Odwaga zdrożała
Lekko licząc 2 bln dolarów warte są programy pomocowe opracowane przez rządy państw zmagających się z pandemią i jej skutkami gospodarczymi.
Nawet w świecie monstrualnego zadłużenia nie można bezkarnie pozyskać takich sum.
Rentowność niemieckich obligacji dziesięcioletnich wzrosła w czwartek na chwilę powyżej minus 15 pkt bazowych, co było najwyższym notowaniem od maja ub.r. Tak właśnie – rentowności obligacji na większości rynków europejskich wróciły powyżej poziomów sprzed wybuchu pandemii (w USA rentowności także wzrosły, ale nie aż tak znacząco). Wzrost rentowności oznacza spadek cen obligacji. Tych samych, które w pierwszym tygodniu kupowane były na wyścigi i bez patrzenia na cenę. Co się zmieniło, poza tym, że pandemia rozszerzyła zasięg, niemal wszędzie poza Chinami i jej sąsiadami?
Jeśli zdamy sobie sprawę, że wcześniejszy rajd obligacji nie miał specjalnych podstaw fundamentalnych, a był warunkowany głównie desperacką próbą znalezienia przez inwestorów bezpiecznych przystani, powrót rentowności do wcześniejszych poziomów przestaje być niezrozumiały. Część inwestorów realizowała zyski, do nich dołączyli ci, którzy realizowali straty (bo kupili obligacje zbyt późno i teraz bali się, że po klęsce na rynku akcji cios zada im rynek obligacji), a wszystko to działo się na płytkim rynku. Do tego pretekstów do wyprzedaży dołożyły także rządy, które pospiesznie przygotowały „gospodarcze bazooki” do walki ze skutkami zarazy. Ich koszt serwis Quartz.com podsumował na 2,8 mld dolarów, ale obliczenia nie obejmują pakietów przygotowanych przez mniejsze państwa (np. takie jak Polska). W przypadku niektórych państw plany stymulacji gospodarki są warte kilkanaście procent PKB (Niemcy, Hiszpania, Wielka Brytania). Oznacza to nie tyle pewność, że skutki pandemii zostaną pokonane, ale to, że na rynek trafi w krótkim czasie ogromna ilość długu. Oczywiście banki centralne zadeklarowały już gotowość do jego skupu na rynku wtórnym, nie zmienia to jednak faktu, że recesja (mniejsze wpływy podatkowe) i skutki pandemii oznaczają kłopoty nie tylko dla przedsiębiorstw, ale również dla rządów. Niemniej, w piątek pochód rentowności został zatrzymany. Nie dlatego, że plany rządów przestały być aktualne, ale dlatego, że inwestorzy muszą liczyć się z tym, że banki centralne skupując obligacje wpłyną na notowania.
Nie trzeba dużej wyobraźni, żeby zrozumieć, czym to wszystko pachnie. Rządy będą emitować dług, banki będą go kupować i jednocześnie sprzedawać obligacje bankom centralnym. Brzmi jak perpetuum mobile i przy walce ze skutkami poprzedniej recesji zdało egzamin. Czy tak stanie się także tym razem, gdy budżety państw są jeszcze bardziej zadłużone niż dekadę temu, a gospodarka praktycznie przestała funkcjonować? Rynek nie będzie zapewne zbyt długo zwlekał z udzieleniem odpowiedzi.
W USA efektywna rentowność obligacji korporacyjnych z obszaru high yield wzrosła w tych dniach powyżej 10 proc., co wydarzyło się po raz pierwszy od 2009 r. Miesiąc temu było to mniej niż 5 proc. Na tle spazmatycznie rozedrganych rynków, Catalyst wciąż może uchodzić za rajską plażę, przez którą przechodzi po prostu poważniejsza burza. Zawdzięczamy to głównie relatywnie niewielkim rozmiarom i płynności rynku, ale także temu, że proces oczyszczania rynku ze słabszych emitentów przeszliśmy wcześniej m.in. na skutek afery GetBacku (choć liczba emitentów spada od 2015 r.). Nie jest to jednak zachęta do kupowania przecenionych obligacji – skutki pandemii nie są jeszcze znane, a gospodarcze bazooki mogą przez jakiś czas zasilać przedsiębiorstwa i konsumentów w płynność, ale nie wprawią gospodarki w ruch.