Świat nie poczeka na nas
Polska w tegorocznym unijnym rankingu innowacyjności EU Innovation Scoreboard znalazła się na czwartym miejscu… od końca. Tym razem nie chodzi o pieniądze. Nisko oceniono współpracę naszych firm z nauką i jakość badań prowadzonych na uczelniach.
Już za „komuny” narzekano, że nie umiemy wykorzystać naszych technologii, wyciekają one za granicę lub są tam za grosze sprzedawane, a Polska Ludowa odkupuje je za wielokrotnie wyższą cenę.
Odkrycia na miarę Europy
Ostatnio polskie zespoły naukowe odnosiły poważne sukcesy na polu medycyny. Nie tak dawno naukowcy z Międzynarodowego Centrum Nowotworów Dziedzicznych Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie udowodnili, że w przypadku raka piersi skuteczność chemioterapii zależy od genów, co ma wpływ na dobór skutecznej terapii. Wcześniej w Poznaniu opracowano metodę leczenia glejaka mózgu. Możemy być dumni.
Także z tego, że Ida Franiak-Pietryga pracująca w szpitalu im. Mikołaja Kopernika w Łodzi odkryła lek na białaczkę limfocytową. Dotychczas nieuleczalną. Ale co dalej? Pod zamieszczoną w Internecie informacją o tym przełomowym odkryciu od razu pojawił się wpis:
„Tylko proszę zadbajcie teraz o odpowiednie patenty, promocje, produkcję leku przez Polski koncern farmaceutyczny, abyśmy nie tylko mogli cieszyć się z polskiego odkrycia, ale także odnieść wymierne korzyści finansowe, a pacjenci dostać lepszy i tańszy lek.”
Można jednak wątpić w możliwości naszego kraju w tym zakresie:
- Mam nadzieję , że to odkrycie już dawno zostało sprzedane jakiejś zachodniej firmie - pisze z rozgoryczeniem inny komentator - W Polsce niestety tylko zmarnowałoby się.
Niekoniecznie. Stworzony kilka lat temu polski rewolucyjny biomateriał do wypełniania ubytków kostnych robi już karierę na świecie. W 2010 r. pisano o koncernie farmaceutycznym chętnym do masowej produkcji. Wynalazek opatentowano. Zarówno dzięki rozgłosowi w mediach, jak i promującym go konferencjom, znaleźli się prywatni przedsiębiorcy gotowi wspomóc projekt.
Zmarnowane szanse
Jednak i gorzka opinia, że w Polsce odkrycia marnują się, nie jest pozbawiona podstaw. Inny, bardzo ważny polski wynalazek - opatrunek z transgenicznego lnu leży w szufladzie, bo polscy urzędnicy obawiają się wprowadzenia na rynek takiego produktu. Do lnu dołączono geny innej rośliny syntetyzujące antyoksydanty, które wspomagają leczenie trudno gojących się ran. Na produkt czekają tysiące chorych.
– Największym hamulcowym postępu i gospodarki jest urzędnik. Brakuje mu kompetencji, a to wywołuje strach przed nowym
– skarżył się rok temu w wywiadzie dla Newserii twórca tych niezwykłych plastrów, prof. Jan Szopa-Skórkowski, wrocławski biochemik. Rozpatrywał nawet możliwość współpracy z firmami kanadyjskimi i amerykańskimi. Ostatecznie profesor założył fundację mającą doprowadzić do produkcji opatrunków. Współpracę podjęły Zakłady Lniarskie „Len Pharma” w Malborku. Wydawać by się mogło, że przeszkody zostały pokonane. Nic bardziej złudnego. Po zapowiedziach Ministerstwa Rolnictwa o zakazie uprawy roślin GMO w Polsce Len Pharma zaprzestała produkcji i wystosowała zapytanie do Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości o prawo do upraw, niezbędnego do produkcji, lnu modyfikowanego. PARP wciąż zwleka z odpowiedzią. Takich problemów nie mają np. komunistyczni Chińczycy, którzy są coraz bliżej powtórzenia sukcesu polskiej nauki i stworzenia podobnych opatrunków. Czy w aptekach niedługo kupimy produkt chiński?
Świat nie poczekał też na Polskę choćby w przypadku opracowanych w naszym kraju kryształów niezbędnych w produkcji niebieskich laserów. Kiedy słabo finansowane przez rząd Jerzego Buzka prace (niecałe 30 mln zł wydanych na cały, wieloletni program) potykały się o rozmaite przeszkody urzędnicze i formalne, firmy japońskie szybko podzieliły między sobą rynek, oferując coraz tańsze i lepsze technologicznie urządzenia.
Sponiewierany geniusz
Także Lucjanowi Łagiewce nie pozostało już po latach nic ponad prowadzenie sporu patentowego z naukowcem z Cambridge Malcolmem Smithem. Ostatnio pojawiła się nawet szansa, że Polak go wygra. Chodzi o słynny zderzak Łagiewki. Wynalazca już w 1995 i 1996 r. złożył dwa pierwsze zgłoszenia patentowe. Polski urząd odrzucił je „z powodu nieprawidłowości w opisie". Dwa lata później na miejskim stadionie zdumiona publiczność mogła zobaczyć jak Fiat 126p, uzbrojony w skonstruowany przez Łagiewkę zderzak, z prędkością 30-40 km/h uderzył w masywną przeszkodę. Samochód i kierowca, nawet po wielokrotnych próbach, wyszli z tego bez szwanku. Polskie lata świetlne minęły zanim uznano doniosłość odkrycia i możliwość zastosowania przy zabezpieczaniu nadbrzeży portów, czy tworzeniu bezpiecznych dla kierowców przydrożnych barier. Zanim to nastąpiło dokumentację przejęły Wojskowe Służby Informacyjne (WSI). Po likwidacji WSI materiały tajemniczo… zaginęły. Mniej więcej w tym samym czasie Malcolm Smith opatentował już swoje dzieło w USA, Japonii i Europie.
Naprawdę zdolni, kreatywni i innowacyjni
Powszechnie wiadomo, że Polak potrafi sobie poradzić w najtrudniejszej sytuacji. Pokombinować, wymyślić, dostosować itd. itp.
Jednak w Polsce patentuje się mało. I jak widać z rankingu innowacyjności, nie chodzi tylko o pieniądze przeznaczane na naukę i wynalazczość. Nakłady państwowe na badania są u nas wielokrotnie niższe, niż w państwach zachodnich. Jednak głównego problemu upatrywać należałoby gdzie indziej.
Zachodnie uczelnie nie tylko walczą o patenty ale i zarabiają na nich. Tymczasem polskie wynalazki zalegają w wydziałowych magazynach. Do Urzędu Patentowego trafia ich niewiele. Przychody krajowych uczelni z wynalazków są więc stosunkowo małe. Wolą one mnożyć nowe kierunki i czerpać zyski z kształcenia studentów. Jak podaje DGP tylko University of Guelph czerpie z opatentowanych odkryć aż połowę swoich dochodów. Northwestern University z Chicago w USA zarobił w ubiegłym roku 192 mln dolarów, patentując i sprzedając swoje wynalazki.