TYLKO U NAS
Miód, bursztyn i żony! Tak handlowali Słowianie WYWIAD
„Skandynawscy konungowie łaskawie spoglądali na dziewczęcia z terenów Słowiańszczyzny, a takie małżeństwa często przybierały formę kontraktów handlowych” - mówi w wywiadzie dla wGospodarce.pl dr Łukasz Malinowski - historyk, pisarz, dyrektor Muzeum Niepodległości w Myślenicach.
Arkady Saulski: Przez lata pokutowało twierdzenie, iż to Wikingowie byli najbardziej zajadłymi wojownikami wczesnego średniowiecza ale także - odkrywcami oraz… kupcami. Tymczasem ostatnio coraz częściej wspomina się Słowian jako ważny lud tego okresu. Czy to uzasadnione?
Dr Łukasz Malinowski: Tak i nie. Musimy tu uściślić terminologię. Przede wszystkim pojęcie wiking zarówno w X wieku, jak i w obecnym dyskursie naukowym oznacza morskiego wojownika, pirata, który wyrusza na wyprawę w celach łupieskich. Z definicji więc wikingowie byli zajadłymi wojownikami i nie bez przyczyny ich aktywność spowodowała, że dziś mówimy o „okresie wikingów”, jako ważnym przedziale czasowym dla całej historii Europy. Między VIII a XI wiekiem Skandynawowie wpłynęli na dzieje wielu europejskich państw, często nawet zmieniając bieg historii. Naukowcy w zasadzie od początku istnienia badań nordystycznych podkreślali, że działalność odkrywcza, a przede wszystkim handlowa Skandynawów była nawet ważniejsza, niż same wyprawy łupieskie, tyle tylko, że dla kina i popkultury barwniejszy był obraz wikinga-łupieżcy, więc to on ostatecznie zwyciężył w zbiorowej wyobraźni Europejczyków. A przechodząc do Słowian – to określenie ludów, które oczywiście odgrywały dużą rolę w historii wczesnego średniowiecza, bardziej jednak w centralnej Europie i na wschodzie, stanowiąc ważny czynnik wpływający chociażby na dzieje Bizancjum. Dla zachodniej Europy ich znaczenie było jednak marginalne. Trudno się więc dziwić, że tamtejsi badacze, którzy zdominowali dyskurs naukowy w XX wieku, interesowali się bardziej przemianami społeczno-politycznym z obszaru Skandynawii, niż Słowianami. Z pewnością jednak Słowianie wykazywali się dużą walecznością, choć też kompletnie nie widzę sensu, by porównywać ich ze Skandynawami, lub co gorsze tworzyć jakąś sztuczną rywalizację, kto lepiej machał toporem. Bo niby jak to można rozstrzygnąć? No chyba tylko na współczesnych turniejach odtwórców historycznych. Ze źródeł wiemy natomiast, że Słowianie rzeczywiście byli aktywni w rejonie Bałtyku i brali udział w różnych wyprawach, sami stając się tym samym… wikingami. Skandynawskie sagi wspominają często przy okazji różnych bitew o Vinda snekkjar czyli o długich łodziach Słowian, przede wszystkim połabskich. W rozważaniach o związkach Skandynawii ze Słowiańszczyzną warto jeszcze wspomnieć o Bałtach. Pamiętajmy, że w IX i X wieku to oni głównie zamieszkiwali południowo-wschodnie wybrzeże Bałtyku i jeśli wikingowie zapuszczali się na tereny dzisiejszej Polski, to o wiele częściej ścierali się właśnie z nimi (zwłaszcza z Prusami), niż z mieszkańcami państwa pierwszych Piastów.
Jak mogły wyglądać relacje handlowe, gospodarcze między Skandynawami a Słowianami? Czym handlowano, jak płacono?
