczaj istotne dla każdego obywatela – poziom jego dobrobytu.

Obecny kryzys i sposoby jego przezwyciężania w USA i w Europie stanowią jaskrawy przykład skutków tego zasadniczo odmiennego podejścia do spraw gospodarczych. W USA ciągle jest żywa najbardziej podstawowa zasada ekonomiczna – najważniejszym zadaniem polityki gospodarczej jest taka alokacja środków produkcji, dzięki której nastąpi maksymalne zaspokojenie nieograniczonych potrzeb człowieka. Mówiąc po ludzku, ekonomia jest dla człowieka, a nie na odwrót. Ta reguła jest wbijana do głowy każdego studenta tego przedmiotu, natomiast w Europie, za przykładem Niemiec, uważa się, że nic innego się nie liczy poza stabilnością cen. Tabele 1, 2 i 3 obrazują skutki obu stanowisk.

Tabela 1

Wzrost PKB (%)

 

2008

2009

2010

2011

2012

2013

2014

Polska

5,1

1,6

3,9

4,3

2,0*

1,2*

2,2*

Strefa-euro

0,4

-4,4

2,0

1,4

-0,6

-0,3*

1,4*

USA

-0,3

-3,1

2,4

1,8

2,2

1,9*

2,6*

* Prognoza

Dane: Eurostat

 

Tabela 2

Inflacja (%)

 

2008

2009

2010

2011

2012

2013

2014

Polska

4,2

3,8

2,6

4,2

3,6

2,1*

2,1*

Strefa-euro

3,3

0,3

1,6

2,7

2,4

1,6*

1,2*

USA

3,8

-0,3

1,6

3,1

2,1

1,8*

2,0*

* Prognoza

Dane: OECD

 

Tabela 3

Stopa bezrobocia (%)

 

2008

2009

2010

2011

2012

2013

2014

Polska

7,1

8,2

9,6

9,6

10,1

10,5*

10,7*

Strefa-euro

7,4

9,4

9,9

10,0

11,1

11,9*

12,0*

USA

5,8

9,3

9,6

8,9

8,1

7,8*

7,5*

* Prognoza

Dane: OECD

 

Tabela 2 pokazuje, że tempo wzrostu cen będzie wyraźnie wolniejsze w strefie euro niż w USA. Natomiast Tabele 1 i 3 dobitnie wykazują, że obecne trendy w zakresie wzrostu PKB i spadku bezrobocia ulegną wzmocnieniu, w USA sytuacja ma się wyraźnie poprawić. Gdyby Europejczyków zapytano, czy chcą „cierpieć” na nieco wyższy przyrost cen i cieszyć się dużo niższym poziomem bezrobocia oraz rosnącym poziomem stopy życiowej, bez wątpienia zakrzyknęliby „TAK”. Niestety, nawet najdonośniejszy okrzyk nic tu nie pomoże, ponieważ Traktat z Maastricht powołał do życia niezależny od wszelkiej władzy, czyli nas – obywateli, Europejski Bank Centralny, w którym bardzo dużo do powiedzenia ma niemiecki Bundesbank. Z tego powodu, ECB utrzymuje dużo wyższą stopę procentową niż amerykański Fed.

Różnica w podejściu do polityki pieniężnej jest oczywista, Fed dużo wcześniej zareagował na kryzys, obniżył stopę procentową do zera, utrzymuje ją na tym poziomie (dzięki czemu realna stopa procentowa jest ujemna!) i zapowiedział, że jej nie podniesie póki bezrobocie nie spadnie do poziomu 6,5% siły roboczej, a inflacja poważnie nie przekroczy 2,0%.

