Informacje

Unia Europejska nie jest bez skazy jednak to największa platforma mediacji

Maria Szurowska

Maria Szurowska

Dziennikarka "Gazety Bankowej"

  • Opublikowano: 4 października 2016, 15:06

    Aktualizacja: 4 października 2016, 15:17

  • Powiększ tekst

W Unii możemy dzielić się swoimi obawami, możemy mieć swoje postulaty, a nawet żądania. Nie istnieje tam formuła, w której ktoś pisze kwity, a inni stoją na baczność. – mówi Jacek P. Krawczyk, przewodniczący Grupy Pracodawców Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego.

wGospodarce.pl: Prof. Belka podczas tegorocznej edycji Europejskiego Forum Nowych Idei powiedział, że Unia Europejska jest obecnie największym obrońcą konkurencyjnego rynku. Zgodzi się pan z tym stwierdzeniem?

Jacek P. Krawczyk: Zdania są podzielone. Część osób uważa, że Unia Europejska doprowadza do przeregulowania gospodarki, co nie jest korzystne dla rynku wewnętrznego. Niemniej pewnym jest, że konkurencyjność rynku zjednoczonej Europy jako całości jest o wiele wyższa niż gdybyśmy działali w pojedynkę. Jest różnica prowadzenia działalności na rynku 500 mln, a na rynku 40 mln. W tym znaczeniu wspólne regulacje i polityka budują konkurencyjność. Pytanie jest o właściwy balans.

Regulacje unijne z jednej strony ograniczają swobodę działalności, ale z drugiej strony wprowadzają pewną higienę na rynku i gwarantują wysoki poziom produkcji. Mamy więc na szali korzyści i ograniczenia. Zastanawiam się co przeważa.

Uważam, że na to nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Są wymiary, w której ta ingerencja daje siłę i to jest m.in. wspólny rynek. Jeśli spojrzymy na strukturę naszego eksportu to bez Unii Europejskiej nie ma polskiej gospodarki. Nie mam wątpliwości, że wspólnota europejska jest motorem napędowym naszego dobrobytu i to nie jest kwestia wiary. Fakty są takie, że jeżeli dzisiaj Polska wyszłaby z Unii Europejskiej to konsekwencje gospodarcze byłby katastrofalne. Natomiast to wcale nie oznacza, że w niektórych obszarach nie występuje przeregulowanie.

A które obszary wskazałby pan jako te przeregulowane?

Chociażby sfera społeczna. Dyskusje prowadzą różne środowiska…

Jakie są osie sporów?

Na przykład o rynek pracy. Europejskie środowiska pracownicze podnoszą kwestie, że Unia nie jest wystarczająco socjalna. Zdaniem przedstawicieli tych środowisk standardy ochrony społecznej, zdrowotnej, emerytalnej, czy bezpieczeństwa pracy są za słabe. Ja się z tym fundamentalnie nie zgadzam, ponieważ jeśli spojrzymy z perspektywy globalnej nasze standardy są na najwyższym poziomie. Tworzona jest ogromna ilość regulacji i wydajemy mnóstwo pieniędzy w trosce o to, aby obywatele mogli czuć się bezpiecznie.

W tym zakresie istnieją ogromne dysproporcje pomiędzy krajami członkowskimi. Porównajmy rynek polski do tego, co obserwujemy w Niemczech.

Tylko, że u nas jeszcze w latach 90 hiperinflacja „zjadała” wszystkie oszczędności. Ludzie z dnia na dzień zostawali z niczym. Po okresie PRL nasza gospodarka była zrujnowana, musieliśmy ją od nowa budować. W 2004 roku weszliśmy w struktury zjednoczonej Europy – najbogatszego klubu na świecie. Udało nam się w tym czasie niezwykle skrócić dystans i nadal jesteśmy w trakcie poprawiania standardów. Poza tym decyzje odnośnie zabezpieczeń emerytalnych są podejmowane w Polsce, a nie w Unii Europejskiej.

No właśnie, a może – skoro budujemy wspólne standardy i ujednolicamy rynki w bardzo wielu aspektach – również powinniśmy regulacje odnośnie systemu zabezpieczeń społecznych wdrażać z poziomu Unii?

Wydaje mi się, że to nie jest takie zero jedynkowe. Na to pytanie odpowiedziałbym, że w pewnych zakresach jest to dopuszczalne, a w innych wręcz niewyobrażalne. Możemy wyrobić sobie standardy na przykład w kwestii mechanizmów ustalania, albo na przykład konieczności permanentnej analizy spójności europejskiej. Ale mówienie o europejskiej płacy minimalnej jest ekonomicznym absurdem. Jeśli porównamy koszty utrzymania w Polsce z kosztami utrzymania we Francji to przecież jest przepaść.

Niemniej nie musimy tego ustalać kwotowo. Możemy posługiwać się procentami albo standardami prawnymi.

Proszę zauważyć, że niektóre państwa mają świetnie wypracowany system zabezpieczeń społecznych. Weźmy kraje skandynawskie: Duńczycy na przykład są niezwykle dumni z wypracowanego systemu i oni nie chcą tego zmieniać, bo dla nich znaczyłoby to równanie w dół w imię wspólnej polityki socjalnej. Tamtejszy system jest niezwykle sprawny. Był budowany przez dekady na drodze wypracowywania kompromisów pomiędzy pracodawcami, a związkami zawodowymi i nie ma żadnego powodu, żeby dzisiaj Unia Europejska im ten system zmieniała.

