GAZETA BANKOWA: Frankowiczu, nie upadaj
Problemy osób, które zaciągnęły hipoteczne kredyty denominowane we frankach, wciąż są nierozwiązane. Czy upadłość konsumencka to właściwy kierunek?
W najnowszej historii Polski 15 stycznia 2015 r. zapisał się jako tzw. czarny czwartek. Gwałtowny skok kursu franka – jego wartość doszła tego dnia do 5 zł – wprowadził w stan szoku nie tylko frankowiczów i ich rodziny.
Zaraz po „czarnym czwartku” również politycy, a także ówczesny przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Andrzej Jakubiak mówili na ten temat ludzkim głosem. Przypomnijmy wypowiedź ówczesnego szefa KNF. To fragment publikacji z 21 stycznia 2015 r., na jednym z portali ekonomicznych: „Osoba, która zaciągnęła kredyt walutowy, mogłaby mieć prawo do przewalutowania go na złote nawet po kursie z dnia wzięcia kredytu, ale powinna wtedy pokryć różnicę między faktycznie poniesionym kosztem spłaty tego kredytu, a tym, który poniosłaby, gdyby od początku był to kredyt złotowy – powiedział »Dziennikowi Gazecie Prawnej« i radiowej Trójce Andrzej Jakubiak, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego”.
Sytuacja uległa diametralnej zmianie po kilku miesiącach, kiedy lobby bankowe przejęło kontrolę nad sytuacją, bezwzględnie podważając zasadność jakiejkolwiek pomocy poszkodowanym. Głos w dyskusji na temat frankowej zapaści dość często zabierał ekonomiczny guru poprzedniego rządu, prof. Leszek Balcerowicz, lansując poniższe hasło: Pomoc frankowiczom byłaby niemoralna!
Od feralnego „czarnego czwartku” minęły już ponad cztery lata. Jak wiemy, frankowicze nie dostali ze strony państwa żadnej pomocy. Obecnie w trakcie legislacji są cztery projekty tzw. ustaw frankowych, ale już nawet najbardziej naiwni frankowicze nie wierzą, że ktokolwiek poprawi ich los.
Jakie zatem możliwości obrony swoich racji i uwolnienia się od frankowej pułapki pozostały – według stanu na dziś – pechowym kredytobiorcom? Część z nich szuka, ze zmiennym szczęściem, sprawiedliwości w sądach. Ponoć toczy się obecnie ok. 25 tys. spraw, które dotyczą sporów na tle umowy kredytu „frankowego”. Jest też inne rozwiązanie, które wydaje się proste i korzystne: upadłość konsumencka frankowicza. Ma to sens, w szczególności jeśli dług według wyliczeń banku znacząco przekracza wartość nieruchomości. Jeśli więc frankowicz uzyska status upadłego, wówczas nie tylko pozbędzie się toksycznego kredytu, lecz także dostanie ze sprzedaży posiadanej nieruchomości całkiem pokaźną sumę. Konkretnie: może to być nawet równowartość najmu mieszkania dla rodziny frankowicza na okres 24 miesięcy. W przypadku kiedy o upadłość konsumencką występuje małżeństwo ubrane w kredyt „frankowy” (są to dwa odrębne postępowania), małżonkowie mogą uzyskać łącznie nawet ok. 60 tys. zł.
Co na to eksperci?
Można więc uznać, że upadłość konsumencka to dobra koncepcja na rozwiązanie problemu frankowicza. Czy to słuszna opinia? Nie do końca. W szczególności że pojawiły się na rynku nowe formy walki o sprawiedliwość pokrzywdzonych kredytobiorców. Mowa m.in. o zaawansowanych technikach antywindykacyjnych, o których będzie mowa w dalszej części publikacji.
Podobnego zdania są eksperci od sporów sądowych dotyczących umów „frankowych”. Na ten temat wypowiadał się ostatnio mecenas Mariusz Korpalski w tekście pt. „Upadłość konsumencka powinna być ostatecznością”, który ukazał się 27 grudnia 2018 r. na łamach „Rzeczpospolitej”. Autor wyraźnie odradza frankowiczom pozbycie się toksycznego kredytu poprzez upadłość konsumencką. W szczególności w sytuacji, kiedy dłużnik nie posiada innych zobowiązań poza kredytem „frankowym”. Oto fragment tej publikacji: „Chodzi o to, żeby narzędzie oddłużenia, jakim jest upadłość, stosować w przypadkach, dla których zostało ono stworzone, a więc w przypadku istnienia nadmiernego i bezspornego zadłużenia. Praktyka postępowań upadłościowych wskazuje niestety, że i syndyk, i sędzia komisarz zdecydowanie zbyt rzadko zadają pytanie o zasadność żądań instytucji finansowej, które przywiodły dłużnika do złożenia wniosku o ogłoszenie upadłości”. Zdaniem mecenasa Korpalskiego dług „frankowy” jest zobowiązaniem spornym, w której to sytuacji kredytobiorca jest stroną pokrzywdzoną, więc powinien szukać sprawiedliwości w sądzie. Kłóci się z tym ogłoszenie upadłości konsumenckiej, gdyż w tym wypadku po prostu ten dług uznajemy, pozbawiając się szans na właściwą ocenę prawną umowy „frankowej” przez sąd.