To jest przykład do naśladowania, żadnych niespodzianek, żadnych niedomówień, można planować działalność gospodarczą na długi okres czasu. Nawet zupełny paraliż polityczny w Kongresie i wynikająca stąd niepewność względem wydatków rządu federalnego nie stanowią zagrożenia, albowiem, mimo iż Fed nie jest całkowicie niezależny od władzy ustawodawczej i wykonawczej, to poziom jego wiarygodności nie ma sobie równych. Podkreślmy, wiarygodności nie opartej na zasadzie – dbam o stabilność cen i nic innego mnie nie obchodzi, lecz opartej na dziesięcioleciach doświadczeń z których wynika, że jest możliwe prowadzenie skutecznej polityki pieniężnej wiodącej do niskiego poziomu bezrobocia przy umiarkowanej inflacji.

To jest prawdziwa „kultura stabilności”, a nie to co propaguje Bundesbank i niedobitki szkoły austriackiej, która dogorywa nie dlatego, że amerykańskie uniwersytety są opanowane przez lewicę (taki zarzut może postawić tylko ktoś kto w życiu nie odwiedził wydziału ekonomii w Harvardzie, Stanfordzie, Yale, MIT, czy Columbii, albo nie miał w ręce żadnego poważniejszego periodyku naukowego z tej dyscypliny), ale dlatego, że podstawowe założenie na którym ona się opiera (nadzwyczaj wysoka konkurencja na wszystkich rynkach) nie jest i nigdy nie będzie spełnione.

Tu właśnie dochodzimy do istoty sprawy. Inflacja, wbrew temu co głosi niemiecka szkoła ekonomiczna, a zatem i NBP, nie musi być jedynie wynikiem nadmiernej podaży pieniądza. Brak konkurencji, monopolizacja dużych obszarów gospodarki, niska mobilność siły roboczej to inne, nie mniej istotne przyczyny. Pogląd, że „luźna” polityka pieniężna (obniżanie stopy procentowej) w obliczu bezrobocia na poziomie 10% siły roboczej może powodować inflację, to zupełna herezja ekonomiczna. Nadmierna podaż pieniądza prowadzi do presji inflacyjnej tylko w przypadku, gdy gospodarka pracuje na pełnych obrotach. Wówczas środki produkcji są w pełni wykorzystane i aby zwiększyć ich podaż, na przykład pracy, trzeba podnieść płace, co zwykle prowadzi także do zwyżki cen. Przy ponad 10-cio procentowym bezrobociu takiej presji być nie może.

W ekonomii powszechnie używa się pojęcia naturalna stopa bezrobocia, czyli taki poziom bezrobocia, który z jednej strony nie powoduje istotnej presji na płace, zaś z drugiej pozwala na stosunkowo szybkie znalezienie pracy. Gdyby w USA jakikolwiek ekonomista powiedział, że dla jego kraju naturalna stopa bezrobocia wynosi 10, albo i więcej procent, to niezwłocznie uznano by go za niespełna rozumu. Niemniej, w Europie taki pogląd jest de facto nie tylko tolerowany, ale wręcz uznawany za prawdziwy. Jest to owoc trwającej dziesięciolecia propagandy Bundesbanku. Z punktu widzenia tego banku może wystąpić tylko nadmiar pieniądza, zaś nigdy jego niedobór, podczas gdy zarówno zbyt luźna jak i zbyt restrykcyjna polityka pieniężna (nadmiernie wysoka stopa procentowa) to oczywiste błędy sztuki.

