
WYWIAD
Rozwój OZE to prosta droga do braków energii
Jeśli postawimy na rozbudowę odnawialnych źródeł energii i nie będziemy budować mocy konwencjonalnych czyli stabilnych, to jest to prosta droga do braków energii w kraju, a poza tym energia z wiatraków kosztuje dwa razy tle, co z energetyki węglowej – mówi profesor Władysław Mielczarski, ekspert branży energetycznej w specjalnym wywiadzie dla wGospodarce.pl.
Agnieszka Łakoma: Prezydent Karol Nawrocki zawetował nowelizację tzw. ustawy wiatrakowej, więc z wielu stron – szczególnie rządowych - płynie fala krytyki i ostrzeżenia, że społeczeństwo zapłaci wyższe rachunki za prąd, bo ceny nie będą dłużej mrożone. Niektórzy już wieszczą załamanie inwestycji wiatrakowych zaś Greenpeace używa zwrotu „sabotaż rozwoju Polski”.
Prof. Władysław Mielczarski: Obawiam się, że cokolwiek by nie powiedział prezydent Karol Nawrocki, to i tak wielu by go krytykowało. Zaproponował dalsze mrożenie cen we własnym projekcie ustawy, a ceny hurtowe obecnie są niższe, więc o gwałtownym wzroście opłat nie ma mowy. Jednocześnie mam wrażenie, że to głównie politycy mają okazję do krytyki, bo ta ze strony samych zainteresowanych czyli branży wiatrakowej jest raczej ostrożna i lamentów nie słychać. Możliwe, że firmy nawet są zadowolone, bo nie będą płacić więcej ludziom za sąsiedztwo wiatraków. Jest to pierwsze weto nowego prezydenta, ale tak naprawdę nic się nie stało.
Natomiast to dobra okazja, by pokazać faktyczne koszty odnawialnych źródeł. A te – wbrew wielu opiniom – są wysokie. Energia z wiatraków kosztuje dwa razy tle, co z energetyki konwencjonalnej czyli węglowej, a z paneli jeszcze o 20 proc. więcej. To niewygodna prawda tak dla wielu polityków, jak i aktywistów, bo pokazuje, że „król jest nagi”, a szczytne hasła o ratowaniu klimatu tych wysokich kosztów nie uzasadniają.
Jak to ma się do politycznych obietnic, że odnawialne źródła będą motorem napędowym gospodarki?
To nie ma sensu, ponieważ cały ten projekt transformacyjny - przejścia na OZE jest polityczny i bardzo kosztowny, a do tego nie zapewnia ani bezpieczeństwa, ani niezależności czy stabilnych dostaw energii. Do rządowych planów można wpisać wszystko, nawet tysiące wiatraków i setki farm słonecznych, ale z drugiej strony na rozpatrzenie czekają tysiące podań o przyłączenie tych odnawialnych źródeł do systemu elektroenergetycznego. A nie można ich przyłączyć, bo system tego nie wytrzyma. I tak już jest za dużo niestabilnej energii odnawialnej. Operatorzy sieci w ostatnich latach muszą wyłączać i wiatraki, i panele, a za te przymusowe wyłączenie muszą wypłacać właścicielom OZE rekompensaty.
Ale nie brakuje opinii, że rozbudujemy system i wszystko … a nawet więcej przyłączymy. Czy to ma sens?
Nie można przyłączać OZE na taką skalę, jaka jest w planach. To się nie uda, nawet po wydaniu wielu miliardów złotych. Stabilność systemu zależy od tego, czy suma mocy wyprodukowanej i odbieranej jest równa. Jeżeli jest nadmiar mocy z OZE, co zdarza się ostatnio prawie codziennie, te źródła muszą być wyłączane, chociaż wydało się na nie miliardy subsydiów. To bezdyskusyjna sprawa i nie ma większego znaczenia, jaki dystans od wiatraków do domostw zostanie zapisany w ustawie , i tak operatorzy sieci nie mają zdolności przyłączenia tych nowych wiatraków, a produkcja z istniejących jest ograniczana. Nadmiar OZE szczególnie w słoneczne dni powoduje, że ceny hurtowe są niskie, a wieczorem gwałtownie rosną, ponieważ nie ma dostatecznych mocy w elektrowniach konwencjonalnych, jakie stabilizowałyby pracę systemu, w efekcie więc koszty energii dla odbiorców nie tylko nie maleją ze wzrostem mocy OZE, a wręcz przeciwnie - rosną wraz z miliardowymi subsydiami na te technologie. Badania symulacyjne pokazują, że do 2040 roku ponad 30 procent potencjalnej produkcji energii z OZE będzie przymusowo wyłączane.
Pytanie o celowość ponoszenia tych kosztów i tych inwestycji w kolejnych latach nasuwa się samo…
Odpowiedź jest oczywista: bo taka jest polityka. Unia Europejska zdecydowała, że należy redukować emisje dwutlenku węgla, między innymi poprzez budowę odnawialnych źródeł energii, chociaż jest coraz mniej miejsca, aby te źródła OZE instalować. Nowoczesne wiatraki mają wysokość nawet 280-300 metrów. Trudno wyobrazić sobie życie w odległości 500 metrów od tak olbrzymiej konstrukcji.
Skoro mamy obstawić kraj wiatrakami i farmami słonecznymi czyli przejść na źródła zależne od pogody, to czym to się skończy?
My już jesteśmy w trudnej sytuacji, a jeśli postawimy na rozbudowę OZE i nie będziemy budować mocy konwencjonalnych czyli stabilnych, to jest to prosta droga do braków energii, ale wcześniej będziemy mieć tzw. stopnie zasilania czyli mniejsze dostawy energii, najpierw dla odbiorców komercyjnych, a później obejmie to wszystkich odbiorców. Obliczenia bilansów mocy wskazują, że już obecnie w dniach największego zapotrzebowania na energię będzie brakować mocy, co może skutkować ograniczeniami i przerwami w dostawach energii elektrycznej.
Przy okazji prezydenckiego veta dostało się górnikom, politycy mówią, że branża „jest trwale nierentowna” i już publikowane są wyliczenia, że do węgla dopłacamy 9 mld zł, a energia z niego kosztuje 740 złotych za megawatogodzinę. Tymczasem ta z wiatraków jest przedstawiana jako wyjątkowo tania. Ale to przecież tylko część prawdy o polskim górnictwie…
Musimy wyjaśnić zasadnicze kwestie. My nie dopłacamy do wydobycia węgla, my dopłacamy do likwidacji kopalń na Śląsku. Gdyby nie były one likwidowane tylko rozsądnie zarządzane, to nie trzeba by było dopłacać. Polskie kopalnie sprzedają węgiel kamienny po 348 zł za tonę, a gdybyśmy chcieli go kupić na największym rynku europejskim – ARA, to trzeba by zapłacić ok. 100 dolarów czyli 367 zł i do tej ceny dodać koszty transportu. Więc cena w naszych kopalniach jest zbliżona do światowej, jeżeli zatem zamkniemy własne kopalnie i zaczniemy import, to taniej na pewno nie będzie. Koszt produkcji energii z elektrowni węglowych jest niski – około 320 zł/MWh w przypadku węgla brunatnego i około 380 zł/MWh - dla kamiennego. Ale do tego co płacimy za energię elektryczną musimy doliczyć podatek za emisję CO2 wynikający z unijnej polityki klimatycznej, czyli słynny ETS. Stąd opowieści polityków i aktywistów o drogiej energii węglowej. Niestety o tym, że ten podatek ETS to rodzaj subsydiów dla odnawialnych źródeł już się nie mówi. Gdyby nie było podatku ETS to cena energii z elektrowni węglowych byłaby o 40 proc. niższa.
Nie słyszymy jednak o taniej energii z węgla, bo węgiel to „samo zło”, za to słyszymy nieustannie o darmowym prądzie z wiatru i słońca.
Jedna megawatogodzina energii wyprodukowanej z wiatraków kosztuje ponad 700 zł, a z paneli ponad 800 zł, zaś dla tej z budowanych - za olbrzymie pieniądze czyli ponad 100 miliardów złotych - farm na Bałtyku prognozuje się już cenę na ponad 1000 zł/MWh. Zatem jeżeli ktoś twierdzi, że farmy wiatrowe produkują energię po 300 zł za MWh, to uwzględnia tylko koszty postawienia wiatraka. Ale te wiatraki przecież korzystają z systemu elektroenergetycznego, co oznacza dodatkowe znaczne koszty, takie jak koszty rezerw mocy realizowane przez system nazywany Rynkiem Mocy, co kosztuje nas, jako odbiorców, ponad 5 miliardów złotych rocznie i koszty te będą rosły. Na tym nie koniec – potrzebna jest budowa nowych linii, w większości na potrzeby odnawialnych źródeł a nie odbiorców. Wydatki na rozbudowę sieci w 2024 r. wyniosły 14 mld zł, w tym 10-11 mld zł dla nowych źródeł. Kolejne wydatki związane z wiatrakami i fotowoltaiką to budowa magazynów energii. Tylko w roku 2025 przeznaczono 4 mld zł na subsydia dla magazynów energii. Przed wprowadzeniem przez Unię Europejską polityki klimatycznej nie potrzebowaliśmy ani Rynku Mocy, ani takich olbrzymich inwestycji sieciowych dla OZE.
Jest jeszcze jedna kwestia – minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz z Polski 2050 argumentuje, że do każdego górnika państwo dopłaca ok. 100 tys. zł, że jest ich za dużo i mają za dobrze, bo średnia pensja to 13,4 tys. zł. Jak Pan to ocenia?
Powtórzę, nie dopłacamy do górnictwa ani do wydobycia węgla, ale dopłacamy do likwidacji górnictwa na Śląsku, zgodnie z polityka energetyczną i klimatyczną Unii Europejskiej. Górnicy są ofiarami nieudolnej polityki energetycznej narzuconej przez Unię i realizowanej przez polskie rządy. Próbuje się ich obciążyć skutkami błędnych decyzji gospodarczych. To źle świadczy o politykach i jest niesprawiedliwe dla górników. Zwłaszcza, że inne kraje – także nasz sąsiad - Niemcy nie wstydzą się górnictwa i wydobywają 100 mln ton węgla brunatnego rocznie. Niestety w naszym kraju mamy do czynienia z negatywną propagandą antywęglową, która uderza w tysiące uczciwie pracujących ludzi i prowadzi do likwidacji gospodarczej wielkiego regionu.
Rozmawiała Agnieszka Łakoma
»» Odwiedź wgospodarce.pl na GOOGLE NEWS, aby codziennie śledzić aktualne informacje
»» O bieżących wydarzeniach w gospodarce i finansach czytaj tutaj:
Szach-mat prezydenta w sprawie mrożenia cen prądu!
Podwyżki Domańskiego! Na pierwszy ogień akcyza na alkohol
Obajtek o wynikach Orlenu: nie mają się czym chwalić
»»Rosyjski dron przyleciał z Białorusi – oglądaj na antenie telewizji wPolsce24!
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.