Francja ulega muzułmanom. Ale o tym nie wolno mówić
Gdy raper Nick Conrad nawoływał do mordowania białych dzieci, żadna organizacja antyrasistowska się tym nie zajęła. Gdy komik Frédéric Fromet śpiewał w radio France Inter o Jezusie używając wulgarnego określenia na homoseksualistę, też wszystko było w porządku. Ale kiedy socjolog Georges Bensoussan tłumaczył, że społeczność muzułmańska stanowi we Francji rozsadnik antysemityzmu, te same organizacje usiłowały skazać go za rasizm - przykłady te przytacza Krzysztof Tysza-Drozdowski w ostatnim wydaniu Tygodnika TVP.
Autor przypomina, że We Francji od dawna obowiązuje zasada „vivre-ensemble”. W wolnym tłumaczeniu oznacza to „współżycie”. To pokojowe współistnienie miało być charakterystycznym rysem wielokulturowej demokracji francuskiej.
Tymczasem jednym z największych paradoksów owego współistnienia jest fakt, że rządzący lewicowy establishment po cichu rezygnuje z części wartości, które stanowiły jego credo. Na przykład z wolności słowa, która zanika w zderzeniu z dogmatem wielokulturowości. Okazało się bowiem, że istnieje mniejszość, wobec której nie można stosować zasady „wolność słowa”. Dziś nad Sekwaną stosowane są zatem dwie miary. Inna dla mniejszości, inna dla większości - czytamy.
Autor przytacza „Aferę Mili” - homoseksualnej nastolatki, która wybitnie naraziła się społeczności muzułmańskiej, a w obronie której nie stanęła żadna organizacja lewicowa, zawiedli też politycy.
Mila tylko raz wystąpiła w telewizji. W wywiadzie stwierdziła, że nie żałuje słów, jakie wypowiedziała, choć wstydzi się trochę języka, którym się posłużyła. – Powinnam to bardziej uargumentować – podkreśliła nastolatka. Przyznała, że nie może wrócić do szkoły, bo mogłaby zostać oblana kwasem albo zakopana żywcem.
Autor podkreśla, że dochodzi tu zatem do paradoksalnej zamiany miejsc.
Prawica, której długo przeszkadzał fakt, że bluźnierstwo jest wolnością słowa, staje po stronie laickości państwa. Lewica zaś, a więc stronnictwo, które doprowadziło do laicyzacji francuskiego państwa, wystrzega się mówienia o laickości, aby nie urazić muzułmanów.
Mila nie jest jedyną ofiarą tej nowej politycznej poprawności.
Dyrektor liceum w Marsylii, Bernard Ravet nie mógł przyjąć do swojej szkoły młodego Żyda, ponieważ – jak przyznawał – nie byłby w stanie zagwarantować mu bezpieczeństwa.
Gdy z kolei francusko-marokańska dziennikarka Zineb El Rhazoui, gorąca zwolenniczka laickości powiedziała podczas programu telewizyjnego 14 grudnia zeszłego roku: „Islam powinien przystać na krytykę, na humor. Islam powinien podporządkować się prawom Republiki”, po emisji zaczęto grozić jej śmierci - podaje przykłady autor.
Całość obszernego tekstu o sytuacji społeczno-politycznej we Francji w tekście: „Francja ulega muzułmanom. O czym nie wolno głośno mówić” w Tygodniku TVP.
Czytaj także: Hej ING, Nie wstydzimy się dobrych wzorców?
Czytaj także: Krzyczała, że białe życie jest lepsze. Straciła pracę
Czytaj także: Terror neo-marksizmu w biznesie? To szaleństwo musi się skończyć!
Czytaj także: F1: Kazali im klęczeć przeciw rasizmowi. Kierowcy Alfa Romeo Racing Orlen odmówili
gr