Informacje

Faktycznie wzrost popularności tematyki słowiańskiej jest ogromny / autor: fot. Pixabay
Faktycznie wzrost popularności tematyki słowiańskiej jest ogromny / autor: fot. Pixabay

WYWIAD

Górewicz: Słowianie handlowali na potęgę

Arkady Saulski

Arkady Saulski

dziennikarz Gazety Bankowej, członek zespołu redakcyjnego wGospodarce.pl, w 2019 roku otrzymał Nagrodę im. Władysława Grabskiego przyznawaną przez Narodowy Bank Polski najlepszym dziennikarzom ekonomicznym w kraju

  • Opublikowano: 3 maja 2020, 15:15

    Aktualizacja: 4 maja 2020, 06:24

  • Powiększ tekst

Słowianie, zwłaszcza w niektórych regionach handlowali na potęgę, listę towarów wymieniłem wcześniej, ale to nie oni organizowali szlaki handlowe. Z jednej strony pośrednikami byli wspomnieni kupcy żydowscy, z drugiej skandynawscy. Słowianie tworzyli za to dla nich bazę, w postaci osad handlowych, z których te najbardziej rozwinięte zwie się emporiami” - mówi w wywiadzie dla wGospodarce.pl Igor D. Górewicz - znawca historii, rekonstruktor, wydawca i ekspert w zakresie historii Słowian i dawnej Słowiańszczyzny.

Arkady Saulski: W ostatnich latach tematyka słowiańszczyzny i życia naszych słowiańskich przodków jest coraz bardziej popularna i coraz lepiej poznawana. Pan też przyłożył do tego wiele wysiłku. Proszę na początek wyjaśnić - skąd wziął się ten wzrost zainteresowania? Efekt nowych odkryć, badań?

Igor D. Górewicz: Faktycznie wzrost popularności tematyki słowiańskiej jest ogromny. Mam możliwość obserwowania tego od drugiej połowy lat 90tych. Wówczas był to temat niszowy, żeby nie powiedzieć „szemrany”. Po okresie programowego zainteresowania Słowiańszczyzną PRL przyszło chyba zmęczenie, a to nałożyło się na jeszcze szersze zjawisko, które jest charakterystyczne dla Polski, ale nie tylko. Mówię o kompleksie, w wyniku którego Polacy patrzą, czy może patrzyli na to co swoje ze wstydem, zażenowaniem, poczuciem obciachu. Oczywiście nie ma co ukrywać, że sposób prezentacji dawnej kultury mocno się temu przysłużył. Na mocy tego samego kompleksu w swej duszy zbiorowej odczuwamy poczucie wyższości wobec Wschodu i niższości wobec Zachodu. Powtarzam od lat, że jeśli ktoś mi nie wierzy, to pisała o tym pani profesor Maria Janion w „Niesamowitej Słowiańszczyźnie”, ale nie ona pierwsza. Mnie osobiście to właśnie podobny wstyd za sposób prezentowania kultury Słowiańskiej pchnął ku działaniom odtwórczym. Zachciałem przeżywać i promować ją w sposób atrakcyjny dla widza końca lat 90-tych, a potem to oczywiście ewaluowało. Podobnie zresztą odczuwała jakaś grupa ludzi w Polsce i się zaczęło. Pojawiły się niezależnie od siebie inicjatywy w różnych miastach rozesłanych na mapie kraju, popularne stały się zespoły grające słowiański folk, zarówno te z doświadczeniem, jak nowe grupy. Pokazów coraz więcej, a przełomem był film Jerzego Hoffmana „Stara Baśń”, w którego sfilmowaniu braliśmy zresztą udział. Po jego premierze we wrześniu 2003 roku ogromnie wzrosło zapotrzebowanie na pokazy w szkołach ale i prywatnych podmiotach. Wcześniej na nasz widok szły odkrywcze komentarze w rodzaju „którędy na Grunwald”, „rycerze” ale też „motocykliści”, „Cyganie”, „Indianie” i tylko sporadycznie „wikingowie”. O, to już bliżej, chociaż w epokę ktoś trafił. Od kilku lat natomiast z rycerzami to już mało kto nas myli na ulicy, ale i „wikingowie” słychać znacznie rzadziej. Coraz częściej trafnie definiowani jesteśmy jako „Słowianie”. Podsumowując, nie wiem, czy same badania nad epoką przyczyniły się do popularyzacji, bo niestety ich wynikami zainteresowany jest stosunkowo niewielki krąg odbiorców. Ale nawet i tutaj się zmienia, bo coraz więcej badaczy i ośrodków zdaje sobie sprawę z wagi popularyzacji, która wcześniej traktowana była przez nich po macoszemu. Tutaj jednak czy się to komuś podoba, czy nie wzorce anglosaskie zaglądają pod strzechy i w tym wypadku dobrze. Więc znowu kompletnie nietrafione są opinie, że to polski romantyzm, że to polskie „zapyzialstwo” powoduje, że rozmiłowani są Polacy w historycznych mundurach i inscenizacjach. Takie dyrdymały opowiadać może ktoś, kto nosa nie wyściubił za miedzę i nie widział jak fenomenalnym zainteresowaniem cieszą się imprezy historyczne w Anglii, Danii, Holandii, Niemczech, Francji, Włoszech, nie porównując z Rosją, bo ktoś byłby gotów przyrównać, że to podobny kompleks dziejowy. Dużo by pisać o tym. Budżety jakimi dysponują organizatorzy widowisk i festiwali historycznych w Niemczech, Belgii, czy Holandii przewyższają wielokrotnie te w polskich realiach. Anglia ma swoją English Heritage z ogromnym budżetem na promocje właśnie angielskiej spuścizny historycznej. Organizują m.in. inscenizację bitwy pod Hastings z 1066, a gdy brałem w niej udział w roku 2006, to byłem jednym z ponad 2.000 odtwórców na polu bitwy. Publiczność liczyła dziesiątki tysięcy widzów.

Czy uzasadnione jest w ogóle wrzucanie ówczesnych ludów do jednego „worka” z napisem Słowianie? Czy ta nazwa jest w ogóle trafna? A może mamy tam do czynienia z jakimś kulturowo-etnicznym rozbiciem i stosowanie określenia „Słowianie” jest nadużyciem?

Nieee, skąd ten pomysł. Fascynujące jest właśnie coś zupełnie odwrotnego. No, może powinienem ująć to tak, że obraz jest znacznie bardziej skomplikowany, by nie powiedzieć „rozmyty”. Nie wchodząc w nierozstrzygnięty spór o etnogenezę powiem tylko, że skrajne postaci poglądów głównych obozów autochtonistów i allochtonistów są nie do utrzymania, a proces formowania się etnosu takiego, jaki znamy ze źródeł był znacznie bardziej złożony. Owym fascynującym jest natomiast ogromne i szybkie rozprzestrzenienie się Słowian w Europie. Jest możliwe natomiast, że przyczyniła się do tego atrakcyjność egalitarystycznego wzorca kulturowego, który ułatwiał wchłanianie rudymentów różnych napotkanych substratów etnicznych. A mówimy powiedzmy o VI w. n.e. By sięgnąć po późniejsze przykłady, to nie muszę chyba przekonywać, że Bułgaria to dziś kraj słowiański, ale Protobułgarzy to lud stepowy, który całkowicie rozmył się między Słowiany. Przecież Awarowie, z którymi przez setki lat Słowianie byli związani bardzo ciasnym układem symbiotycznym, włącznie z przekazywaniem kobiet, nie zostali wybici do nogi ani nie wywędrowali, tylko rozmyli się w żywiole słowiańskim, czyli ulegli slawizacji zostawiając swój genetyczny wkład. Zupełnie osobną dyskusją jest sprawa plemion, które wydają się oczywistością, ale np. prof. Urbańczyk wątpi w ich istnienie, czego dowodził w swoich „Trudnych początkach Polski”. Wówczas małe lokalne wspólnoty miałby by funkcjonować na ogromnych obszarach Europy. Oczywiście wspólny był model kulturowy, który wraz z coraz szerszym zasięgiem w oczywisty sposób ulegał modyfikacjom. Przecież w różnych miejscach, poszczególne plemiona, czy inne wspólnoty wchodziły w kontakt a przez to interakcję z różnymi ludami ościennymi. Jedni z koczowniczym stepem, inni z Bałtami (pomijam całą koncepcję wspólnoty Bałto-Słowiańskiej), ci zaś na Zachodzie z Turyngami czy Sasami i przez nich z kolejnymi wcieleniami zachodniego cesarstwa, najpierw Karolingów, potem Ottonidów. Na południu zaś, od samego uchwycenia przez źródła na przełomie V i VI w. Słowianie wchodzili w różnorakie kontakty z tzw. Bizancjum, czyli faktycznie Cesarstwem Wschodniorzymskim, najpierw je sromotnie nękając napadami, innymi razami broniąc się przed nim, by potem poszczególne grupy wchodziły nawet na jego służbę. Późniejsze organizmy słowiańskie w tamtym rejonie czerpały z dorobku cywilizacyjnego Bizancjum, choćby w przypadku dóbr luksusowych, nabywanych, a następnie naśladowanych i w końcu adoptowanych wzorów. Tak samo w przypadku uzbrojenia, to zjawisko znane w historii, piszę o tym szerzej w swojej książce z zeszłego roku „O wojownikach Słowian. Drużyny i bitwy na lądzie i morzu” oraz w mającej się ukazać w ciągu kilku tygodni „O broni Słowian. Na wojnie i w kulturze”. Wiem, od kilku lat mówi się o ludach celtyckich, a więc dzielących model kulturowy, a nie o Celtach jako jednolitym ludzie. Germania to dla Rzymian pojęcie geograficzne a nie etnonim, ale jednak ówcześni autorzy niekiedy rozpatrują osobno obyczaje poszczególnych plemion, a niekiedy podają ogólniejszą charakterystykę. U Słowian mamy więc różnorodne wpływy, co wraz z upływem czasu spowodowało wyodrębnienie się osobnych grup językowych Słowiańszczyzny Wschodniej, Zachodniej i Południowej. W końcu, w wynik długiego procesu język „słowiański” czy raczej rekonstruowany prasłowiański przekształcił się w szereg języków narodowych, wcale nie tak łatwych do wzajemnego zrozumienia, bez jakiejś nauki. Mi, który jeszcze w szkole miał rosyjski, wydawało się, że proste rzeczy jako Polacy rozumiemy bez problemu, ale rozmowa z młodszymi, którzy nigdy nie liznęli żadnego ze wschodniosłowiańskich jeżyków, zmieniła moje zdanie. Okazało się, że dla wielu to faktycznie język obcy i tylko co poniektóre słowa coś im przypominają. Dla mnie to nadal wydaje się dziwne. Ale na marginesie dodam jednak, że badacze dawno zauważyli, że nawet bardzo od siebie oddalone geograficznie języki słowiańskie są znacznie bardziej podobne, niż na przykład południowe i północne narzecza niemieckiego. Ale to co powiedziałem wyżej, to chyba jeszcze nie powód, by mówić o różnych ludach. To raczej z jednego ludu – nie rozstrzygając o jego wyodrębnieniu - wyrosły tak liczne narody. Jednocześnie przypominam, że z całą pewnością wchłonął on ludzi różnego pochodzenia. Wystarczy spojrzeć na to, jak różnorodnie wyglądają dziś Słowianie w różnych krajach. Pierwotnie opisywani są jako niewysocy, ale silnie zbudowani, o jasnych albo szarych włosach i bardzo jasnej, wręcz czerwonawej skórze. A dziś to wygląda przecież zupełnie inaczej.