Ta anty inflacyjna obsesja ma swoje odzwierciedlenie w polityce pieniężnej prowadzonej zarówno przez ECB, jaki i NBP. Oba banki nie zauważyły nadchodzącego kryzysu i, szczególnie NBP, podnosiły stopę procentową w 2008 r. Nie inaczej miały się sprawy w chwili pojawienia się najmniejszych objawów poprawy koniunktury. W rzeczy samej, RPP okazała się bardziej papieska od papieża z Frankfurtu i już w styczniu 2011r. rozpoczęła serię podwyżek stopy procentowej. W ciągu pierwszego półrocza 2011 r. stopa referencyjna podskoczyła z 3,5 do 4,5%. W 2012 r. jako jedyny bank centralny w całej Europie, NBP podniósł stopę procentową o kolejne 0,25%, mimo tego, że w końcu roku 2011 ECB rozpoczął proces obniżania stopy procentowej! Jednym słowem, w 2011 r. prezes Belka i RPP, tak jak ich poprzednicy w 2008 r. podejmowali takie decyzje jakby niebawem miało w Polsce dojść do przegrzania koniunktury, podczas gdy sprawy przybrały dokładnie odwrotny kierunek. Polityka pieniężna oddziaływa na gospodarkę z „poślizgiem” i trudno mieć wątpliwości co do tego, że NBP ma walny współudział w spadku poziomu aktywności gospodarczej w 2012 r. (i oczekiwany w roku bieżącym) i związany z tym wzrost liczby bezrobotnych. Jest rzeczą ze wszech miar zdumiewającą, że prognozy na lata 2013-14 zakładają, iż w pełni dojrzała gospodarka amerykańska, która ze swej istoty powinna rozwijać się znacznie wolniej od naszej (pozwolę sobie przypomnieć prawo malejących przychodów) ma zanotować szybsze tempo wzrostu PKB od Polski (Tabela 1).

Zatem, czy ostatnia decyzja RPP sygnalizuje odejście od niemieckiego modelu polityki pieniężnej? Czy jej członkowie w końcu dostrzegli, że w obecnych warunkach utrzymywanie stopy procentowej na nadzwyczaj niskim poziomie i to przez ponad 4 lata, ba nowe niekonwencjonalne formy polityki pieniężnej stosowane w USA, wbrew temu co głoszą „jastrzębie” z Frankfurtu, nie prowadzi do pojawienia się żadnej presji inflacyjnej (co więcej, szybki wzrost cen nie jest przewidywany także w najbliższych latach (Tabela 2))? Czy po prostu jest to spóźniona reakcja na gwałtownie pogarszającą się sytuację ekonomiczną w kraju?

Komunikat wydany po tym posiedzeniu RPP, jak i przebieg konferencji prasowej nie pozostawiają najmniejszych złudzeń – żadnej zmiany postrzegania istoty i celu polityki pieniężnej. Stopa poszła w dół, ponieważ najnowsze szacunki poziomu inflacji w najbliższych latach wypadły poniżej założonego celu. Absolutnie żadnej refleksji na temat jak to jest możliwe, że tak niebywale niski poziom aktywności gospodarczej połączony z niebotycznym bezrobociem (do oficjalnych statystyk z tego zakresu należy dodać ukryte bezrobocie na wsi) powoduje jakikolwiek ruch cen w górę. Proszę zauważyć, że w obliczu kryzysu w USA w 2009 r. miał miejsce spadek cen (deflacja) (Tabela 2). Co prawda, nasza gospodarka nie notuje aż takiego załamania wzrostu PKB jak wówczas USA, ale stopę bezrobocia mamy wyższą.

Polska jest „drogim” krajem. Ceny tych samych towarów kształtują się na podobnym poziomie, a nawet są wyższe nad Wisłą niż w wielu krajach Unii, czy w USA. Dotyczy to nawet tych samych globalnych sieci detalicznych. W USA te same produkty IKEA można kupić znacznie taniej niż w Polsce. Ceny usług bankowych należą w Polsce do najwyższych w Unii, to samo tyczy się innych usług (choćby przejazd za autostrady) – listę można ciągnąć w nieskończoność. Wszystko to jest wynikiem nadzwyczaj niskiego poziomu konkurencji, a nie nadmiernej podaży pieniądza. W istocie rzeczy, polityka drogiego kredytu uniemożliwia zwiększenie się poziomu konkurencji, ponieważ utrudnia rozwój firm już istniejących i zakładanie nowych. Ten fakt, w połączeniu z barierami administracyjnymi (wśród członków Unii Polska jest na ostatnim miejscu jeśli chodzi o szybkość otwierania nowego przedsiębiorstwa) powoduje nieustanną presję inflacyjną, nawet w obliczu tak tragicznej sytuacji na rynku pracy z jaką mamy dziś do czynienia.