Z wnioskiem mecenasa Korpalskiego z grubsza się zgadzam i w większości przypadków odradzam frankowiczom upadłość konsumencką. Z podkreśleniem „w większości przypadków” – czyli są jednak sytuacje, kiedy takie rozwiązanie dla dłużnika ma sens. Także powody walki o sprawiedliwość w mojej argumentacji znacząco różnią się od cytowanych przez mecenasa Korpalskiego w omawianej publikacji. Moim zdaniem bowiem pozbycie się toksycznego kredytu na drodze upadłości będzie prawie zawsze działaniem nieopłacalnym dla frankowicza – pod względem ekonomicznym, tj. w porównaniu z innymi metodami prowadzenia walki z kredytodawcą.
„Plusy dodatnie”
W kwestii mojego stanowiska w tej sprawie – zadajmy sobie na początek pytanie: czy w każdym przypadku decyzja o ogłoszeniu upadłości konsumenckiej frankowicza będzie dlań niekorzystna? Odpowiedź brzmi: nie. Mecenas Korpalski większość argumentów kieruje do tych kredytobiorców, którzy nie mają poza kredytem „frankowym” innych zobowiązań. Z mojej praktyki wynika, że jest to szacunkowo jeden przypadek na 10. Zazwyczaj dana osoba (rodzina) posiada także inne produkty kredytowe: karta kredytowa, odnawialna linia kredytowa w koncie osobistym czy też pożyczki konsumpcyjne. Wejście w upadłość konsumencką takiej osoby to możliwość pozbycia się wszystkich długów, nie tylko kredytu „frankowego”. W wielu tego typu sytuacjach ekonomiczny rachunek zysków i strat zdecydowanie wychodzi na plus na rzecz ogłoszenia upadłości konsumenckiej, w stosunku do alternatywnej drogi, czyli sporu sądowego i walki o unieważnienie (lub nadpłatę) kredytu „frankowego”. Bo przecież prowadzenie sprawy także kosztuje i wcale nie mamy gwarancji na wygraną. A nawet jeśli to nastąpi, nie pozbędziemy się wtedy innych zobowiązań, które także mogą stanowić znaczącą kwotę.
Okiem antywindykatora
Spójrzmy więc na problemy frankowicza z możliwie najszerszej perspektywy, czyli tak, jak ma to miejsce w przypadku fachowej porady antywindykatora. W tym przypadku koncentrujemy się na pełnej ocenie sytuacji klienta, pytając szczegółowo m.in. o inne jego zobowiązania. Ale także o: sytuację rodzinną, finansową, stabilność dochodów, a nawet o… odporność na stres. Znam wiele przypadków, kiedy kredytobiorca był tak bardzo przytłoczony tym, że ciąży na nim dług, którego nie będzie w stanie spłacić do końca życia, iż nie mógł normalnie funkcjonować. Zdarzało się więc, że taka osoba podejmowała niekorzystne dla siebie – pod względem ekonomicznym – rozwiązanie problemu przez ogłoszenie upadłości konsumenckiej, byle tylko wyzwolić się jak najszybciej z ogromnego stresu i zacząć rozdział „Życie II”: bez kredytów.
„Plusy ujemne”
Nową koncepcją walki frankowicza z bankiem jest podjęcie współpracy z kancelarią antywindykacyjną, co zwykle znacząco przesuwa w czasie wejście w spór sądowy z kredytodawcą. Skoro kredytobiorca uznał, po konsultacji ze specjalistą od umów „frankowych”, że jego umowa jest niezgodna z prawem: to może – bez poczucia uznania takiego działania jako amoralne – zaniechać spłaty zadłużenia. I wcale nie oznacza to, że od razu musi kierować sprawę do sądu. Choćby dlatego, że dużo łatwiej w sądzie się bronić niż atakować. Tu są jednak wyjątki, o czym mowa w dalszej części tekstu. Co więc zyskujemy, odkładając proces z bankiem na okres bliżej nieokreślony? Bardzo dużo. Dwa lub trzy lata „oddechu” od spłaty zobowiązania pozwoli na lepsze przygotowanie się do procesu, choćby pod kątem odłożenia środków na koszty postępowania. Poza tym, z roku na rok, coraz więcej zapada korzystnych wyroków dla frankowiczów. Jak pamiętamy, przed rokiem 2015 wszystkie tego typu sprawy kończyły się wiktorią kredytodawcy. Obecnie nie ma tygodnia, aby nie pojawiła się w mediach informacja o wygranej frankowicza w sądzie. I z pewnością tendencja ta się utrzyma.
A może „wojna dziesięcioletnia”?
Warto jeszcze wspomnieć o najnowszej technice walki sądowej frankowiczów, która została wprowadzona przez kancelarie antywindykacyjne. Mowa o zaprzestaniu spłaty kredytu i jednoczesnym pozwaniu banku o nieważność umowy. Do tego niezbędne jest jeszcze zabezpieczenie się przed ewentualną przegraną w sądzie (bo z tym musimy się liczyć). Jak to zrobić, to temat na inną publikację. Co zyskujemy, walcząc w ten sposób z bankiem? Przede wszystkim czas. Blokujemy bowiem pozew wzajemny, bank pozwany o nieważność umowy nie może wystąpić skutecznie z pozwem o zapłatę przeciwko kredytobiorcy. Dopiero obie sprawy przegrane w sądzie przez frankowicza pozwalają bankowi przystąpić do ewentualnej egzekucji. Mając na względzie wyjątkową przewlekłość postępowań w naszych sądach, może się zdarzyć, że każdy z procesów będzie się ciągnął przez około pięć lat. Dlatego opisana technika walki frankowicza z bankiem nazywana jest czasem „wojną dziesięcioletnią”.
Przedłużanie sporu z bankiem – bez konieczności regulowania rat kredytu – ma też inne zalety. Otóż stawiamy kredytodawcę w bardzo niekomfortowej sytuacji: bank nie uzyskuje z tytułu tej ekspozycji żadnych wpływów, a ponosi znaczące koszty. Mowa zarówno o kosztach związanych z postępowaniami sądowymi, jak i wynikających z tego, że kredytodawca musi przez cały okres sporu sądowego płacić podatek bankowy od aktywów. To więc gra na „wymęczenie wroga”. Dzięki temu istnieje duża szansa, że za – powiedzmy – sześć–osiem lat bank sam będzie zainteresowany zawarciem ugody, której warunki będą akceptowalne dla frankowicza.
Może jeszcze dojść do jednej sytuacji, bardzo korzystnej dla kredytobiorcy: „zmęczony” wieloletnią batalią bank sprzeda dług funduszowi sekurytyzacyjnemu, a wtedy szanse frankowicza na wygraną w sądzie (z nowym wierzycielem) wzrastają do minimum 80 proc.!
Tak oto w ciągu ostatnich dwóch lat najgroźniejszym wrogiem banków w ich wojnach z frankowiczami stały się kancelarie antywindykacyjne, wyspecjalizowane w tego typu sporach. Fachowcy od antywindykacji potrafią bowiem skutecznie wykorzystać wszystkie słabości systemu prawno-bankowego. A tych jest bardzo dużo. Z punktu widzenia frankowicza ekonomiczny wynik jego walki z kredytodawcą, przy wykorzystaniu najnowszych technik antywindykacyjnych, przyniesie dłużnikowi znacząco lepsze efekty, niż pozbycie się długu poprzez ogłoszenie upadłości konsumenckiej.
Nie bez znaczenia jest też strona psychologiczna zagadnienia: wejście w upadłość to pogodzenie się z porażką życiową, w sytuacji kiedy wiadomo, że racja jest po naszej stronie. Korzystając z wyrafinowanych (ale zgodnych z prawem!) rozwiązań z zakresu antywindykacji, nie tylko nie poddajemy się bez walki, lecz także podejmujemy walkę ze znacznie silniejszym wrogiem w słusznej sprawie.
Nie zapominając przy tym o zabezpieczeniu się odpowiednio przed ewentualną przegraną w sądzie. I to jest droga numer trzy dla uwikłanych w kredyt frankowy: oprócz walki w sądzie o sprawiedliwość lub pozbycia się długu poprzez upadłość konsumencką, jest jeszcze opcja prowadzenia działań obronnych przy wykorzystaniu technik antywindykacyjnych.
Krzysztof Oppenheim
_Autorjest ekspertem finansowym od kredytów hipotecznych, restrukturyzacji i konsolidacji zobowiązań, związany z bankowością od 1993 r. Specjalizuje się także m.in. w upadłości konsumenckiej oraz pomocy frankowiczom. Zajmuje się również działalnością antywindykacyjną _
Tekst opublikowany w „Gazecie Bankowej” nr 02/2019
„Gazeta Bankowa” dostępna jest jako e-wydanie, także na iOS i Android – szczegóły na http://www.gb.pl/e-wydanie-gb.html. Bieżące wydanie „Gazety Bankowej” - do kupienia w kioskach i salonach prasowych