Wyborczy pat w Italii zaskoczył niemal wszystkich
W niedzielę i poniedziałek Włosi wybierali swoich przedstawicieli do Parlamentu. Przedwyborcze sondaże okazały się błędne a wyniki wyborów zaskoczyły praktycznie wszystkich. Pierwsze projekcje ogłoszone tuż po zamknięciu lokali wyborczych wskazywały na spokojne zwycięstwo koalicji Pier Luigiego Bersaniego i utrzymywały optymizm panujący na rynkach finansowych. Z każdą następną godziną sytuacja na rynkach dynamicznie się pogarszała, gdyż jasne stało się, że mimo minimalnego zwycięstwa w Izbie Deputowanych Bersani nie znajdzie większości potrzebnej do rządzenia w Senacie.
Ostateczne wyniki do Izby niższej to 29,5% i 340 miejsc (dzięki premii głosów) dla Bersaniego, 29,1% i 124 miejsca dla Berlusconiego, 25,5% i 108 miejsca dla partii Beppe Grillo i zaledwie 10,5% i 45 miejsc dla preferowanego przez rynki Mario Montiego. Prawdziwym problemem i przyczyną nerwowej reakcji na rynkach są rozstrzygnięcia głosowania do Senatu. Dzięki podziałowi i premii głosów w skali regionalnej nie będzie możliwości stworzenia koalicji Bersani – Monti. Do rządzenia w Senacie potrzebne jest 158 głosów, Bersani uzyskał 120 miejsc, Berlusconi 117, Grillo 54 a Monti jedynie 18.
Aby utworzyć sprawnie działający rząd Bersani musiałby utworzyć koalicję z byłym komikiem Beppe Grillo, co wydaje się niemożliwe, ponieważ jego partia 5 Stelle jest antysystemowa i zdobyła popularność głosząc hasła zwalczenia starej klasy politycznej. Równie nieprawdopodobna wydaje się koalicja z Berlusconim, którego Bersani uważał wcześniej za wroga numer jeden. Mimo to, wielokrotny premier kraju i jeden z najbogatszych Włochów nie wyklucza rozmów z Pier Luigim Bersanim twierdząc, że Włochy muszą mieć nowy rząd i każda partia powinna być gotowa do poświęcenia. Wydaje nam się jednak, iż to gra Berlusconiego, który będąc na fali ma nadzieję na zwycięstwo w kolejnych wyborach.
Znając historię włoskiej polityki można przypuszczać, że kadencja obecnego Parlamentu zostanie skrócona. Być może uda się przegłosować choć część niezbędnych ustaw dotyczących walki z korupcją czy przestępczością zorganizowaną. O dalszych cięciach wydatków czy reformach strukturalnych w obecnym układzie raczej nie ma mowy. Włosi będą zajęci bowiem skomplikowaną arytmetyką polityczną.
Nowy Parlament musi zebrać się na pierwszy raz najpóźniej 20 dni od daty wyborów i już na pierwszym posiedzeniu będzie wybierał przewodniczących obu izb. Oznacza to, że partie mają niecałe 3 tygodnie na znalezienie potrzebnej do rządzenia większości. Jeśli strony nie dojdą do porozumienia należy rozpisać nowe wybory, co najmniej dla jednej z izb – w tym wypadku Senatu, jest to jednak mało prawdopodobne ponieważ mogłoby to zostać odebrane jako poparcie dla koalicji Bersaniego, która zachowałaby większość w Izbie Deputowanych. Sytuacja jest jednak jeszcze bardziej skomplikowana niż wydaje się to na pierwszy rzut oka. We włoskiej konstytucji istnieje zapis, który mówi o tym, iż prezydent Republiki nie może rozwiązać parlamentu w ciągu ostatnich 6 miesiącach swojego urzędowania. Właśnie w takiej sytuacji jest obecny prezydent Giorgio Napolitano. Oznacza to, że aby rozpisać nowe wybory parlamentarne potrzebny jest wybór następcy prezydenta. Według wstępnych zapowiedzi może stać się to dopiero w połowie kwietnia. Prezydenta wybiera zgromadzenie obydwu izb (czyli nowo wybrany parlament!) oraz przedstawiciele rad regionalnych – zatem również na tej płaszczyźnie będzie potrzebne porozumienie. Nawet jeśli uda się wybrać prezydenta proces rozpisania i przygotowania następnych wyborów parlamentarnych również potrwa około 2 miesięcy, czyli odbędą się najwcześniej w czerwcu. Co więcej, nie jest powiedziane, że potencjalne wybory przyniosą rozwiązania zadowalające rynki. Do władzy może powrócić były premier Silvio Berlusconi, lub co gorsze największy zwycięzca minionych wyborów Beppe Grillo. Jedno jest pewne, głoszący populistyczne hasła Grillo i Berlusconi zdobyli ok. 55% głosów, zaś jedyny reformator Mario Monti zaledwie 10%. Opór włoskiego społeczeństwa wobec reform jest zatem jeszcze większy niż w przypadku Grecji, gdzie z trudem udało się uformować koalicję i nie dopuścić do władzy populistycznej Syrizy. To zaś oznacza, iż rynki w ostatnich miesiącach zbyt pochopnie uznały, iż problemy południa Europy zostały już rozwiązane. Nie doceniono aspektu społecznego.