Trzeba sobie uświadomić, że Skandynawowie wyprawiali się na wikingi i wyprawy handlowe przede wszystkim z powodów prestiżowych. Dawniej domniemywano, że powodem wypraw była chęć wyprowadzki z przeludnionej Skandynawii w poszukiwaniu nowych ziem pod osadnictwo, ale ostatnio odchodzi się od tego poglądu. Brak potwierdzenia w źródłach, aby Skandynawia rzeczywiście była przeludniona, podkreśla się natomiast, że „gospodarki” państw skandynawskich były samowystarczalne. Wikingom wcale nie zależało na znajdywaniu ziem pod uprawę roli czy kupowaniu żywności. Szukali przede wszystkim tego, czego nie mieli u siebie, czyli złota, srebra, drogocennych tkanin, bogato zdobionych frankijskich mieczy, słowem przedmiotów luksusowych, które podkreślą znaczenie lokalnych naczelników w systemie społecznym opartym na prestiżu.
CZYTAJ TEŻ: Słowianie byli bardziej waleczni od wikingów!
Bogactwo równało się władzy, bieda była dla ofiar losu. Ważną przyczynę ich zamorskiej aktywności stanowiły też foki, morsy i wieloryby. Te zwierzęta były niezwykle ważne do przeżycia w mroźnych północnych warunkach, dlatego Skandynawowie woleli zapuszczać się w rejon Morza Białego czy osiedlać się na Islandii i Grenlandii (szukając siedlisk morsów i miejsc połowów wielorybów) niż penetrować wybrzeże południowego Bałtyku. Z powyższych powodów między VIII a XI wiekiem Słowianie byli dla nich drugorzędnym partnerem handlowym. Uczciwie trzeba jednak nadmienić, że i Skandynawowie nie mieli wiele do zaoferowania naszym przodkom, zaabsorbowanych przede wszystkim uprawą ziemi. Co wcale nie znaczy, że te kontakty nie występowały.
Czym w takim razie handlowano?
Pół żartem, pół serio można odpowiedzieć, że przede wszystkim żonami. Zwłaszcza skandynawscy konungowie łaskawie spoglądali na dziewczęcia z terenów Słowiańszczyzny, a takie małżeństwa często przybierały formę kontraktów handlowych. Jeśli zaś chodzi o handel towarowy, to można na przykład domniemywać, że wikingowie kupowali od Słowian miód. Tak właśnie, ten słynny napój alkoholowy wielbiony nawet w ich mitologii. W źródłach brakuje jakikolwiek informacji, by w Skandynawii tego okresu zajmowano się pszczelarstwem, z kolei Słowianie akurat z tego słynęli.
A w jaki sposób płacono?
Zdecydowanie dominował handel wymienny, cała Europa cierpiała zresztą na niedobór srebra i złota, który po części zaspakajali Skandynawowie, przywożąc je z terenów arabskich i bizantyjskich. Oczywiście płacono też biżuterią czy monetami, przy czym zwracano uwagę na ich wartość kruszcową, nie nominalną (bo jak określić wartość bizantyjskiej złotej nomismy do anglosaskiego pensa?), co potwierdzają archeolodzy, odnajdujący często ułamane monety. Jak ktoś nie miał rozmienić, to po prostu przecinał denara na pół. Wiele wskazuje też na to, że oprócz funkcji płatniczej, najcenniejsze monety mogły służyć w Skandynawii za ozdoby. Mnóstwo monet odnajduje się właśnie z dziurkami w środku, albo połączonych ogniwami łańcuszka, co wskazuje na ich noszenie na szyi.
Czy były jakieś dobra, które cieszyły się szczególną popularnością? A może był jakiś „towar eksportowy”, który pomógł w budowie ekonomicznej siły późniejszego państwa Polskiego?
Nad Bałtykiem na pewno najcenniejszym towarem był bursztyn, tyle tylko że pewnie częściej pozyskiwano go od Bałtów, niż od Polan. Już w czasach starożytnych kwitły bałtowskie ośrodki, skupione właśnie na eksporcie bursztynu do Imperium Rzymskiego. W średniowieczu miłość do zastygłej żywicy po swych przodkach odziedziczyli Bizantyjczycy i to właśnie do ich kraju handlarze zwozili ogromne ilości tego surowca. W dalekosiężnym handlu bursztynem wyspecjalizowali się przede wszystkim Waregowie, a więc Skandynawowie, którzy utworzyli na Rusi i jeszcze dalej na wschodzie szereg faktorii handlowych zabezpieczających niezwykle ważne szlaki handlowe wczesnego średniowiecza. Jeden prowadził rzeką Wołgą w rejon Morza Kaspijskiego, łącząc Europę z cywilizacją Islamu, drugi wiódł Donem i Dnieprem do bizantyjskich posiadłości w rejonie Morza Czarnego.
Wiele mówi się ostatnio o rzekomym handlu niewolnikami w tamtym okresie - jak to realnie wyglądało? Czy ówczesne niewolnictwo na ziemiach słowiańskich istniało?
Niewolnictwo istniało, ale nie miało wielkiego znaczenia dla gospodarki słowiańskich czy skandynawskich społeczeństw. Na tych terenach nie organizowano wielkich plantacji, które wymagałyby dużej ilości siły roboczej, ówcześni rolnicy czy hodowcy radzili sobie po prostu sami, korzystając z pomocy członków rodziny. Niewolnicy na tych terenach to służący, czy pachołkowie pozbawieni własnego majątku, którzy w zamian za utrzymanie pracowali w gospodarstwie swego pana. W niektórych regionach niewolników, zwłaszcza słowiańskich, ceniono jednak ogromnie. W krajach arabskich i w Bizancjum skupowano wielką ilość „żywego towaru”, wykorzystywanego później w rolnictwie, wojsku czy nawet na królewskich dworach. Wyspecjalizowanymi handlarzami niewolników byli wówczas przede wszystkim Żydzi (skupieni jednak raczej na zachodniej Europie, dostarczając niewolników na tereny dzisiejszej Hiszpani) i właśnie Waregowie, czy też Rusowie, którzy szlakami wschodnimi dostarczali Słowian w rejony Morza Kaspijskiego i Morza Czarnego. Możliwe też, że pierwsi Piastowie uczestniczyli w tym niecnym procederze partnerując na przykład Waregom, którzy transportowali niewolników dalej. Należy jednak mocno podkreślić, że jest to tylko i wyłącznie domniemanie. Brakuje nam jakiekolwiek potwierdzenia w źródłach tego rzekomego handlu, choć z pewnością uczestnictwo w tak dochodowym przedsięwzięciu tłumaczyłoby, skąd Mieszko I i Bolesław Chrobry pozyskali środki finansowe potrzebne do budowy nowego silnego państwa. Państwa, które błyskawicznie rozszerzali poprzez podboje innych nadwiślańskich plemion, więc możliwe, że to właśnie wrogie elity i pokonanych wojowników sprzedawali w niewolę. Bardziej to nawet humanitarne niż klasyczne morderstwo.
Jak wyglądał obrót tym… dobrem? Czy niewolnictwo było jakoś usankcjonowane prawnie jak w Starożytnym Rzymie czy też panowała „wolna amerykanka”?
Niewiele wiemy o organizacji prawnej pierwszych struktur państwowych w czasach przedchrześcijańskich. Wiemy jednak, że już w X wieku Kościół głośno sprzeciwiał się handlowi niewolników, choć tylko jeśli obejmował on chrześcijan. Poganami można było kupczyć do woli. Podobne obostrzenia dotyczyły handlarzy – porządny chrześcijanin nie miał prawa się tym zajmować, stąd właśnie ogromny udział Żydów, Chazarów, Bulgarów nadwołżańskich i Waregów w tym procederze. Podobne podwójne standardy panowały też w Bizancjum, gdzie docierali słowiańscy niewolnicy. Choć w Konstantynopolu szczególnie upodobano sobie eunuchów, to w X wieku wprowadzono zakaz kastracji w obrębie imperium, uważając ten proceder za niebezpieczny i nieczysty. Radzono sobie więc w ten sposób, że przy granicach Bizancjum, w obrębie Morza Czarnego istniały centra przeładunkowe dla niewolników, gdzie takiej kastracji dokonywano. Poza tym słowiańskich eunuchów sprowadzano też z krajów arabskich, gdzie już takich obostrzeń wobec kastracji nie było.
Napisał Pan sporo powieści na temat Wikingów lecz ostatnio też wydał Pan opowieść o losach późniejszych - „Piastowskie Wahadło”. Proszę opowiedzieć - czym różnił się ten okres od wczesnego czasu Słowian?
To przepaść. Przede wszystkim w X wieku na terenie Skandynawii i Słowiańszczyzny dopiero kształtują się państwa, rodzą się nasze ojczyzny, od razu wkraczając w okres średniowieczny, z pominięciem starożytności. Panują wtedy kultury tradycyjne, oparte na ustnych opowieściach, tymczasem na horyzoncie pojawia się obca, prężna i znajdująca się w swoim rozkwicie kultura chrześcijańska, czyli łacińska, oparta na słowie pisanym. W XIII wieku mamy już całe mnóstwo silnych ośrodków władzy, o radosnych wyprawach łupieskich wikingów, czy swawolach wolnych kmieci nie ma już mowy, krajobraz miejski zaczynają wypełniać kościoły, klasztory, czy uniwersytety. Władza nie opiera się już tylko na sile, ale też na prężnie działających kancelariach, które prawo własności wykładają piórem, a nie mieczem. Długo by mówić o tych różnicach, choć przynajmniej jedna rzecz łączy historię opisaną w „Piastowskim wahadle” z tematyką, którą podejmowałem w „Skaldzie”. Otóż matką Bolesława Wstydliwego, głównego bohatera powieści, była Grzymisława pochodząca z rodu Rurykowiczów. Tym sposobem w żyłach krakowskiego księcia płynęła prawdopodobnie krew wikingów, bo to właśnie oni dali początek słynnemu rodowi władców Rusi.
Czy są jakieś ulubione dla Pana źródła historyczne (dotyczące gospodarki, życia ekonomicznego) z tamtego okresu z których Pan korzysta?
Niestety we wczesnym średniowieczu na zachodzie Europy nikt nie odczuwał potrzeby, by pisać o gospodarce i ekonomii. Takim tematom więcej uwagi poświęcali arabscy uczeni, choćby al-Bakri (Księga dróg i królestw, XI w.) czy ibn-Fadlan, którzy w swoich dziełach zawarli wiele informacji o kulturach, ale też właśnie o funkcjonowaniu handlu w nawet bardzo odległych regionach świata. Są to wielce pożyteczne źródła.
Czy ówcześni władcy byli… bogaczami (przystawiając do dziejów historycznych współczesną miarę)? Czy jest jakiś sposób na to by przeliczyć co mogliby obecnie nabyć za swój ówczesny majątek?
Harald Hadrada, dzięki swojej wyprawie do Bizancjum i służbie w Gwardii Wareskiej był na przykład w stanie kupić sobie Norwegię. Oczywiście nie bezpośrednio, bo niespecjalnie ktoś chciał mu ją sprzedać, ale zgromadzone skarby pozwoliły mu zgromadzić armię i podbić swoją ojczyznę, potem zaś zreformować finanse królestwa, zacząć bić własną monetę i zapewnić krajowi prosperity, jakiej wcześniej nie zaznał. Pod koniec swych rządów poczuł się nawet tak pewnie, że zorganizował wielką flotę i był bliski podboju Anglii, ostatecznie jednak poległ w bitwie w 1066 roku. Skandynawscy kronikarze ze Snorrim Sturlusonem na czele pisali o powracającym z Bizancjum Haradzie, że „na całej Północy nigdy nie widziano, by w rękach jednego człowieka znalazł się tak wielki skarb”. Ile dokładnie przywiózł ze sobą, tego nie jesteśmy w stanie powiedzieć, ale znamy na przykład wysokość miesięcznego żołdu wareskiego gwardzisty w X wieku. Wynosił on 40 sztuk złota miesięcznie. Zakładając, że Harald spędził na służbie u cesarza dziesięć lat, otrzymujemy 4800 złotych monet, a do tego należy z pewnością doliczyć ogromne łupy, do których prawo mieli gwardziści. Jako dowódca, czy przynajmniej wysoko postawiony oficer tej gwardii, z pewnością zarabiał jeszcze lepiej. Przywożąc to wszystko do Norwegii, uwzględniając jeszcze wspominany niedobór kruszcu na całej Północy, musiał się jawić współczesnym jako złoty bożek. Zresztą i inni książęta i królowie z tego okresu do biednych nie należeli. Zgodnie z ówczesnym rozumieniem prawa, zdecydowana większość ziemi danego kraju należała do jego władcy, co sprawiało, że żaden współczesny deweloper nie mógłby się choćby równać z najpośledniejszym spośród monarchów.
Rozmawiał Arkady Saulski.