Prof. Grażyna Ancyparowicz: "Mamy w Polsce potężne lobby powiązane z rynkiem finansowym"
Niższy poziom rozwoju rynku finansowego w Polsce niż w Europie Zachodniej sprawia, że banki mogą tutaj więcej zarabiać. - Na ich korzyść działa nie tylko fatalny stan wiedzy ekonomicznej naszego społeczeństwa, ale także duże możliwości wpływu na procesy legislacyjne – uważa prof. Grażyna Ancyparowicz.
wGospodarce.pl: W latach 2011 i 2012 sektor bankowy odnotował rekordowe zyski – odpowiednio 15,7 mld zł i 16,21 mld zł. Wcześniej wynosiły one około 10 mld zł. W minionym roku pomimo obniżenia ustawowo opłat interchange i rekordowo niskich stóp procentowych, sektor odnotował zyski tylko niewiele niższe niż w rekordowym roku 2012. Z drugiej strony koszty prowadzenia rachunku bankowego, które ponosi klient wzrosły aż o 6,77 proc. Klienci finansują zyski banków?
Prof. Grażyna Ancyparowicz: Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) podaje za 2013 r. kwotę: 15,3 mld zł, a to oznacza, że zysk sektora bankowego w 2013 r. był niższy w porównaniu z 2012 r., relatywnie – w stosunku do zaangażowanych kapitałów – spadł z 12 do 10 proc. Nie byłoby nic złego w tym, że opłaty pobierane od klientów stanowią główne źródło zysków banków uniwersalnych, a takimi są polskie banki. Depozyty są z reguły nisko oprocentowane (lub w ogóle nieoprocentowane), a kredyty – wielokrotnie wyżej. To zrozumiałe. Ryzyko klienta jest niewielkie, ryzyko banku – wysokie, stąd musi być rozpiętość stóp procentowych. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy banki stosują różne wybiegi, aby – nie naruszając ustawy – podnieść marżę depozytowo-kredytową. Wysoki wzrost różnego rodzaju poza odsetkowych obciążeń finansowych na rzecz banków, odnotowany w ubiegłym roku miał zrekompensować spadek dochodów z odsetek. W ubiegłym roku wynik z tytułu odsetek wyniósł 34,5 mld zł i był o prawie miliard gorszy niż w poprzednim roku. Stało się tak, ponieważ depozyty sektora niefinansowego wzrosły o ponad 51 mld zł, zaś kredyty dla tego sektora o niespełna 30 mld zł. Banki, wykorzystując swoją oligopolistyczną pozycję starały się wyrównać spadek marży depozytowo-kredytowej, podnosząc prowizje oraz wszelkiego rodzaju opłaty od działalności bankowej.
Banki, które w Polsce nakładają na klientów potężne jak na nasze dochody opłaty, na Zachodzie oferują swoim klientom całkiem niezłe warunki. Dla porównania rzeczywiste oprocentowanie kredytów konsumpcyjnych na koniec 2013r wynosiło w Polsce ok. 21 proc. podczas gdy w strefie Euro tylko ok. 7 proc. Skąd ta nierówność w traktowaniu klienta polskiego i zagranicznego?
Na Zachodzie Europy mamy hipertrofię sektora bankowego – na Wschodzie – niedorozwój. Dysproporcje są gigantyczne, zważywszy, że aktywa wszystkich naszych banków są mniejsze od aktywów średniej wielkości banku niemieckiego, angielskiego czy francuskiego. Rozwijamy się szybciej, choć zapewne miną dziesiątki lat, zanim wyrównają się potencjały kapitałowe rynków dojrzałych i wschodzących. W przeliczeniu na mieszkańca aktywa bankowe są w naszym kraju mniejsze niż w Czechach czy na Węgrzech. Wpływa na to zarówno niższa u nas skłonność do oszczędzania, jak i brak potencjalnych klientów. Mamy wysoki (sięgający 30 proc.) wskaźnik wykluczenia finansowego, do czego w znacznym stopniu przyczynił się patologiczny rynek pracy. mamy ponad 2,5 mln niewypłacalnych dłużników i brak dobrej ustawy o upadłości konsumenckiej. Pracownicy zatrudnieni na minimalnych stawkach lub na umowach śmieciowych nie mają szansy na pożyczkę w banku czy Spółdzielczej Kasie Oszczędnościowo-Kredytowej. Zarabiają za mało, aby uznać ich za wiarygodnych finansowo pożyczkobiorców. Ludzie ci, w razie trudności ze zrównoważeniem budżetu domowego są skazani na lichwiarską ofertę parabanków. Wielu z nich zaciąga takie pożyczki, bo pracodawca nie wypłacił w porę wynagrodzenia, a trzeba uregulować rachunki. Ta sytuacja utrzyma się tak długo, jak długo będziemy postrzegani przez zachodnie korporacje jako zagłębie taniej siły roboczej. W biednym kraju nie ma warunków dla szerokiej dystrybucji produktów wyższego rzędu, a takimi są właśnie produkty finansowe, w tym – bankowe. Oferta skierowana do elit jest ofertą drogą, droga oferta hamuje wzrost podaży. W ten sposób toczy się to błędne koło.
Dlaczego banki tak drenują kieszenie swoich klientów?
Ze zjawiskiem pustoszenia kieszeni masowych klientów mamy do czynienia we wszystkich krajach, nie tylko w państwach naszego regionu. Jeśli mamy oligopol, a popyt na produkty bankowe przewyższa podaż, to dlaczego z tego nie korzystać? Polski sektor bankowy, mimo że największy w Europie Środkowej i Wschodniej, jest wciąż zbyt mały w stosunku do potrzeb naszej gospodarki. Ponadto, jesteśmy postrzegani przez światową finansjerę jako obszar podwyższonego ryzyka. Jest w tym wiele prawdy. Ryzyko to wiąże się zarówno z niskim poziomem wiedzy polskiego społeczeństwa na temat rynku finansowego, jak i wysokiego zagrożenia utratą pracy i wynikającą stąd niewypłacalnością. Na przykład, gdyby Polacy lepiej orientowali się, czym jest ryzyko kursowe, nie mielibyśmy dziś problemu zagrożonych należności z tytułu nominowanych we frankach szwajcarskich kredytów na mieszkania. Gdyby menedżerowie lepiej rozumieli jakie ryzyko niosą asymetryczne umowy na opcje walutowe, nie doszłoby do bankructwa przynajmniej kilku dużych przedsiębiorstw przemysłowych.
To kwestia polskiego prawa, które pozwala na takie działania, czy systemu w którym politycy bardziej są zainteresowani zadowoleniem bankowców niż klientów?
Uważam, że polskie prawo bankowe w ogólnym zarysie spełnia standardy Unii Europejskiej. Jesteśmy wszak integralną częścią jednolitego rynku finansowego. Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Wiele przepisów niekorzystnych dla klientów instytucji finansowych wprowadza się „tylnymi drzwiami”. Wiele wyroków sądowych w sporach między instytucją finansową a klientem trudno uznać za sprawiedliwe. Mamy w Polsce potężne lobby powiązane z rynkiem finansowym, nie tylko z bankami. Dotyczy to nie tylko naszego kraju, ale wszystkich państw zaliczanych do grupy rynków wschodzących. To ten obszar postrzegają transnarodowe korporacje jako nowe Eldorado.
Czy to lobby ma wpływ także na kształtowanie w Polsce prawa finansowego?
Żeby nie być w tej kwestii gołosłowną, posłużę się przykładem. W listopadzie ubiegłego roku Sejm skierował do prac w komisjach projekt Prawa i Sprawiedliwości zakładający wprowadzenie ograniczenia kosztów kredytów konsumenckich, bowiem w poprzedniej wersji ustawy o kredycie konsumenckim przewidziano ograniczenie kwoty opłat i prowizji pobieranych w związku z udzielanym kredytem lub pożyczką do 5 proc. pożyczanej kwoty. Po zmianie ustawy limit ten usunięto. Projekt PiS zakłada, że kredytodawcy (oraz leasingodawcy) będą mogli żądać od swoich klientów: oprocentowania w wysokości maksymalnie czterokrotności stopy lombardowej NBP (tak, jak jest to obecnie), oraz opłat i prowizji w wysokości będącej sumą: 5 proc. całkowitej kwoty kredytu i 0,75 proc. całkowitej kwoty kredytu za każdy tydzień realizacji umowy (od dnia wypłaty do dnia całkowitej spłaty).
W praktyce, przy dzisiejszym poziomie stóp procentowych zaciągając kredyt lub pożyczkę na rok, spłacalibyśmy w postaci opłat i odsetek nie więcej niż 60 proc. pożyczonej kwoty (odsetki 16 proc.) oraz prowizje (5 proc. plus 39 proc.). Powiązanie limitu kosztów z czasem trwania umowy ma, zgodnie z argumentacją Prawa i Sprawiedliwości, doprowadzić do ograniczenia zjawiska oferowania pożyczek i kredytów, w których wynagrodzenie pożyczkodawcy ustalane jest na nadmiernie wysokim poziomie. Projekt ten został zablokowany przez branżę pozabankowych pożyczkodawców.
Czy polski klient ma jakiś wpływ na banki? Odnoszę wrażenie, że proste przeniesienie rachunku czy kredytu z jednego banku do drugiego niewiele zmienia. Oferty są tak konstruowane, żeby były możliwie nieporównywalne, a w ostatecznym rozrachunku i tak wszędzie koszty są porównywalne.
Po pierwsze, żaden szeregowy klient (nawet jeśli jest posiadaczem złotej czy platynowej karty) nie ma i nigdy nie będzie miał wpływu na politykę wielkich korporacji, a takimi są banki. Po drugie, trudno dziś – zwłaszcza w wielkim mieście, w dobie szybko upowszechniających się rozliczeń za pomocą kart płatniczych – nie korzystać z usług bankowych, a to oznacza akceptację jednostronnie narzuconych warunków. Po trzecie, większość pracodawców przekazuje wynagrodzenia nie w gotówce, a na wskazany rachunek bankowy, co zresztą jest podyktowane względami bezpieczeństwa. Chcąc nie chcąc, osoby pracujące korzystają z usług bankowych. Więc klient banku nie ma wyjścia. Musi akceptować narzucone regulaminy, płacić prowizje, ponosić coraz wyższe koszty prowadzenia rachunków. Jedyne, co może zrobić, to dostosować się do polityki banków i wykorzystywać najmniej pracochłonne z punktu widzenia bankowości detalicznej kanały komunikacji. Teoretycznie, zwłaszcza dla nie zamożnych, lecz stabilnych finansowo grup klientów, alternatywą dla bankowości detalicznej są spółdzielcze kasy oszczędnościowo kredytowych, ale brakuje woli politycznej aby promować ten system.
Rozmawiał Arkady Saulski