Informacje

fot. www.freeimages.com
fot. www.freeimages.com

Sąd Okręgowy w Gliwicach następną ofiarą opcji walutowych

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 21 stycznia 2015, 17:26

    Aktualizacja: 21 stycznia 2015, 17:36

  • 1
  • Powiększ tekst

Sąd Okręgowy w Gliwicach musi ponownie zająć się sprawą pięciu pracowników ING Banku Śląskiego, oskarżonych o oszukiwanie klientów przy zawieraniu umów na tzw. opcje walutowe. Sąd Apelacyjny w Katowicach uchylił w środę wyrok uniewinniający w tej sprawie.

Według ustaleń prokuratury, trzy podmioty, których dotyczy proces, w wyniku zawierania takich umów straciły ponad 10 mln zł. Uniewinniając w kwietniu 2014 r. oskarżonych sąd I instancji uznał, że straty właścicieli firm nie były wynikiem działania oskarżonych, lecz gwałtownego wzrostu ceny euro. Wyrok zaskarżyła prokuratura i pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych. Sąd apelacyjny podzielił ich stanowisko.

Przewodnicząca składu orzekającego sędzia Beata Basiura podkreśliła, że transakcje opcyjnie to bardzo trudna materia, wymagająca szczególnej wnikliwości. Tego, zdaniem sądu odwoławczego, w pierwszym procesie zabrakło.

Sąd I instancji nie uwzględnił wszystkich okoliczności, nie dokonał pełnej oceny wszystkich dowodów mających znaczenie dla rozstrzygnięcia sprawy – powiedziała przewodnicząca składu orzekającego Sądu Apelacyjnego w Katowicach sędzia Beata Basiura.

"Ocena dowodów - o ile w ogóle jest - to jest ona bardzo skąpa. W większości opiera się na cytowaniu treści wyjaśnień oskarżonych, a właściwie zupełnie nie odnosi się do zeznań osób pokrzywdzonych" - wskazała sędzia. Zwróciła też uwagę na sprzeczności w uzasadnieniu.

"Nie można zgodzić się z rozumowaniem sądu, że skoro bank był podmiotem gospodarczym działającym legalnie, a oferowane produkty w postaci transakcji opcyjnych nie były zabronione, że pokrzywdzeni zawierali te transakcje dobrowolnie, to w związku z tym okoliczność ta wyklucza możliwość odpowiedzialności karnej pracowników banku" - podkreśliła sędzia Basiura.

Za jedno z najbardziej istotnych uchybień sądu okręgowego sąd odwoławczy uznał utożsamienie "niekorzystnego rozporządzenia mieniem" ze szkodą. Rozumując w taki sposób sąd I instancji doszedł do wniosku, że skoro na początku klienci banku nie stracili pieniędzy, a wręcz zyskali – tracąc dopiero później, na skutek wzrostu kursu euro - nie można mówić o oszustwie.

"W doktrynie o orzecznictwie jednoznacznie wskazuje się na to, że szkoda nie jest znamieniem ustawowym przestępstwa oszustwa, a niekorzystne rozporządzenie mieniem jest bardzo szeroko traktowane" - wskazała sędzia.

Według sądu apelacyjnego, sąd okręgowy nie ocenił też w pełni opinii biegłego, według którego o niekorzystnym rozporządzeniu mieniem można było mówić już w chwili zawierania każdej z transakcji, niezależnie od tego, czy początkowo dawały one pokrzywdzonym korzyści czy też nie.

"Zdaniem biegłego oferowany produkt nie był produktem zabezpieczającym, był bardzo ryzykownym produktem, a o tym pokrzywdzeni nie byli właściwie informowani" - powiedziała sędzia Basiura.

Jak dodała, choć biegły formułował swe zarzuty wobec banku, to jednak - zauważyła - bank to instytucja, za którą stoją konkretni pracownicy, którzy mają odpowiednie przygotowanie i większą wiedzę niż klienci. Jego pracownicy mają obowiązek należytego wyjaśnienia nie tylko korzyści, ale też ryzyka związanego z poszczególnymi instrumentami bankowymi - wskazała sędzia.