Spróbujmy rozstrzygnąć ten spór - czy istotnie nazwa „Słowianie” wywodzi się od słowa „slav” lub „slave” oznaczającego niewolnika? Czy nasi przodkowie byli ofiarami najazdów czy też, jak wskazują coraz częściej badacze - walecznymi wojownikami?

To oczywiście nieprawda, przyczyna i skutek są tu odwrócone, ale po kolei. Etnonim „Słowianie” pochodzi od „słowa”, a więc Słowianinem jest człowiek słowa, mowy, języka, zrozumiały dla nas. W opozycji do tego powstało u Słowian Zachodnich kreślenie „Niemcy”, a więc niemi, ludzie nie mówiący po naszemu. Przecież inne narody Europy określają Niemców różnymi wariantami ukutymi od „Germani”, ewentualnie Francuzi jako Allemagne, a to przecież od plemienia Alemanów. Wracając do Słowian, to były i koncepcje wywodzące tą nazwę od nazwy jakiejś rzeki lub jeziora noszącej nazwę Slova, etnonim więc oznaczałby mieszkańców okolic takiego zbiornika. Są jeszcze romantyczne bajania o Sławianach, jako ludzie pragnących sławy. Ale to bajania, jak powiedziałem. Oczywiście sama sława – którą dzisiaj raczej określilibyśmy raczej jako chwała, niż ta sława, kojarząca się z medialnym rozgłosem – była i jest nadal jednym z kilku najczęstszych składników słowiańskich imion osobowych. Nie muszę przecież przypominać Sławomira ani Mirosława, obu sławiących pokój, porządek, ani wielu innych. Najstarsza znana wersja naszego etnonimu brzmi Sklaweni (obok Antów), Sklawini czy jak dzisiaj byśmy powiedzieli Sklawenowie. Używali jej w VI wieku bizantyjscy autorzy, Jordanes i Prokopiusz z Cezarei. I oni używali nazwy naszej, własnej, a nie określenia nadanego przez innych, przez sąsiadów. Pierwotnie w źródłach poza słowiańskimi terminami na ludzi bez prawa do samostanowienia jak „chołop”, czy „otrok” na określenie niewolnika używano łacińskiego słowa „servus”. Dopiero wysoka podaż niewolników pochodzących z krajów słowiańskich, przyczyniła się, że „servusa” zastąpił „sclavus”, pierwotnie oznaczający Słowianina. Żywego towaru mówiącego po słowiańsku dostarczali najeźdźcy, którym udało się zwyciężyć i ujść z łupami, co działo się np. na pograniczu słowiańsko-niemieckim, a co opisuje Thietmar. Ale od X w. przede wszystkim sami organizatorzy większych słowiańskich organizmów politycznych, czyli lokalne elity. Było to wynikiem tzw. podboju wewnętrznego. Taki Mieszko nie wygrał wszak wyborów powszechnych, a autorytet jego i co najmniej jego ojca oparty był na sile zbrojnej drużyny. Upraszczając i mówiąc obrazowo – musiał unieszkodliwić stare elity plemienne i ich popleczników (dlatego zresztą niszczono stare grody i budowano nowe – piastowskie), bo pozostawienie ich na miejscu było by zarzewiem buntu. Z tych samych względów Krzywousty przesiedlał tysiącami wojowników z podpitego Pomorza na inne tereny swojego państwa, bo na obcym terytorium nie stanowili zagrożenia, a jednocześnie można było ich wykorzystać do różnych posług wojskowych. Handel niewolnikami w Europie organizowali kupcy żydowscy, którzy dostarczali swój towar na rynki krajów muzułmańskich, do Bagdadu, Kairu czy kalifatu Kordoby. Tam ze słowiańskich mężczyzn organizowano np. całe kontyngenty wojskowe, w tym gwardię przyboczną kalifa. niektórzy z nich dochodzili do najwyższych stopni, w tym nieraz jako głównodowodzący. I to wszystko przy zachowaniu własnego języka, którym rozbrzmiewały ulice Bagdadu, nie wspominając o Kordobie. I tutaj ważne dla odpowiedzi na Pańskie pytanie, bo również w muzułmańskiej Hiszpanii nasz etnonim Sakāliba (który często zapisuje się też jako Saqualiba) zaczął oznaczać niewolnika. Wielkimi targami pośredniczącymi był Kijów oraz Praga. Zresztą handel niewolnikami nie zanikł wcale wraz z przyjęciem chrześcijaństwa. Wspomniałem o niemieckim handlu słowiańskimi jeńcami, ale proszę przypomnieć sobie tzw. „Drzwi gnieźnieńskie”, tak bardzo rozpoznawalny artefakt polskiej historii (wykonane zresztą w XII w. na Zachodzie), przedstawiające legendę św. Wojciecha. Widać na nich niewolników zakutych w kajdany i z obrożami na szyi, trzymanych przez żydowskich kupców, oraz biskupa, który napomina czeskiego księcia Bolesława II, by nie tolerował sprzedawania chrześcijan w niewolę do niewiernych. A więc ochrona dotyczyła wyłącznie chrześcijan, a sam proceder trwał nawet do XIII wieku, np. na Śląsku. Ale oczywiście i sami Słowianie łapali i trzymali niewolników, donoszą o tym bizantyjskie źródła, np. Prokopiusz z Cezarei opisujący napady Antów i Sklawenów na ziemie cesarstwa i zagarniający tysiącami dzieci i kobiety. Niektórych może zaskoczyć jednak sposób ich traktowania, który znamy z traktatu wojskowego Strategikon z przełomu VI i VII wieku, którego autorstwo przypisuje się cesarzowi Maurycjuszowi. Pisze on, że jeńców Słowianie trzymają przez jakiś czas, a następnie inaczej niż inne ludy pozwalają zdecydować, czy delikwent chce pozostać wśród nich jako przyjaciel, czy woli wrócić do swoich, a wówczas otrzymywał nawet jakąś niewielką odprawę. Także później, w wieku X, a zwłaszcza XI i XII w wyniku walk z Sasami czy najazdów na Danię Słowianie Połabscy niewolili wielu spośród tych ludów a następnie sprzedawali. Chciałbym tu zwrócić uwagę, że ludzie popadający w niewolę nie byli nigdzie bezwolnym bydłem, tylko ktoś na nich wymógł to siłą. Ciekawe więc, że ronimy łzy nad niewolnictwem w różnych okresach historycznych, a w przypadku Słowian wiele razy słyszałem opinie – i co skandaliczne nawet z ust archeologa-pisarza – że Słowianie to bydło i nadawało się tylko na niewolników! Tylko chore i nienawistne głowy mogą tworzyć takie opinie.

Pomówmy o… pieniądzach! Jak wyglądało życie codzienne naszych przodków, pod względem gospodarki? Czy ludy słowiańskie były pod tym względem zaawansowane względem innych nacji epoki? A może było tu jakieś zapóźnienie albo indywidualność?

Społeczeństwa słowiańskie to przede wszystkim rolnicy i taka była w głównej mierze ich produkcja. Płody rolne, uzyski z lasów – miód wosk czy skóry – także sól, wspomnieni niewolnicy to główne towary, który Słowianie wprowadzali do dalekosiężnego handlu. Ale do Skandynawii także całe tony ceramiki, bowiem garncarstwo Słowian stało na znacznie wyższym poziomie, niż Skandynawów. Słowiańskie garnki nie były więc tylko opakowaniami na produkty rolne, ale towarem samym w sobie. W północno-bałtyckich ośrodkach handlowych słowiańskiej ceramiki jest tak dużo, że przypuszcza się nawet osadnictwo rzemieślników z południowego brzegu Bałtyku produkcję na miejscu.

Biżuteria tych samych Słowian była wyjątkowo wysmakowana i piękna, a wykonywana przy użyciu precyzyjnych technik granulacji czy filigranu / autor: zdjęcie Arkadiusz Rutkowski
Biżuteria tych samych Słowian była wyjątkowo wysmakowana i piękna, a wykonywana przy użyciu precyzyjnych technik granulacji czy filigranu / autor: zdjęcie Arkadiusz Rutkowski

Oczywiście produkowano różne przedmioty, także broń i to raczej pełną parą. Niektóre wyjątkowo spektakularne egzemplarze przybywały z zewnątrz różnymi drogami, jako łupy, dary, towary handlowej, ale główną masę wytwarzano tutaj. Pojawiły nawet całkowicie oryginalne wzory, np. toporów o długiej brodzie, pięknie zdobionych, które uważa się za specyficzny wytwór Słowian Północno-zachodnich. Biżuteria tych samych Słowian była wyjątkowo wysmakowana i piękna, a wykonywana przy użyciu precyzyjnych technik granulacji czy filigranu. Niektóre jej elementy, jak kabłączki skroniowe uchodzą za wyróżnik etniczny Słowianek, taki rodzaj zewnętrznej identyfikacji. Takie przedmioty mimo swoje wartości nie podlegały wymianie z innymi ludami, a gdy odnajduje się je w Danii czy na Bornholmie to wchodzą w skład skarbów, a gdy w grobach to uważa się je za dowód fizycznej obecności słowiańskich kobiet. Pisał o tym m.in. prof. Duczko, ale nie tylko. Podobnie zresztą z bardzo charakterystycznymi pochewkami okutymi brązowymi, zdobionymi blachami i niektóre jeszcze antropomorficznymi i zoomorficznymi okuciami. Takie pochewki znaczyć miały nie tylko przynależność etniczną Słowian, ale także wysoki status społeczny, być może nawet formalną funkcję posiadacza. Bardzo ciekawe są także niezwykle piękne brązowe ostrogi, których zdobnictwo nosi ogromnie skomplikowany przekaz symboliczny, czy wręcz eschatologiczny. Co dość charakterystyczne jako ostrogi zachodniosłowiańskie zidentyfikowali je badacze niemieccy, w Polsce pierwotnie otrzymały one inną metrykę. Zaledwie nieco ponad dekadę temu odkryto kolejne egzemplarze, co pozwoliło grupie badaczy – dr Leszkowi Gardele, dr Kamilowi Kajkowskiego i nieżyjącej już dr Zdzisławie Ratajczyk podjąć próby zdekodowania tego przekazu. A rzecz jest iście fenomenalna i całkowicie unikatowa. Co więcej również elementy takich ostróg odnajduje się np. w Szwecji, a badacze Skandynawscy nie bajają o wszechobecnych wikingach, tylko uznają to za dowód obecności przedstawicieli słowiańskich elit w Skandynawii. Pod tym względem wiele się zmieniło przez ostatnie, powiedzmy 15 lat. Żeby zakończyć wywody o produkcji powiem jeszcze tylko, że sporo informacji dostarczają nam nazwy osad służebnych, działających w ramach państwa Piastów. Karol Modzelewski jego organizacji gospodarczej poświęcił osobną monografię. Nie sposób wymienić wszystkich, ale mamy Tokary (tak, potrafiono toczyć), Cieśle, Szczytniki (wyrabiające tarcze), Grotniki (groty do strzał czy włóczni), Kowale, Rudniki, Szewce, Zduny, Kobylniki, Świniary, Bartniki, Kuchary, Bednary, Psary, Złotniki, Jastrzębniki i wiele wiele innych. A większość z takich nazw występuje parokrotnie w różnych stronach państwa. Widać różnorodność profesji pokrywających całą siatkę osadniczą. Trudno więc tu mówić o zapóźnieniu, a powinniśmy raczej o specyfice. Oczywiste, tam gdzie na