Opinie

Bruce Springsteen / autor: commons.wikimedia.org/CC BY-SA 4.0
Bruce Springsteen / autor: commons.wikimedia.org/CC BY-SA 4.0

W głowach z betonu nie ma wolnej publiczności

Maksymilian Wysocki

Maksymilian Wysocki

Dziennikarz, publicysta, ekspert w dziedzinie wizerunku i marketingu internetowego, redaktor zarządzający portalu wGospodarce.pl

  • Opublikowano: 20 stycznia 2021, 19:43

    Aktualizacja: 20 stycznia 2021, 23:15

  • Powiększ tekst

Muszę przyznać, że tak ogromnego zainteresowania tekstem o tym, że Bruce Springsteen występując na zaprzysiężeniu Joe Bidena złamał masom Republikanów serce się nie spodziewałem. I choć znakomita większość nie miała problemów z tym tekstem, znalazło się kilka komentarzy, zarówno zwolenników prawicy, jak i lewicy, zarzucających mi nierzetelność, bo przecież „The Boss” to zdecydowany „lewak” i gra dla Demokratów od dawna. Do tego muszę się odnieść, bo jest to dość niepokojący sygnał

Nie jest to sygnał niepokojący mimo, że zawsze ktoś „wie lepiej” (choć tak naprawdę wie gorzej), ale dlatego, że najwyraźniej dla części osób jest to nie do pojęcia, wręcz ludzkie pojęcie przechodzi i to tak głośno, że trzeba zakryć uszy. Bo jak to tak? Lewicujący artysta może być idolem prawicy? A jednak.

Tak, Springsteen ma taką pozycję, że ma fanów po jednej i drugiej stronie politycznego sporu. Nie, to nie jest nic złego, że tak jest. Złe jest bycie betonem, który ze względów światopoglądowych wycina wszystko i wszystkich, którzy są nie po jego myśli ideowej. I jest to złe po każdej stronie. Ale po kolei.

Nadmienię tylko, że tekst był o symbolicznym znaczeniu tego gestu dla publiczności konserwatywnej, a nie o nagłym nawróceniu się artysty na drugą stronę politycznego sporu, czego część osób – jak się zdaje – nie zauważyła. Rozumiem jednak, że wielu ludzi ma nie tylko coraz większe problemy z czytaniem ze zrozumieniem, ale i z zapamiętaniem tego, co właśnie przeczytano, co ma swoje dalsze konsekwencje w postaci odkładania się w pamięci fałszywych i skrajnie uproszczonych wniosków wyciąganych z czytanych treści i coraz bardziej przekłamanego obrazu świata w naszej percepcji. Bierze się to wprost z przeciążenia naszych mózgów codziennymi bodźcami i ilością informacji. Piszę o tym także w najnowszej „Gazecie Bankowej”, która ukaże się już niebawem – serdecznie polecam, fascynujący temat.

Ale wracając do Sprinsgteena, choć lewica bardzo chce go – tę ikonę muzyki - sobie zawłaszczyć, a sam Bruce jej w tym raczej pomaga, nie zmieni to faktu, że jest idolem republikanów bardziej niż demokratów, bo od zawsze śpiewał on o nich. Jego najlepsze piosenki odnoszą się głównie do doświadczeń ciężko pracujących, uczciwych i dobrych ludzi, lecz pracujących za marne grosze w małych miasteczkach, gdzieś na pograniczu systemu. To nie elektorat Bidena, tylko Donalda Trumpa. I Republikanom nie przeszkadzało nawet to, by w istocie antyamerykański, mocno krytyczny „Born in the USA” uczynić swoim nieformalnym hymnem. Ba! Mało tego! Kiedy Trump wylądował w szpitalu z koronawirusem fani Trumpa puszczali mu „Born in…” z głośników na ulicy tak, by mógł usłyszeć piosenkę leżąc na oddziale (dlaczego tak się stało, to już temat na osobną rozprawkę).

Po krótce: lewacy (czyli w moim rozumieniu osoby znacznie bardziej „pojechane” w swoich manifestach niż osoby „tylko” lewicowe) starają się wszystkim wmówić, że konserwatyści są po prostu za głupi, żeby zrozumieć, że ta piosenka nie jest pochwałą wielkości i siły USA. A moim zdaniem w pięknej twórczości każdy widzi to, co chce widzieć i słyszy to, co chce słyszeć. Moim zdaniem to Republikanie doskonale zdają sobie z tego sprawę, bo ten ból i wściekłość Bossa w tej pieśni, to także ich ból i wściekłość, a w tym samym czasie jednak nadal duma i niewzruszony patriotyzm.

Gdy sam Springsteen w 2018 roku powiedział do wyborców Trumpa „rozumiem wasz ból”, to choć chodziło mu o nieuleganie populizmowi Trumpa, powiedzenie tylko tego wywołało euforię. Bo kto ma ich nie rozumieć, jeśli nie idol, który tak pięknie i jak nikt inny umiał śpiewać o ich problemach? “Factory”, “The River”, “Badlands” to nie piosenki o rozwydrzonym pokoleniu „płatków śniegu”, którym media i reklamowa propaganda wmówiły, że są wyjątkowi i mogą być kimkolwiek zechcą, być wolni gdziekolwiek zechcą. Nie, to ludzie, którzy ukojenie czasu kilku kryzysów ekonomicznych znajdywali właśnie w jego twórczości. To ich bard. A, że ów bard „odjeżdża” w lewicowym politykierstwie – nieważne. Ważne, że ich ból i wściekłość zostały przekute w coś pięknego, do czego do dziś mogą się odnosić.

I teraz najważniejsze – skoro jednak pojawiło się wiele komentarzy wykazujących tak daleko idący brak zrozumienia dla tego, że można uwielbiać twórczość artysty, a nawet samego artystę, deklarującego swoją ideową przynależność do „wrogiego” politycznie obozu, to może tu kryć się duży problem. Skoro dla wielu osób to może być niepojęte z naszej, polskiej perspektywy, to znaczy, że te osoby okopały się być może zbyt głęboko w swoich sądach. Jasne jest, że w Polsce z czasem dyskurs zaczął być wypierany przez polityczne kibolstwo, a to miało swoje dalsze konsekwencje. Wielu osobom może wydawać się oczywiste, że jeśli artysta jest przeciwnikiem jakiejś formacji, czy partii politycznej, to zwolennicy tej partii, czy formacji powinni kompletnie skreślić takiego artystę ze swojej listy. Mogą myśleć: Republikanie nie powinni słuchać Bruce’a Springsteena, skoro tak bardzo ten chce być Demokratą. To jest coś najgorszego, co może się przydarzyć. To nie żelazna logika. To betonowanie swoich osądów.

Choć idą trudne czasy i świat w sposób wydaje się niepowstrzymany idzie w kierunku lewicowego totalitaryzmu, co powoduje czasem adekwatne, czasem nieco na wyrost, ale zawsze kolejne i kolejne reakcje, okopywanie się na obecnych pozycjach nie może przyjmować formy oblewania nóg (także głowy, czy nawet samych uszu) betonem. Zwłaszcza z jednej, prostej przyczyny. Poza tym, że to tylko przyspiesza po obu stronach zastosowanie rozwiązań siłowych ( konsekwencji ataków na Kapitol, już słyszymy o „konieczności” siłowego „przeprogramowania” wyborców Trumpa przez media i system na polecenie Demokratów) – beton to śmierć. Życie to ruch. Nie możemy się zabetonować w naszych postawach. Choćbyśmy nie wiem jak chcieli, świat się nie zatrzyma. Beton sam się nie zmienia, ani sobą nic nie zmienia. Poza tym, że z czasem obrasta mchem. Beton przegrywa z życiem i rozumie tylko coraz mniej. Dlatego młodzi ludzie unikają ludzi z betonu. Podobnie w polityce – mieliśmy tego przedsmak już w ostatnich wyborach prezydenckich. Naprawdę nie wiem, czemu wielu komentatorów było tak zaskoczonych rewelacyjnymi wynikami kandydata – powiedzmy – wolnościowego. To doskonale pokazywało, że jest ogromna liczba ludzi, którzy są zarówno konserwatywni jak i wolnościowi, bo ten nasz właściwie rozumiany konserwatyzm broni indywidualnej wolności.

Ta – być może trudna dla nas – sytuacja dla zrozumienia przez część z nas fenomenu uwielbienia Bruce’a Springsteena, mimo jego politycznej agendy – czy z prawej, czy z lewej strony - to moim zdaniem świetna okazja, żeby przypomnieć sobie najważniejsze i jakże strategicznie ważne dla dalszego rozwoju lekcje i ustrzec się przed największymi pułapkami, by jako społeczeństwo nie zacząć tonąć jak kamień we wzajemnym braku zrozumienia. Był już człowiek z żelaza i człowiek z marmuru, nie stańmy się ludźmi z betonu. Inaczej przegramy wszystko. Nadal wiele możemy od Amerykanów się nauczyć.

Maksymilian Wysocki

PS Dyskusje o Springsteenie ruszyły w mediach społecznościowych po 17 stycznia. Analizując wszystkie wpisy w internecie i mediach społecznościowych pod hasłem „Bruce Springsteen”, tylko w Polsce dyskusja wokół jego wystąpienia dotarła do ponad 85 tys. Osób w mediach społecznościowych w Polsce i do ponad 750 tys. Osób, poza mediami społecznościowymi w Polsce. 24 proc. z tego było komentarzami pozytywnymi, ponad 75 proc. komentarzami negatywnymi.

Przy tej okazji nasz portal wybił się w tej dyskusji, jak niżej.

Czytaj też: Idol amerykańskiej prawicy złamał im serca. Zagra dla Bidena

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych