Poroszenko podpisał dekret o stanie wojennym
Prezydent Petro Poroszenko wydał dekret wprowadzający na Ukrainie stan wojenny do 25 stycznia. Decyzja prezydenta wymaga jeszcze zatwierdzenia przez Radę Najwyższą (parlament), zbierającą się w poniedziałek po południu.
Agencja Interfax-Ukraina podała, że dekret wciela w życie decyzję Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony (RBNiO) Ukrainy z 26 listopada „o nadzwyczajnych środkach zapewnienia suwerenności państwowej i niepodległości Ukrainy oraz wprowadzeniu stanu wojennego na Ukrainie”.
Dekret wejdzie w życie w momencie jego opublikowania.
Zgodnie z dekretem kontrolę nad realizacją decyzji RBNiO o wprowadzeniu stanu wojennego będzie sprawować jej sekretarz Ołeksandr Turczynow.
Poroszenko oświadczył w nocy z niedzieli na poniedziałek, że „stan wojenny nie oznacza wojny”.
Wprowadzenie stanu wojennego nie oznacza, że Ukraina będzie prowadziła działania ofensywne. Ukraina będzie prowadziła wyłącznie działania na rzecz obrony swojego terytorium i bezpieczeństwa swoich obywateli - powiedział prezydent.
Stan wojenny nie oznacza, że rezygnujemy z polityczno-demokratycznej drogi wyzwolenia ukraińskich terytoriów - podkreślił też Poroszenko, mówiąc o zajętym przez prorosyjskich separatystów Donbasie na wschodniej Ukrainie oraz zaanektowanym przez Rosję Krymie.
Prezydent oświadczył ponadto, że ogłoszenie stanu wojennego nie będzie wiązało się z mobilizacją, jednak poprosił żołnierzy rezerwy i uczestników walk na wschodzie kraju, by byli gotowi do powołania do wojska.
Stan wojenny będzie tymczasowo obowiązywał do 25 stycznia 2019 r. Stan wojenny oznacza pewne zawieszenie procesu demokratycznego na Ukrainie, a tam zbliżają się wybory. Być może jest to na rękę prezydentowi Poroszence, żeby odsunąć je w czasie, albo - zawieszając pewne demokratyczne prawa - wygrać w inny sposób, ocenił Witold Waszczykowski były minister spraw zagranicznych, dzisiaj w telewizji w Polsce.pl Waszczykowski zwrócił uwagę, że wszyscy eksperci, którzy śledzą ten konflikt, od lat oczekiwali, że Moskwa nie skończy na aneksji Krymu i Donbasie.
Czytaj także:Stoltenberg zwołuje komisję NATO-Ukraina
Będzie dążyła do odcięcia Ukrainy. Najpierw od morza Azowskiego, a później nawet od morza Czarnego. Przypomnę, że Ukraina może być zaatakowana nie tylko od strony Krymu i Donbasu, ale również przez wojska rosyjskie, które stacjonują w Naddniestrzu. Ten konflikt jest też na rękę Putinowi, ponieważ ma on problemy związane z sankcjami czy działaniami w kraju - jak chociażby podwyższenie wieku emerytalnego. Taka mała wojenka jest zgodna z podręcznikami politologii — zauważył były szef MSZ.
Przypominijmy, że w niedzielę wieczorem ukraińska marynarka poinformowała, że Rosjanie ostrzelali trzy ukraińskie jednostki i z pomocą swoich służb specjalnych przejęli nad nimi kontrolę. Ukraina uznała niedzielne wydarzenia w Cieśninie Kerczeńskiej za akt agresji Rosji.
Czytaj także:Armia ukraińska postawiona w stan pełnej gotowości
Od aneksji Krymu Rosja uważa wody u wybrzeży Półwyspu Krymskiego za swoje wody terytorialne. Cieśnina Kerczeńska, w której doszło do incydentu, oddziela Morze Czarne od północnej jego części, czyli Morza Azowskiego. Po zaanektowaniu przez Rosję Krymu w 2014 r. Moskwa przejęła kontrolę nad cieśniną, a następnie zbudowała nad nią most łączący półwysep z rosyjskim terytorium.
Rosję i Ukrainę wciąż łączy umowa z 2003 roku dotycząca Morza Azowskiego, w oparciu o którą oba państwa uważają Morze Azowskie i Cieśninę Kerczeńską za swoje terytorium wewnętrzne. Oba kraje mają tam swobodę żeglugi. Nigdy jednak nie dokonały delimitacji granicy na tych akwenach.
PAP/wPolityce.pl/wPolsce.pl