Chińska grypa
Obawy o kondycję chińskiej gospodarki z każdym dniem się nasilają. Inwestorzy pozbywają się akcji, surowców i walut rynków wschodzących, kupując jednocześnie amerykańskie i niemieckie obligacje, a także dolara, jena, szwajcarskiego franka i złoto.
Od początku roku euro podrożało o 2,1% do 4,35 zł, szwajcarski frank o 2,4% do 4,01 zł, a dolar o 2,7% do 4,03 zł. Tymczasem jeszcze w końcówce grudnia, po silnym korekcyjnym spadku w poprzednich tygodniach, kurs EUR/PLN testował poziom 4,2276 zł, CHF/PLN 3,8993 zł, a USD/PLN 3,8568 zł. Obserwowana skala zmian kursów pokazuje, jak mocnym rykoszetem odbijają się chińskie strachy.
Jeszcze mocniej niż złoty potaniały akcje na warszawskiej giełdzie. Od początku roku indeks WIG20, grupujący największe spółki z parkietu, spadł o 5,9%, przełamując grudniowy dołek.
Tym samym znalazł się on na najniższym poziomie od 2009 roku. I to prawdopodobnie nie koniec przeceny. Szczególnie, że GPW, podobnie zresztą jak złotemu, ciążą również czynniki lokalne. Mianowicie polityka.
Wyprzedaż złotego i akcji na GPW jest w głównej mierze pochodną sytuacji na rynkach globalnych, gdzie inwestorzy masowo uciekają od ryzyka, sprzedając akcje, surowce (w tym ropę, która jest najtańsza od grudnia 2003 roku) i wybrane waluty, inwestując jednocześnie w bezpieczne amerykańskiej i niemieckie obligacje, złoto oraz dolara, jena i szwajcarskiego franka.
Źródłem tej ogólnoświatowej paniki są Chiny. Obawy o kondycję tamtejszej gospodarki przyniosły załamanie na chińskim rynku akcji. W poniedziałek handel tam został zawieszony po spadku indeksów po 7%. We wtorek wprawdzie udało się uniknąć przeceny, a w środę nawet miało miejsce odbicie, ale dziś ponownie wkradła się panika. Zaledwie po pół godziny handlu i spadku indeksów po 7%, notowania w Chinach ponownie został zawieszony.
Parafrazując znane powiedzenie giełdowe, odnoszące się pierwotnie do amerykańskiej gospodarki, można powiedzieć, że gdy chińska giełda kichnie to rynki światowe mają katar.
Przy czym, obecnie chyba już nie możemy mówić o kichaniu, ale o chińskiej grypie, która skutkuje bardzo poważną chorobą globalnych rynków światowych.
Inwestorzy pozbywają się ryzykownych aktywów, bo boją się kryzysu gospodarczego w Państwie Środka. Kryzysu, który z uwagi na wielkość tamtejszej gospodarki, musiałby być kryzysem globalnym. W naszej ocenie wieszczenie kryzysu już teraz jest przedwczesne.
Aczkolwiek w przyszłości takiego kryzysu również się spodziewamy.
Niezależnie od tego, czy chińska gospodarka już teraz zacznie mieć poważne problemy (wzrost gospodarczy się załamie), czy jednak nastąpi to później, to strach inwestorów jest jak najbardziej realny. Podobnie jak to miało miejsce latem 2015 roku. Stąd też wygląda na to, że początek roku upłynie pod znakiem obaw o Chiny. Zakładamy, że taki stan rzeczy powinien potrwać przynajmniej do 19 stycznia. Wówczas zostaną opublikowane dane nt.
Produktu Krajowego Brutto (PKB) Chin za IV kwartał 2015 roku oraz grudniowe dane o produkcji przemysłowej i sprzedaży detalicznej. Raporty te mogą pogłębić strach na rynkach, ale mogą też uspokoić nastroje. Raczej oczekujemy tego drugiego.
Obecnie Chiny i powiązana z nimi przecena ropy, czy umacniający się dolar, pozostają tematem numer jeden na rynkach. Ignorowane są natomiast inne czynniki. W tym dane makroekonomiczne. Zwłaszcza, jeżeli są one lepsze od oczekiwań. Dlatego też bez echa pozostał opublikowany rano raport o zamówieniach przemysłowych w Niemczech w grudniu (1,5% M/M; prognoza: 0,1% M/M) i sprzedaży detalicznej (2,3% R/R; prognoza: 2,1% R/R).
Prawdopodobnie bez echa też pozostaną kolejne publikowane w dniu dzisiejszym dane makro. O godzinie 11:00 będą to raport ze strefy euro o sprzedaży detalicznej, bezrobociu i koniunkturze, a po południu amerykańskie dane z rynku pracy.
Wczoraj poznaliśmy protokół z ostatniego posiedzenia amerykańskiego Fed-u. Można w nim przeczytać, że grudniowa podwyżka stóp procentowych w USA, pierwsza od dekady, była podyktowana uzasadnionym przekonaniem, że inflacja wróci do celu w średnim terminie.
Aczkolwiek niektórzy członkowie Fed mieli wątpliwości co do tej decyzji z uwagi na niepewność co do dynamiki przyszłej inflacji. To z jednej strony sugeruje, że wskaźnik inflacji będzie obecnie mocno obserwowany. Z drugiej natomiast pokazuje, że Fed jest zdeterminowany podnosić stopy procentowe.
Nastroje na rynkach finansowych są bardzo złe. Strach jest tak duży, że decyzje o wyprzedaży ryzykownych aktywów (w tym złotego i akcji na GPW) zapadają bardzo szybko.
Inwestorzy natomiast bardzo ostrożnie podchodzą do kupna.
W średnim i długim terminie, tak jak wspomnieliśmy wcześniej, obecną sytuację na rynkach postrzegamy tylko jako strach przed kryzysem w Chinach, którego jednak nie będzie.
Dlatego też nie zmieniamy naszych prognoz odnośnie złotego i GPW na rok 2016. W dalszym ciągu podtrzymujemy, że na koniec rok za euro i dolara trzeba będzie zapłacić po 4,15 zł, zaś szwajcarski frank potanieje do 3,70 zł. Dalej też oczekujemy, że warszawskie indeksy zakończą rok na poziomach zbliżonych do tych z końcówki 2015 roku.