słabych glebach hoduje się dużo owiec, tam produkuje się wełnę, tam, gdzie są odkryte pokłady ród czy kruszców, tam organizuje się wydobycie i sprzedaje urobek. Tam, gdzie pozwala nasłonecznienie a panująca kultura wymaga wina, tam hoduje się winorośl. A tam, gdzie żyzna ziemia lub bogate lasy dostarczają nadwyżek żywności tam to stanowi właśnie towar eksportowy. Pozyskiwanie niewolników przez Słowian nie świadczy o tym, że byli bezwolni jak owce, ale właśnie o wojowniczych elitach, które coś budują i organizują, a to wymaga dużych nakładów. To oczywiście nie pochwała niewolnictwa w żadnym zakresie, a zachowują tu wagę wszystkie moje uwagi z odpowiedzi na poprzednie pytanie. Jeśli Pan pyta o życie codzienne to podobnie. W krajach o tak ogromnym zalesieniu, jak tworząca się Polska czy Połabie nie dziwota, że buduje się z drewna, a nie z kamienia. Ten służy ostentacji elity, bo wymaga importu technologii. Wie Pan, w 2005 i 2006 na swoich szlakach chąśnika odwiedzałem Islandię i tam, w tak zamożnym społeczeństwie nadal w modzie były drewniane boazerie na ścianach domów, co u nas wyszło z mody z 15 lat wcześniej. Czemu? Bo tam drzew nie ma i duże wykorzystanie tego materiału świadczy o szerokich horyzontach i odpowiednich zasobach. Co innego kamień, ten się wala pod nogami, więc z niego buduje się choćby najmniejszy murek, coś co u nas gdy w dużej ilości jest raczej droższą inwestycją. Ot, specyfika miejsca z pewnością, a nie zacofanie. Zresztą wówczas musielibyśmy przyjąć jeden model po którym się poruszamy na wyścigi, a jak wiemy historia bywała różna w różnych regionach nawet samej Europy. Słowiańszczyzna była i jest nadal dość specyficzna pod tym względem, obszarem pogranicznym, o czym nie trzeba przekonywać a wystarczy na mapę spojrzeć. Dlatego u nas zawsze są stronnictwa o zupełnie rozbieżnych ciągotach cywilizacyjnych, nazwijmy je piastowskim i jagiellońskim, ale to nie wyczerpuje sprawy oczywiście. W epoce o której mówimy kolosalne znaczenie ma dostęp do osiągnięć cywilizacyjnych obszaru śródziemnomorskiego z organizacyjnym wkładem starożytnego Rzymu. Mówiąc bardzo obrazowo, najszybciej po tym torze rozwoju poruszały się te ludy, które wcześniej weszły w bezpośredni – to ważne – kontakt z cywilizacją rzymską. Jeszcze całe wieki później serce cywilizacji Zachodu biło tam, gdzie zamieszkali niegdyś Gallowie, którzy ulegli romanizacji. Podobnie z kolejnymi falami Germanów, którzy chociażby wracając po służbie w rzymskiej armii, zanosili w swoje strony na północy i wschodzie wytwory rzymskiego „przemysłu” zbrojeniowego, czy wiadomości o taktyce imperium. Mówimy o kulturze materialnej, więc to właśnie tam, gdzie początkowo u początków naszej ery Gallowie wytwarzali na potrzeby cesarstwa, kontynuowano tradycje wysokiego rzemiosła w produkcji broni czy ekskluzywnego szkła setki lat po jego upadku. Przecież cesarze Niemieccy też dążyli do uznania za kontynuatorów, do opanowania Italii i samego Rzymu. Nie będziemy ukrywać, że Słowianie Zachodni kontakt z tymi osiągnięciami mieli wyłącznie pośredni. Południowi zaś mając bliższy dostęp do Cesarstwa, ale w wydaniu wschodnim szybko utworzyli organizmy państwowe, których bogata kultura jest świadectwem tamtych wpływów.

Nie tak dawno jeden z cenionych portali historycznych przytaczał śmiałą hipotezę o tym, iż Słowianie nie tylko nie byli ludem ubogim ale wręcz - kupieckim. I że potrafili bezwzględnie, bo mieczem, bronić swych interesów - czy by to Pan potwierdził?

Słowiańszczyzna jako całość to tak ogromny obszar i tak różne sytuacje, a do tego zazwyczaj mówimy o niej w przedziale wieków VI-XII, że udowodnić można wiele twierdzeń. Proszę mnie źle nie zrozumieć, tym stwierdzeniem nie chciałem ani potwierdzić ani zadawać kłam twierdzeniom, których nie czytałem.

Słowianie, zwłaszcza w niektórych regionach handlowali na potęgę / autor: Adrian Stejka
Słowianie, zwłaszcza w niektórych regionach handlowali na potęgę / autor: Adrian Stejka

Z całą pewnością Słowianie, zwłaszcza w niektórych regionach handlowali na potęgę, listę towarów wymieniłem wcześniej, ale to nie oni organizowali szlaki handlowe. Z jednej strony pośrednikami byli wspomnieni kupcy żydowscy, z drugiej skandynawscy. Słowianie tworzyli za to dla nich bazę, w postaci osad handlowych, z których te najbardziej rozwinięte zwie się emporiami. Najbardziej na zachód wysunięte słowiańskie plemiona obodryckie jako pierwsze stykały się z kupcami duńskimi, szwedzkimi i norweskimi i pod ich wpływem musiały wcześnie rozwinąć techniki korabnicze a za tym uprawiać transport morski. Tutaj też, już od VIII wieku zaczęły powstawać pierwsze osady otwarte o charakterze centrów handlowo-rzemieślniczych. Na terytorium obodryckich Wagrów już w VII – VIII wieku powstał Starogard (Oldenburg), a u Obodrytów właściwych być może Mechlin (Mecklenburg) – i choć co do tego ostatniego brak jest pewności tak wczesnego datowania, to właśnie w środowisku związku obodryckiego już w VIII w. zaczęło funkcjonować pierwsze znane ze źródeł pisanych, a więc i z nazwy, słowiańskie emporium handlowe – Rerik. Już sam fakt jego zapisania w źródłach frankońskich pozwala wnioskować o dużym znaczeniu politycznym i gospodarczym. Jednocześnie to dość tajemnicze miejsce, bo zniknęło z powierzchni ziemi w wyniku duńskiego najazdu w roku 808. Celem było zniszczenie konkurencji w handlu w tej części Bałtyku, a zwycięski Godfred zniszczył Rerik, a słowiańskich kupców przesiedlił do Hedeby, które po późniejszym przejęciu przez Sasów nazwano Haithabu. Archeologia potwierdza, że od tego samego momentu następuje rozwój Hedeby, które stało się najważniejszym w regionie i jednym z najważniejszych w całej Skandynawii emporium. Rerik najprawdopodobniej znajdował się w miejscu dzisiejszej wsi Gross Strömkendorf nad Zatoką Wismarską, czego dowodzi się na postawie tamtejszych wykopalisk. To tylko przykład, można je mnożyć, ale ja wspomnę jeszcze tylko Wolin, o którym w XI w. Adam Bremeński napisał, jako największe z miast, jakie są w Europie (na myśli mając zapewne region), w którym mieszkają Słowianie i pozwalają oni przebywać różnymi „barbarzyńcami” oraz Grekami, a nawet Sasami. Łatwo więc sobie wyobrazić ten różnorodny tłum kupców. Co ciekawe nie pisze nic o żadnych wikingach, czy ludach Skandynawii, choć ci z pewnością kryją się razem z Bałtami pośród owych „barbarzyńców”, a sam ośrodek określa jako słowiański. Podobnie zresztą dokładne przyjrzenie się tamtejszym odkryciom archeologicznym pokazuje, że Skandynawowie owszem byli tam obecni, ale w ograniczonym zakresie. Zabytków po nich zachowało się stosunkowo mało, pośród wielu różnorodnych. To jednak temat na osobną rozmowę. Jeszcze taka ciekawostka, która jednak może zaświadczyć o wadze, którą Słowianie przykładali do wymiany handlowej i to na najwcześniejszym znanym nam ze źródeł etapie. Niedawno nagrywałem kolejny odcinek pogadanki z cyklu „Igor o Słowianach…” na YT dotyczącą gościnności i tam przytaczam taką oto rzecz: już w VI w. mamy opisane prawo gościnności, które dawało przybyszom nietykalność i wszelaką pomoc, a dawniejsi badacze przypuszczali, że skoro w dawnych wspólnotach obcy pozbawiony był ochrony prawa wspólnoty rodowej czy terytorialnej i jednocześnie traktowany wrogo to zniechęcało to jakichkolwiek kupców do podróżowania w takie strony. Prawo gościny wytworzyło się więc po to, by dawać tym podróżnikom ochronę i przez to umożliwić wymianę handlową, a w efekcie rozwój.

Co zaś do bronienia z mieczem w ręku, to oczywiście mit pokojowych Słowian już odszedł do lamusa / autor: zdj. Jan Monkiewicz
Co zaś do bronienia z mieczem w ręku, to oczywiście mit pokojowych Słowian już odszedł do lamusa / autor: zdj. Jan Monkiewicz

Co zaś do bronienia z mieczem w ręku, to oczywiście mit pokojowych Słowian już odszedł do lamusa na szczęście. Powszechnie znane są już wojenne czy pirackie wyczyny Wieletów, Obodrytów czy Pomorzan. Zresztą oczywiście bez handlu i liczącej się w regionie siły zbrojnej Piastowie nie odnieśliby tak spektakularnego sukcesu. Ale temu musielibyśmy poświęcić całą rozmowę, jeśli więc będzie mi wolno to znów odeślę do mojej „O wojownikach Słowian”, tam więcej o zagadnieniu Wolina i Jomsborga też piszę.

Czy mamy jakiekolwiek informacje o systemie monetarnym? Czy Słowianie w ogóle znali pojęcie pieniądza tak jak my go rozumiemy współcześnie?

