Zaczęło się (długie?) pożegnanie z PITem
Konwencja PiS przyniosła nową „piątkę”, tym razem Kaczyńskiego. Chodzi m.in. o objęcie 500+ wszystkich dzieci, zmianami w PIT (mają wzrosnąć koszty uzyskania przychodu, być może też w grę wchodzi obniżka stawki) oraz ta najbardziej interesująca nowość, czyli zwolnienie z PIT pracowników do 26 roku życia.
Po konwencji rozległy się różne głosy i opinie na temat planów PiS. Niektóre sprowadzały się do podliczenia tych wydatków (ma to być niespełna 40 mld zł) – i były dość rozsądne. Ale było też sporo takich, w których było widać totalną intelektualną miałkość. Nie ma bowiem nic bardziej oczywistego jak stwierdzenie, że „rząd, aby dać, musi najpierw zabrać”. To jest odkrycie intelektualne na miarę stwierdzeń, że „aby zebrać zboże, trzeba je najpierw zasiać” albo „firmy musi pozyskać klientów, aby mogła notować zyski”. Rzekłbym, że to taki ekonomiczny odpowiednik stwierdzenia, że „woda najpierw się zbiera, a potem spływa do morza”.
Ujęły mnie także komentarze, wg których te 40 mld zł powinniśmy wpakować w służbę zdrowia. Ujęły mnie, bo dobrze, że wiele osób zaczęło interesować się stanem służby zdrowia, która przecież podupadała od lat (no, ale wtedy ci sami ludzie zapewne wierzyli, że „pieniędzy” nie ma). Ujęło mnie to także dlatego, że piszący te słowa nawet nie wyobrazili sobie, co byłoby, gdyby wrzuć te 40 mld do systemu służby zdrowia. Mogę się założyć, że zapaść byłaby znacznie głębsza. Tak, zmieniajmy służbę zdrowia i zmieniajmy ją systemowo, ale przestańmy się wygłupiać z argumentami w typie „za te 40 mld zł, to moglibyśmy zbudować kosmolot” albo „powinniśmy zainwestować w przejmowanie zachodnich firm”. Bądźmy poważni.
Tymczasem jakoś nie zauważyłem zaskoczenia, wynikającego z rezygnacji z PIT od sporej części populacji Polski. A mnie to na przykład zdziwiło bardzo. Bo efektem będzie albo rezygnacja z PIT w całości, albo przekształcenie tego podatku w rodzaj daniny majątkowej.
Brakuje szczegółów – bo nie wiem, czy rezygnacja ze składek PIT to także rezygnacja ze składek ZUS? Jednak nawet zakładając, że opłaty na ZUS będą pobierane, to i tak jesteśmy w przededniu sporego eksperymentu.
Otóż od dawna słychać już głosy, że należy zrezygnować z opodatkowania pracy. I całkiem możliwe, że właśnie ten proces się rozpoczął. Takie bowiem skutki będzie miała rezygnacja z PIT od części populacji.
Powiedzmy sobie wprost – procesy polityczne mają określony przebieg. Mogę sobie wyobrazić wycofanie się z pomysłu rezygnacji z PIT od młodych pracowników, ale tylko wtedy, kiedy dojdzie do jakiegoś załamania gospodarczego. A to jest mało prawdopodobne. Nie będziemy zwłaszcza nową Grecją, bo problemem tego kraju była nie tyle słaba gospodarka, co mocna waluta, dodatkowo osłabiająca gospodarkę.
A więc sądzę, że wkrótce pojawi się pomysł, aby rozszerzyć zwolnienie na kolejne roczniki. Nie zdziwiłbym się, gdyby następnym „progiem” była liczba 30. Powodów jest mnóstwo – można nawiązać do konieczności zatrzymania młodych Polaków w kraju, można też uderzyć w kwestie demograficzne. Tak czy owak – taki pomysł na pewno zostanie postawiony, pytanie tylko kiedy?
Z czasem może się okazać, że PIT stanie się czymś w rodzaju podatku majątkowego, którego – co tu dużo kryć – w Polsce nie ma. Nie znalazł się nikt, kto chciałby wprowadzić podatek katastralny, podatki od kapitału w Polsce też nie są oszałamiające (bo kapitału mamy niewiele). Jedyną więc metodą, aby zwiększyć kontrybucję najzamożniejszych dla budżetu, jest zwiększanie PIT albo stawką, albo poprzez dołożenie kolejnych danin (jak choćby danina solidarnościowa).
Tak czy owak, proces likwidowania PIT właśnie się rozpoczął. I stało się do podczas sobotniej konwencji PiS. To, że na ten element niewiele osób zwróciło uwagę, pokazuje, że polska debata ekonomiczna jest przede wszystkim rytualna, a nie pragmatyczna. Widać także, że w naszym kraju politycy są gotowi na śmielsze wizje niż wielu ekonomistów, którzy do tej pory nie mogą wyjść z tego zaklętego kręgu pojęć, stworzonych jeszcze w czasach Balcerowicza. A byłoby dobrze wreszcie pożegnać się z tym zaściankowym pojmowaniem gospodarki. Ostatnie lata bowiem pokazały, że to, czego na początku transformacji nauczał Balcerowicz, już dawno nie działa.