Nakazując bardziej wnikliwe zbadanie sprawy sąd apelacyjny zaznaczył, że środowe orzeczenie nie przesądza ostatecznego rozstrzygnięcia. W ponownym procesie sąd ma indywidualnie ocenić rolę i wiedzę poszczególnych oskarżonych nt. opcji, które były oferowane jako instrument zabezpieczający przed zmiennością kursów walut. Z drugiej strony, sąd ma zbadać rzeczywistą świadomość pokrzywdzonych na temat ryzyka. Dopiero po ustaleniu tych wszystkich okoliczności będzie możliwa ocena, czy doszło do oszustwa.

W 2013 r. Prokuratura Okręgowa w Gliwicach oskarżyła pięciu bankowców z placówek ING Banku Śląskiego w Rybniku i Jastrzębiu Zdroju, zarzucając im oszustwa na szkodę klientów. Według śledczych nie powiadomili klientów o ryzyku transakcji i w ten sposób wprowadzili ich w błąd, co skutkowało olbrzymimi stratami.

Wyrok w I instancji zapadł w kwietniu 2014 r. przed rybnickim wydziałem zamiejscowym Sądu Okręgowego w Gliwicach. Uzasadniając uniewinnienie sąd wskazał, że straty właścicieli firm nie były wynikiem działania oskarżonych, lecz gwałtownego wzrostu ceny euro. Przestępstwo oszustwa cechuje umyślność i działanie w bezpośrednim celu osiągnięcia korzyści majątkowej, w tym przypadku tak nie było - przekonywał sąd i dodawał, że - wbrew stanowisku prokuratury - firmy miały świadomość ryzyka, a bankowcy nie wprowadzali klientów w błąd.

Sprawa opcji walutowych stała się głośna przed kilkoma laty, gdy okazało się, że wiele firm w całym kraju - zarówno małych, jak i spółek giełdowych - straciło na takich umowach mnóstwo pieniędzy. Na mocy takich długoterminowych umów banki zobowiązywały się do wykupu waluty za z góry ustaloną cenę, nawet jeśli będzie ona wyższa niż kurs danej waluty. Opcje, które miały chronić przedsiębiorców przed ryzykiem walutowym, stały się dla nich pułapką - w ciągu siedmiu miesięcy, od sierpnia 2008 r., kurs euro wzrósł z 3,17 zł do 4,75 zł. Realizując umowę banki odkupowały od klientów walutę po cenie niższej niż rynkowa.

Według gliwickiej prokuratury, właściciele trzech pokrzywdzonych podmiotów zawarli umowy ws. opcji, bo zostali oszukani przez pracowników ING Banku Śląskiego. Namawiano ich do tego, twierdząc, że umowy są zabezpieczeniem różnicy kursów, że są to produkty bezpieczne, które nie niosą za sobą ryzyka strat i ich obsługa jest bezkosztowa - wynika z aktu oskarżenia.

Kiedy cena euro wzrosła, firmy były winne ING Bankowi Śląskiemu kilkanaście mln zł. Jedna ze spółek musiała z tego powodu ogłosić upadłość. Dwie pozostałe zawarły z bankiem ugody i stanęły przed koniecznością spłaty zobowiązań. Zdaniem prokuratury, gdyby pracownicy banku poinformowali klientów o ryzyku związanym z opcjami, pewnie nigdy nie doszłoby do zawarcia umów.

W 2008 r. roku, gdy złoty gwałtownie umacniał się, przedsiębiorstwa sprzedające swe usługi bądź towary za waluty obce zawierały z bankami umowy o tzw. opcje walutowe. Chciały w ten sposób zabezpieczyć się przed ryzykiem kursowym.

Gdy złoty, zamiast wzmocnić się - przed czym miały uchronić się firmy - uległ silnemu osłabieniu, banki skorzystały z możliwości kupna waluty w ramach opcji, co w wielu przypadkach postawiło przedsiębiorstwa w trudnej sytuacji. Część firm, które straciły na ryzykownych transakcjach, wytoczyło bankom procesy i sądy często przyznawały im rację.

Nie zawsze umowy z bankami służyły jedynie do zabezpieczenia kursowego. Okazało się, że zawierali je nie tylko eksporterzy, ale często były podpisywane w celach spekulacyjnych.

Dotychczas prokuratury w woj. śląskim oskarżały o nieprawidłowości właśnie przedstawicieli zawierających takie umowy firm. Np. gliwicka prokuratura zarzuciła działanie na szkodę spółki b. głównemu księgowemu Huty Pokój w Rudzie Śląskiej. W tym przypadku na transakcjach związanych z opcjami walutowymi spółka straciła blisko 130 mln zł.

(PAP)

Powiązane tematy

Komentarze