Cóż tu trzeba wiedzieć, że ówczesne monety nie posiadały nominału w naszym rozumieniu. Ich wartość określała waga, czyli ilość srebra użyta do wybicia. Bo używano wyłącznie monet srebrnych. Pierwotnie zresztą wyłącznie arabskich dirhemów, a następnie dołączyły te przywożone z Zachodu denary. Pod koniec X wieku poza dirhemami w użyciu były więc już monety z Niemiec, Włoch, Francji, Anglii, ale także z Danii, Czech a nawet Bizancjum. Pierwsze monety w Polsce bił nie jak dawniej sądzono Mieszko I (przypisywane jemu okazały się przynależeć Mieszkowi II), ale Bolesław Chrobry na pocz. XI w. Na pierwszych określany jest jako BOLIZLAVO DUX, a później np. na tej ze znanym wizerunkiem ptaka (orła, gołębia, pawia, pomysły są różne) PRINCES POLONIE. Po co więc bito monety, skoro nie było nominału? To rodzaj pieczęci (monety wszak faktycznie wybija się za pomocą stempli), gwaranta monarszego, że to oficjalna wartość. No a może i przede wszystkim, szczególnie na początku służyło podkreśleniu autorytetu samego władcy, który wszak dysponuje urzędami i system fiskalnym. Był to więc rodzaj propagandy. I w tym kontekście szczególnie ciekawe jest, że wspomniany Chrobry bił również monetę z napisami w cyrylicy. Pamiętamy wszak o jego wyprawie kijowskiej i całej polityce wschodniej. Skoro decydowała waga to oczywiście istniały wagi jako przybory. I faktycznie archeolodzy odnajdują wagi szalkowe. Towarzyszyły im odważniki, które są zresztą kolejną zagadką archeologii, bo nie są one znormalizowane w skali uniwersalnej, noszą różne oznaczenia, ale to jeszcze nie jest do końca czytelne. Tu jeszcze sporo pracy przed badaczami. Ciekawe, że według znanego opisu drużyny Mieszka I, autorstwa Ibrahima ibn Jakuba, kupca i chyba wywiadowcy na służbie kalifa Kordoby, nasz książę pobierał podatki w odważnikach handlowych, które następnie miały iść na żołd dla drużynników. Ponadto wyposażał ich w odzież, uzbrojenie, konie i wszystko, czego potrzebowali. A miało ich być aż 3000 loricati, czyli pancernych. Znaczna to skala. No dobra, mamy wagi i ważone monety. Skoro więc liczy się kruszec, to czy dla operacji handlowych istotna jest jego forma? Nie zawsze, dlatego uważa się, że to właśnie z arabskich monet pochodziło srebro do wytwarzania wszystkich tych pięknych ozdób. Bardzo duże ilości zarówno ozdób jak i monet znamy ze skarbów, a więc intencjonalnie złożonych do ziemi zasobów srebra. W ten sposób tezauryzowano znaczne ilości kruszcu. Celowość tego działania też nie jest do dzisiaj jasna, ale może mieć związek ze sferą duchową. W piastowskiej Wielkopolsce zwyczaj ten zaczął funkcjonować najwcześniej po 935 r. ale nie później niż 961, i jak pokazał prof. PAN Michał Kara jest to składowa wydzielonego horyzontu archeologicznego, który przejawia wpływy znad brzegów Bałtyku. Ale wracając do zawartości skarbów, to są w nich tzw. siekańce, czyli monety posiekane, pocięte na kawałki, niekiedy iście mikroskopijnej wielkości. Podobnie zresztą ozdoby. Pomysły są różne by wyjaśnić motywy, które za tym stały, od utylitarnego „rozmieniania na drobne” po motywacje duchowe. W takim systemie łatwo sobie wyobrazić, że płacić można było zarówno monetą, jak i jakimkolwiek wyrobem ze srebra, a jeśli cena był niższa niż wartość naszej grzywny (np. w postaci ozdobnej obręczy na szyję) czy jakiejkolwiek ozdoby, to można było ją rozdrobnić. Ale cały czas funkcjonowały też różne płacidła, skórki kun, wiewiórek i soboli. Jedna skórka kunia miała wartość 2,5 dirhema. W następnej kolejności skórki łączono we wiązki zaopatrywane pieczęcią, jakbyśmy dziś powiedzieli legalizacyjną. Środkiem płatniczym były też grzywny ale żelazne, które miały różne kształty. Tu wart jest wspomnienia ogromny skarb grzywien siekieropodobnych z IX w. znaleziony w Krakowie, określany czasami jako „Skarb Wiślan”. Tam złożono aż 4212 żelaznych płacideł w formie żeleźcy toporów, które ważą łącznie 3630 kg! Ciekawym środkiem płatniczym była materia tkana. Znany nam już Ibrahim opisuje w roku 965 lub 966, że w Czechach wyrabiano delikatne chusteczki, które do niczego praktycznego nie służą, ale mają ustaloną cenę i za za nie można sprzedawać i kupować. Ciekawe, że 200 lat, później, bo w latach 60tych XII w., Helmold opisywał, że na Rugii Słowianie nie używają monet, tylko na targu wszystko można kupić płacąc lnianymi płótnami. 200 lat różnicy, gdzie Rzym, a gdzie Krym, gdzie Praga, gdzie Rugia! To być może od tych właśnie ręczników, chustek, czy płócien lnianych pochodzi używane przez nas dziś słowo „płacić”, nawet jeśli dotyczy transakcji internetowej, czy kartą płatniczą. Inne wyjaśnienie etymologiczne źródła naszego pojęcia „płacić” upatruje w opisanym wcześniej siekaniu, czyli inaczej płataniu (jak rozpłatać) monet.

Rozmawiał Arkady Saulski.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych