Opinie

Biznes nie lubi silnego państwa

Ewa Wesołowska

Ewa Wesołowska

Dziennikarka tygodnika Sieci

  • Opublikowano: 26 kwietnia 2018, 12:26

    Aktualizacja: 26 kwietnia 2018, 12:40

  • Powiększ tekst

Podoba mi się idea silnego państwa. Takiego, które skutecznie zarządza strategicznymi przedsiębiorstwami, stanowi prawo, potrafi egzekwować podatki. I wie gdzie należy dołożyć publicznych pieniędzy, żeby zachować równowagę w gospodarczym krwioobiegu. Wie też jakie ulgi wprowadzić, żeby w jakiejś dziedzinie czy branży stymulować wzrost, a jakie obarczyć daniną, bo radzą sobie świetnie. Takie regulacje zawsze budzą protesty, spotykają się z zarzutami neoliberalnych ekonomistów, a przede wszystkim przedsiębiorców, dla których podatki są zawsze za wysokie a zyski za niskie.

Pamiętam, jak w latach 90-rodził się polski kapitalizm, jak bezkrytycznie, bezrefleksyjnie przyjmowaliśmy mądrości zachodnich, głównie amerykańskich ekonomistów, którzy uczyli nas jaką świętością jest wolny rynek, własność prywatna, przedsiębiorczość, którą od cwaniactwa dzieliła bardzo cienka granica. Państwa miało być jak najmniej. Biznes miał wszystkim rządzić. Słabsi, niepotrafiący znaleźć się w nowym świecie a nawet emeryci, renciści, chorzy, niepełnosprawni w gospodarce neoliberalnej traktowani byli niemal jak pasożyty, których trzeba utrzymywać, wykładając ciężko zarobione pieniądze. Lobby neoliberalne było tak silne i wpływowe, że rządzący politycy stali się właściwie marionetkami w ich rękach. Tak było niemal na całym świecie, ale w Polsce i w innych krajach wychodzących z socjalistycznej rzeczywistości, rządy robiły wszystko, co dyktował im najpierw zagraniczny a potem krajowy biznes.

Warto zaznaczyć, że wielkie firmy, zawłaszcza technologiczne giganty takie jak Google czy Amazon, nie rozwinęły by się tak dalece, gdyby nie rządowe ulgi finansowe i granty. Sęk jednak w tym, że gdy zaczęły osiągać zyski, uciekły z podatkami do tzw. rajów podatkowych i puchły od pieniędzy: wartość giełdowa akcji Apple przekroczyła w ubiegłym roku 900 mld dolarów (ok. 3,3 bln zł). To więcej niż wynosi produkt krajowy brutto (PKB), Turcji czy Indonezji. Mniejsze są gospodarki też Holandii, Szwajcarii czy Polski. W ubiegłym roku nasz kraj wypracował niecałe 470 mld dolarów, czyli blisko połowę wartości biznesu Apple. Za pieniądze technologicznego giganta można by sfinansować blisko 40 lat funkcjonowania programu 500+.

W ciągu ostatnich 15-20 lat takie ucieczki przed podatkami stały się normą. W Polsce też. Kombinowanie ze zmniejszeniem, niepłaceniem lub wyciąganiem nienależnych zwrotów podatków stało się jedną ze specjalności nie tylko polskiego pseudo biznesu ale nawet poważnych firm. Pogłębiło to rozwarstwienie majątkowe i społeczne, a co gorsza utrwaliło słabość państwa.

Dziś rządy, w tym polski, próbują odzyskać przynajmniej część siły. Niestety, bez usprawnienia ściągalności podatków i stworzenia nowoczesnego systemu redystrybucji dóbr państwo nie odzyska autorytetu. Wychodzi więc na to, że silne nowoczesne państwo musi mieć charakter fiskalny. Tylko wtedy, kiedy będzie mieć środki na wypłatę rent, emerytur, sfinansowane służby zdrowia, oświaty. „Podatek nie jest kwestią techniczną; jest przede wszystkim kwestią wybitnie polityczną i filozoficzną. Bez podatków nie może być wspólnej przyszłości ani zbiorowej zdolności do działania” - pisze w swojej książce „Kapitał XXI wieku” Thomas Piketty.

Skuteczny fiskalizm i redystrybucja dóbr nie jest jednak wymysłem lewackich ekonomistów (a za takiego w pewnych kręgach uchodzi Piketty). Warto przypomnieć, że w latach 30 XX wieku, gdy Stany Zjednoczone pogrążone w gospodarczym kryzysie, prezydent Franklin Roosvelt podniósł podatki od najwyższych dochodów do 80 proc. (było 25 proc.). W dużej mierze dzięki temu Stany Zjednoczone zdobyły pieniądze na  programu reform, którego celem było zwiększenie siły nabywczej ludności oraz pobudzenie gospodarki. Ku niezadowoleniu przedsiębiorców, Roosevelt wprowadził płacę minimalną, obowiązkowe świadczenia emerytalne i ubezpieczenia. Zwiększone zostały też uprawnienia zawiązków zawodowych a przedsiębiorcy musieli zawierać umowy z państwem dotyczące warunków i czasu pracy, w zamian za co otrzymywali pierwszeństwo w zamówieniach publicznych oraz gwarantowane ceny własnych wyrobów. Stany Zjednoczone odzyskały siły, a sam Roosvelt zdobył ogromne poparcie społeczne i rządził przez trzy kolejne kadencje. W Polsce, niestety, pomysł premiera Mateusza Morawieckiego, żeby utworzyć fundusz społeczny (na niepełnosprawne dzieci), na które zrzucić mają się najbogatsi, wywołał burze protestów. To dowód, że jeszcze nie jesteśmy silnym państwem.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych