Zatruty owoc, czyli propozycje podatkowe PO – wielu podatników dotkliwie straci, mało kto zyska
Propozycje podatkowe Platformy Obywatelskiej na pierwszy rzut oka wyglądają atrakcyjnie, ale niektórzy podatnicy na nich stracą, a liczba tych, którzy zyskają może być niewielka - oceniają eksperci podatkowi, z którymi rozmawiała PAP.
Partner w Crido Taxand Andrzej Puncewicz ocenił, że analiza zaproponowanych przez PO rozwiązań prowadzi do trzech wniosków. Po pierwsze - jego zdaniem - jest możliwe wprowadzenie ujednoliconego PIT-u o najniższej stawce na poziomie 10 proc., a najwyższej na poziomie 39,5 proc. w taki sposób, aby wpływy budżetowe spadły o założone 10 miliardów złotych.
"Aby to zrobić, trzeba bardzo znaczącą część dochodów opodatkować nowym PIT według stawki 39,5 proc." - zauważył Puncewicz.
Według niego nie oznacza to, że połowa osób będzie płacić PIT według tej stawki, bowiem osoby lepiej zarabiające wypracowują znaczną część dochodu, ale ich udział procentowy musi być drastycznie wyższy niż obecnie udział procentowy osób podlegających PIT według stawki 32 proc.
W pewnych przedziałach dochodów zmiany oznaczają zmniejszenie obciążeń podatkowych. Taka konkluzja dotyczy przede wszystkim osób o średnim poziomie dochodów, na przykład osób zatrudnionych na podstawie umowy o pracę, które są w okolicach drugiego progu skali PIT, płacą jeszcze składki ZUS i zaczynają płacić PIT według stawki 32 proc. - wyjaśnił.
"Ale zmiany oznaczają również zwiększenie obciążeń niektórych grup – jeżeli ktoś osiąga wysokie dochody skutkujące ograniczeniem obowiązku pobierania składek ZUS, czyli na przykład 200 tysięcy złotych rocznie, to jego obciążenia podatkowe wzrosną" - wskazuje Puncewicz.
Jego zdaniem mogą wzrosnąć też obciążenia grupy, która w ogóle nie płaci podatków np. studentów zarabiających do 3 tys. zł rocznie, rolników otrzymujących niewielką emeryturę z KRUS i rozliczających się wspólnie z żoną, czy też samotnych matek otrzymujących rentę nie podlegającą składkom społecznym, rozliczających się wspólnie z dziećmi.
"Te osoby będą przypuszczalnie płacić podatek 10 proc., podczas gdy obecnie w ogóle nie płacą składek ani PIT" - wskazał.
Puncewicz podkreślił, że jest zwolennikiem uproszczenia rozliczeń i związanych z tym ułatwień, bowiem może to przynieść pewną ulgę pracodawcom oraz wyeliminować część kosztów związanych z obsługą systemu. Zastrzegł jednak, że z bliska pomysł PO nie wygląda dla podatników tak atrakcyjnie, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, a 10-proc. stawka znajdzie zastosowanie dla naprawdę nielicznych podatników.
Natomiast ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego doradca podatkowy Aleksy Miarkowski zaznaczył, że na razie nie do końca wiadomo, jak faktycznie proponowana przez PO reforma podatkowa miałaby wyglądać. Jego zdaniem z dużą dozą pewności można natomiast powiedzieć, że skoro wprowadzenie reformy ma kosztować budżet państwa ok. 10,2 mld zł, to klin podatkowy może być wyższy niż obecnie w szczególności dla niektórych głup, zwłaszcza tych o wyższym poziomie zarobków.
Miarkowski wymienił osoby pracujące, bez partnera (single) i bez dzieci oraz osoby pracujące, z pracującym lub niepracującym partnerem bez dzieci. Jego zdaniem niewykluczone, że więcej zapłacą także osoby pracujące, z pracującym partnerem i jednym lub większą liczbą dzieci oraz osoby pracujące, z niepracującym partnerem i 1 dzieckiem.
"Warto przy tym podkreślić, że wszystko wskazuje na to, że nowy system nie przewiduje mechanizmów obniżających klin podatkowy dla osób młodych, dopiero wchodzących na rynek pracy, wśród których obecnie istnieje największe bezrobocie" - ocenił.
Według niego docelowe zastąpienie umów zlecenia tzw. jednolitym kontraktem także oznacza wzrost opodatkowania dla najmłodszych pracowników na rynku, którzy najczęściej są singlami.
"Choć z jednej strony przyjęty kurs wsparcia rodzin z dziećmi (zwłaszcza uboższych) za pomocą narzędzi fiskalnych należy co do zasady ocenić pozytywnie, to jednak dużo będzie zależało od tego, kto w wyniku reformy może dostać rykoszetem" - podsumował Miarkowski.
Obawy o skutki zmian ma ekspert Konfederacji Lewiatan, doradca podatkowy Przemysław Pruszyński. Według niego przy ewentualnym wprowadzaniu zmian rządzący mogą ulec pokusie, by obniżenie obciążeń dla mniej zamożnych podatników sfinansować z dochodów lepiej uposażonych.
"Zmiany ominą przedsiębiorców w zakresie, w którym są oni płatnikami składek ZUS i podatków we własnym imieniu. Należy przyjąć, że będą oni płacili daniny na obecnych zasadach, co pomijając zbyt wysokie obciążenie składkami płaconymi do ZUS przez najmniejsze, często jednoosobowe firmy, wydaje się być uzasadnione" - ocenił.
Ekspert wskazuje też na pozytywne strony propozycji PO.
"Przedstawiona propozycja na pewno przyczyniałaby się do zmniejszenia barier administracyjnych dla przedsiębiorców. Jedna płatność, zamiast trzech czy czterech, jedna deklaracja, mniej skomplikowanych przepisów i ich interpretacji. Pozwoliłoby to na zmniejszenie zbędnych kosztów rozliczenia i wpłynęło na atrakcyjność legalnego zatrudniania pracowników" - dodał Pruszyński.
Premier Ewa Kopacz zapowiedziała podczas konwencji swojej partii w Poznaniu, że jeśli PO zwycięży w jesiennych wyborach, wprowadzi zmiany w systemie podatkowym - PIT miałby wynieść od 10 proc. do 39,5 proc., zlikwidowane zostałyby składki na NFZ i ZUS. Minister finansów Mateusz Szczurek wyjaśnił, że podatek miałby zawierać w sobie dotychczasowe składki ZUS i NFZ, należne wpłaty do ZUS będą finansowane bezpośrednio z budżetu państwa. Zmiany miałyby obowiązywać od 2017 lub 2018 r. i według resortu finansów kosztowałyby budżet 10,2 mld zł.
Nowy, jednolity podatek ma być obliczany od dochodu na głowę w rodzinie. Najniższa stawka tego podatku - 10 proc. - będzie obowiązywać dla osób najgorzej zarabiających i płynnie rosnąć do 39,5 proc. dla najlepiej zarabiających. Zniesione zostałyby progi podatkowe, kwota wolna od podatku, ulgi podatkowe i koszty uzyskania przychodu.
PAP, sek