Afera reprywatyzacyjna? O sprawie dziennikarze pisali już w 2001 roku
Afera reprywatyzacyjna elektryzuje opinię publiczną już od ponad roku. Nie jest to jednak żadna nowość - wcześniej sprawą zajmowali się działacze warszawskiego stowarzyszenia Miasto Jest Nasze!, ale nie tylko oni - o mechanizmach "reprywatyzacji" pisano już w 2001 roku!
Radca prawny Mariusz Z, pośrednik Marian L czy nieistniejący już UOP - to tylko kilka słów-kluczy przewijającyh się w artykule z magazynu "Wprost" z 2001 roku, który opisuje proceder niemal identyczny z tym o którym słyszeliśmy niedawno.
Prawie tysiąc kamienic w Poznaniu, Krakowie, Łodzi, Lublinie, Bydgoszczy, Toruniu i Kielcach, wartych od kilkuset do kilku milionów złotych i należących do miast lub skarbu państwa, przejęły gangi. Przestępcy posługiwali się fałszywymi testamentami, a także wygrywali ukartowane przetargi, w których tylko oni brali udział. W procederze uczestniczyli sędziowie z wydziałów ksiąg wieczystych, adwokaci, notariusze, urzędnicy miejscy, a nawet były komendant wojewódzki policji. Przejęte w ten sposób kamienice prawie natychmiast odsprzedawano. Odebranie ich będzie bardzo trudne, gdyż trzeba udowodnić, że ostatni nabywca działał w złej wierze.
Dziennikarze "Wprost" - Jarosław Knap i Ewa Ornacka - opisuję z detalami zaangażowanych w sprawę, jednak obecnie ciekawsze może być odkrycie mechanizmu "reprywatyzacji:
Mechanizm przestępstwa był prosty: wyszukiwano nieruchomości, których prawowici właściciele zmarli wiele lat temu i nie przekazali majątku najbliższej rodzinie lub rodzina ta nie żyła. - Fikcyjnych testamentów, spisanych rzekomo wiele lat temu, nie badali grafolodzy. Spadkobiercami byli ludzie obcy dla spadkodawców, ale nie budziło to wątpliwości sądu. Testamenty napisane zostały w podobnym stylu: właściciel nieruchomości przekazywał swój majątek komuś spoza rodziny "w zamian za pomoc udzieloną podczas wojny" - mówi Magdalena Oleńska-Frąckowiak, rzecznik prasowy poznańskiej delegatury UOP. Wyszukiwano też kamienice prawomocnie przejęte przez skarb państwa po osobach, które podpisały volkslistę. Następnie odzyskiwali je spadkobiercy właścicieli i po niskiej cenie odsprzedawali organizatorom procederu. Znajdowano również osoby, które same zrzekły się budynków na rzecz miasta (nie mogąc pokryć kosztów remontów), a potem namawiano je do występowania o zwrot tego mienia.
Co więcej dziennikarze opisują jak kamienice nabywali ludzie mający (zdaniem pełnomocników) np 104 lata albo... niemowlęta:
Kamienicę można także wyłudzić, podstawiając osobę noszącą takie samo imię i nazwisko jak zmarły właściciel - mówi prokurator Barbara Jasińska. Tak postąpiono przy przejmowaniu budynku przy ul. Lelewela Borelowskiego w Krakowie. Dwa lata temu do emeryta Jana K. z Nowej Huty zgłosił się Jerzy Sz., który oświadczył staruszkowi, że ten jest właścicielem nieruchomości w centrum Krakowa. Emeryt o niczym takim nie wiedział, lecz w końcu zgodził się sprzedać swe rzekome udziały za 100 tys. zł. Prawdziwy Jan K., doktor medycyny, kupił kamienicę w 1933 r. Nikogo w sądzie nie zdziwiło, że osoba podająca się za właściciela musiałaby kupić kamienicę jako niemowlę, a doktorat obronić w wieku przedszkolnym. Odnaleziony niespodziewanie Samuel P., dawny właściciel kamienicy przy ul. Dietla, powinien mieć ponad 120 lat. Fałszywy Samuel P. posługiwał się skradzionym, belgijskim paszportem. Nieruchomości kupowano również na przetargach. Korzystając ze znajomości w urzędzie miasta, zainteresowani uczestniczyli w przetargu, o którym tylko oni wiedzieli. Czasem w przetargu brały też udział podstawieni przez nich konkurenci. W taki sposób cenne nieruchomości kupił na przykład Edward Śmigielski (ps. Tato), szef toruńskiej grupy przestępczej (opisywany w "Rzeczpospolitej"). Zapłacił za nie dziesięć razy mniej niż wynosiła cena rynkowa.
Artykuł pod tytułem "Reprywatyzacja po polsku" ukazał się w numerze 5/2001 tygodnika "Wprost".