To błędne rozpoznanie przyczyn inflacji zupełnie nie dziwi. Jednym z istotniejszych czynników, przy pomocy których RPP uzasadniła swą ostatnią decyzję o obniżce stopy procentowej o 0,5% była sytuacja gospodarcza w USA. Jak głosi komunikat RPP „w IV kw. 2012 r. wzrost gospodarczy w Stanach Zjednoczonych wyhamował”. Jest to prawdą, tylko że wszyscy amerykańscy obserwatorzy uznali to wydarzenie za zupełnie nieistotne, ponieważ jego przyczyną był gwałtowny spadek zamówień rządowych. Natomiast sektor prywatny – prawdziwa „lokomotywa” – nabiera rozpędu. Bowiem polityka Fed przynosi skutki, ceny nieruchomości się ustabilizowały, a w niektórych regionach nawet rosną i dzięki temu polepsza się sytuacja w budownictwie. Ta ostatnia dziedzina jest bardzo pracochłonna i poprawa na tym froncie rodzi nadzieje na szybszy spadek bezrobocia. W istocie rzeczy, następnego dnia po decyzji RPP, amerykańskie ministerstwo pracy ogłosiło nadzwyczaj optymistyczne dane, zatrudnienie rośnie, a stopa bezrobocia spada (wynosi już tylko 7,7%). W związku z tym, niektórzy amerykańscy ekonomiści podnieśli prognozy wzrostu PKB w 2013 r. nawet do 3%. Zatem, trzymając się logiki RPP, biorąc pod uwagę dane z USA raczej należałoby podnieść stopę procentową! (Bynajmniej tego nie sugeruję, ale w najwyższym stopniu jest szokujące to, że RPP podejmuje właściwą decyzję na podstawie błędnych przesłanek.)

Na mocy Konstytucji NBP jest instytucją zupełnie niezależną od wszelkiej władzy, włącznie z Sejmem i tym samym członków RPP podniesiono do rangi pół-bogów. Ostatnie lata wykazały ponad wszelką wątpliwość, że to gremium, niczym bawiący się w ciuciubabkę, błąka się po omacku. RPP zupełnie nie dostrzegła nadchodzącego kryzysu i w 2008 r. forsowała politykę drogiego kredytu. Gdy pod koniec 2010 r. pojawiły się słabe objawy poprawy ekonomicznej – rach ciach, zaczynamy serię podwyżek stopy procentowej (czym zduszono ekspansję w zarodku). Ba, nawet nadzwyczaj ciężki kryzys w strefie euro nie odstraszył NBP od dalszej podwyżki. Polska jest zieloną wyspą i nic nam nie grozi, jednoznacznie powiedziała RPP podwyższając stopę procentową w maju 2012 r. Zaledwie pół roku później nastąpił gwałtowny (dodajmy bardzo spóźniony) odwrót od polityki drogiego pieniądza – NBP tnie stopy procentowe. Jeśli wierzyć Prezesowi NBP, ten proces został zakończony 6 marca zupełnie niespodziewaną decyzją o obniżce stopy procentowej o 0,5%. Było to, cytuję p. Prezesa „postawienie kropki nad „i””. Niemniej, mimo tego mocnego akcentu, M. Belka nie wykluczył dalszej obniżki stopy procentowej.

Tak jak podczas zabawy w ciuciubabkę osoba z zawiązanymi oczyma porusza się w kierunku z którego dochodzi jakiś dźwięk, tak RPP ustanawia stopy procentowe. W zależności od tego z której strony dobiegają szmery, to stopa procentowa idzie albo w górę, albo w dół. Nie ma w tej radosnej działalności nawet śladu rzetelnej analizy przyczyn inflacji w Polsce, ani właściwego rozeznania sytuacji gospodarczej w Polsce i w świecie, a sprawa dobrobytu Polaków nie odgrywa żadnej roli.

Powiązane tematy

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.