Żadnych nowych fotoradarów do 2018 roku
GITD już zakończyło instalację sieci kamer i urządzeń do pomiaru prędkości w Polsce. Sami kierowcy są tego świadomi i drastycznie zwalniają. Czasem nawet zbyt drastycznie.
Jak pokazują oficjalne statystyki, obecność fotoradarów czy rejestratorów prędkości nie pozostawia złudzeń - liczba wypadków spadła w miejscach, gdzie zamontowano urządzenia mierzące prędkość. Mimo to GITD na razie nie planuje dalszej rozbudowy systemu mierzenia prędkości. Kierowcy mają "spokój" do 2018 roku.
Obecna sieć składa się z 400 fotoradarów (na tzw. żółtych masztach) i 29 urządzeń mobilnych do pomiaru odcinkowego (pełne działanie ma tylko 17), a także 20 instalacji przechwytujących kierowców przejeżdżających na czerwonym świetle. To wszystko efekt zakończonego właśnie projektu, który kosztował 190 mln złotych, z czego 160 mln dała UE.
Według szefostwa GITD nowe fotoradary ujrzymy najwcześniej dopiero pod koniec 2018 roku, jednak nawet i ten scenariusz jest uznawany za optymistyczny, bowiem zanim rozpisany zostanie kolejny projekt, niezbędne jest zawarcie umów oraz rozpoczęcie procedur przetargowych.
Jednak i obecny system działa skutecznie, a nowe sposoby pilnowania kierowców jak odcinkowy pomiar prędkości, zwiększają skuteczność GIDT. Według danych GITD oraz inspektorów z Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego (CANARD) w ciągu ostatnich 6 miesięcy odnotowano 625 tys. naruszeń przepisów, zarejestrowanych dzięki systemowi. Po weryfikacji wygenerowano 444 tys wezwań do kierowców i wystawiono 214 tys. mandatów.
W roku 2014 inspektorzy zarejestrowali 1,5 mln naruszeń przepisów i w efekcie wystawiono 835 tys. wezwań do kierowców. W roku 2015 tylko 1,1 mln naruszeń przepisów, w efekcie czego wysłano 688 tys. wezwań. Jeśli więc tempo z pierwszej połowy tego roku utrzyma się, zostanie pobity rekord pod względem liczby wezwań.
Sami inspektorzy GITD są więc zadowoleni i wskazują, że system działa na rzecz poprawienia bezpieczeństwa na drogach. Policja to potwierdza, ustami Marka Konkolewskiego z KGP:
Z naszych obserwacji wynika, że spora grupa kierowców widząc tablice informujące o odcinkowym pomiarze, zaczyna mocno hamować i poruszać się z prędkością np. 40–50 km/h, mimo że na niektórych kontrolowanych odcinkach mogą się poruszać np. 90 km/h.
Konkolewski wskazuje jednak, że odcinkowy pomiar prędkości miewa też niekorzystne efekty, jak choćby takie, że kierowcy na wielu odcinkach jeżdżą zbyt wolno, paraliżując ruch. Problem miałoby rozwiązać szersza edukacja kierowców.
Dziennik Gazeta Prawna/ as/