To może byłaby to dla nas szansa na import wypracowanych rozwiązań?

Jeśli mówimy o szansie to na zasadzie przeanalizowania różnych rozwiązań, sprawdzenia jak one działają w praktyce i wybranie tych najlepszych do wdrożenia na własnym rynku, ale absolutnie nie dekretowanie zmian. Zwłaszcza, że w wielu sprawach mamy kompletnie sprzeczne interesy. My na przykład chcemy, żeby nasi pracownicy pracowali we Francji, a Francuzi są pierwsi, którzy by ich stamtąd usunęli, ponieważ uważają, że przeszkadzamy im na rynku pracy. Także myślę, że nie powinniśmy podchodzić do tej kwestii arbitralnie, a segmentowo i analitycznie.

Pańskim zdaniem Unia jest tworem plastycznym? Mam tu na myśli to, czy możemy jej kształt formować w drodze dyskusji, czy dostajemy gotowe rozwiązania, które musimy przyjąć?

Mam przyjaciela, który jest – jak to się mówi – eurosceptykiem. To nie jest Polak, pochodzi z innego zakątka Europy. On zawsze mówi mi, że nie rozumie zasadności istnienia tej machiny biurokratycznej, jednak wie, że jest to jedyna w Europie stała platforma mediacji. To znaczy, że mamy przestrzeń do rozmowy o przyszłości i okazję wypracowywać rozwiązania w gronie przedstawicieli 28 krajów. Oczywiście, będą turbulencje, będą podejmowane lepsze i gorsze decyzje, ale ta struktura poprzez otwartość na dialog daje sobie szanse na uniknięcie błędnych rozwiązań. I to, myślę, jest oczywiste minimum, które Unia Europejska nam zapewnia. Jako członkowie tego elitarnego klubu możemy dzielić się swoimi obawami, możemy mieć swoje postulaty, a nawet żądania. Nie istnieje w Unii formuła, w której ktoś pisze kwity, a inni stoją na baczność.

Czy my dzisiaj korzystamy z tej platformy dialogu?

Dzisiaj Polska wysyła sprzeczne sygnały na bardzo różnych poziomach. Z jednej strony Warszawa bardzo jednoznacznie powiedziała, że Polska jest i będzie w Unii Europejskiej. Z drugiej strony w działaniu często brak pokrycia z tą deklaracją – na poziomie proponowanych rozwiązań w Radzie, czy też stosunku rządu do Komisji Europejskiej. W moim odczuciu jest trochę za dużo tych sprzecznych sygnałów.

Może to reakcja na niekorzystne – przynajmniej z punktu widzenia naszych interesów – decyzje.

Daleki jestem od stwierdzenia, że Unia Europejska jest bez skazy, niemniej chciałbym zobaczyć jak wyglądałby nasz kraj dzisiaj, gdybyśmy do tego klubu nie weszli. Mówię to ku przestrodze dla wszystkich tych, którzy obecnie odsądzają Unię od czci i wiary. Przecież my jako kraj korzystamy zarówno z nieograniczonego dostępu do rynku unijnego, jak i z finansowania różnych projektów – mieliśmy przecież do czynienia z eksplozją inwestycji w infrastrukturę. Spływają do nas również standardy administracyjne, sposobu organizacji i funkcjonowania instytucji od najlepiej rozwiniętych demokracji świata. My za często zapominamy, że dla kraju, który jeszcze 25 lat temu był w gospodarczej ruinie, porównywanie się do Niemiec, Francji, czy Wielkiej Brytanii jest ogromnym przywilejem. Dzisiaj możemy to robić, ale musimy pamiętać, że startowaliśmy z pozycji porównywalnej do Ukrainy, Węgier, Białorusiś, czy Związku Radzieckiego. Dzisiaj już nie patrzymy w tę stronę i słusznie, ale musimy pamiętać dlaczego tak się stało i jaką drogę przeszliśmy, aby tak było.

Sam pan jednak wspomniał, że mamy przywilej wytykać błędy.

Ja używam takiego może dosyć brutalnego porównania. Wyobraźmy sobie, że jest rodzina, która od 40 lat spotyka się na niedzielny obiad – taką ma tradycję. I nagle zjawia się nowa osoba w tym towarzystwie, załóżmy nowy partner jednego z członków tej rodziny, który mówi: to wszystko jest beznadziejne, nudne, skończcie to. I ten człowiek oczekuje, że wszyscy potwierdzą i zakończą się spotykać. No… niekoniecznie. Są pewne rzeczy bardzo korzystne i dobrze jest się do nich dostosować.

A jeśli siadamy do tego niedzielnego stołu i mówimy: o, fajnie tu u was, ale wiecie co – jeszcze lepiej byłoby, gdybyśmy zrobili inaczej to, to i tamto?

Oczywiście wtedy stanowi to wartość dodaną. Jeśli ktoś przychodzi tam z własnej woli i z dobrymi intencjami to jest ogromna szansa na poprawę sposobu funkcjonowania danej struktury.

Rozmawiała Maria Szurowska

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych