Bezpłatna edukacja to mit!
Rozpoczynający się w Portugalii rok szkolny nie będzie stał tylko pod znakiem chaosu związanego z epidemią koronawirusa, ale również braku zagwarantowanej prawem możliwości udania się wielu dzieci do szkół publicznych w miejscu ich zamieszkania. Rodzicom proponuje się wybór szkół prywatnych, albo położonych w dzielnicach imigrantów.
Portugalskie dzieci pójdą do szkół prywatnych w piątek, 4 września, a do publicznych - według zapowiedzi rządu - pomiędzy 14, a 17 września. Rodzice tysięcy uczniów wciąż jednak nie wiedzą do jakich szkół trafią ich dzieci.
Ana Silva, 47-letnia urzędniczka mieszkająca pomiędzy lizbońskimi stadionami Benfiki i Sportingu, wskazuje, że na tym krótkim dystansie jest co najmniej pięć publicznych szkół podstawowych, do których mogłaby posyłać trójkę swoich dzieci.
“Jedna nawet usytuowana jest 50 m od mojego bloku, ale dotychczas każdy mój wniosek skierowany do władz szkolnych o umieszczenie w jednej z lokalnych szkół publicznych moich dzieci został odrzucony. Po skargach złożonych do kuratorium i rzecznika praw obywatelskich w lipcu wciąż nie otrzymałam informacji, gdzie będą chodziły moje dzieci” - powiedziała Silva.
Mieszkanka stołecznej dzielnicy Carnide wskazała, że lokalne władze oświatowe na kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego nie tylko nie zapewniły jej dwójce sześciolatków miejsca w którejś z publicznych szkół w miejscu zamieszkania, ale zasugerowały nawet, że mogłaby je posyłać do jednej z dwóch placówek oddalonych o dwa kilometry.
“Odmówiłam, ale nie ze względu na odległość. Głównym powodem odmowy jest fakt, że obie zaproponowane mi szkoły znajdują się na terenie bardzo niebezpiecznych dzielnic, zamieszkałych przez imigrantów. Odwiedzanie tych mających złą sławę z powodu handlu narkotykami i wysokiej przestępczości dzielnic jest niebezpieczne o każdej porze dnia” - dodała.
Pracownicy sekretariatów portugalskich szkół, z którymi próbowała skontaktować się PAP odmawiają rozmowy twierdząc, że w wielu przypadkach decyzja o szkole, do której mają uczęszczać pierwszoklasiści, zapadnie na kilka dni przed pierwszym dzwonkiem. Zastrzegają jednak, że nie tylko miejsce zamieszkania dzieci jest ważnym elementem w składaniu kandydatur, ale decydują “również inne czynniki”, np. miejsce pracy rodziców dziecka.
“To absurdalne tłumaczenia, pod którymi próbuje się ukryć brak przejrzystości w rozpatrywaniu kandydatur dzieci do szkół publicznych. Niestety, wielu rodziców sugeruje się rankingami placówek oświatowych publicznych i nawet pomimo regionalizacji +wciskają+ w sposób nielegalny swoje pociechy do szkół poza miejscem zamieszkania” - powiedziała PAP była nauczycielka z miasta Queluz Salete Azevedo.
Emerytowana profesor nauczania podstawowego zapewnia, że proceder rejestrowania dzieci w szkołach poza obszarem ich rezydencji “kwitnie w najlepsze” od kilku lat, a władze państwowe przymykają na te praktyki oczy.
“Najbardziej tracą na tym uczciwe z rodzin, które mieszkają na terenie funkcjonowania szkół, gdyż ich miejsca zajmują ci, którzy podają adresy swoich znajomych lub dalekich członków rodzin rezydujących na tym terenie. Nikt tego nie sprawdza, a szkoły nie mają w zwyczaju uruchamiania dodatkowych klas, co kiedyś było powszechnie praktykowane” - wyjaśniła Azevedo.
Wskazała, że na bazie odmawiania rodzicom miejsca w szkołach publicznych powstał przed kilkoma laty ruch społeczny o nazwie “Dosyć fałszywych adresów” (Chega de Moradas Falsas), domagający się od portugalskich władz oświatowych weryfikacji rzeczywistego miejsca zamieszkania dzieci i kar za zgłaszanie kandydatur uczniów pod adresami, pod którymi de facto nie mieszkają.
Miguel Pinto jeden z ponad 1600 sympatyków ruchu Chega de Moradas Falsas wskazuje, że utrudnianie przez władze oświatowe dzieciom uczenia się w miejscu zamieszkania jest m.in. w interesie licznych w portugalskich miastach szkół prywatnych.
“Gwarantowane w konstytucji Portugalii prawo do bezpłatnej nauki staje się w takich realiach fikcją, gdyż rodzice chcą przed rozpoczęciem roku szkolnego wiedzieć, do której szkoły będzie chodzić ich pociecha. Zdesperowani, gdyż prawo przewiduje obowiązkowość nauki, skłonni są posyłać dziecko do szkoły prywatnej, płacąc ponad 300 euro miesięcznie. Gorzej jeśli mają więcej pociech” - powiedział PAP Pinto.
Mieszkaniec stolicy Portugalii wskazał, że w wielu “zwyczajnych, uczciwych obywatelach” rodzi się bunt, że nie mogą skorzystać z prawa zagwarantowanego im konstytucją do bezpłatnej nauki.
“Bardzo często są to ludzie wchodzący w skład owej grupy 50 proc. mieszkańców Portugalii, którzy regularnie płacą podatki. Nic dziwnego, że czują się dyskryminowani faktem, że pozostała część obywateli, która nie ponosi obciążeń fiskalnych ma te same prawa, a nawet administracja państwowa traktuje ich z większą wyrozumiałością” - dodał Pinto.
Absolwent wydziału zarządzania stołecznego uniwersytetu uważa, że wraz z trudnościami czynionymi przez administrację portugalską w dostępie do bezpłatnej oświaty w miejscu zamieszkania “ostatecznie starci państwo”.
“Największą szkodę władze oświatowe popełniają lekceważąc patologiczne zjawisko, które narosło latami. Jeśli już na starcie dzieci uczą się od swoich rodziców, że +wszystkie chwyty są dozwolone+, aby osiągnąć np. miejsce w szkole, to aż strach pomyśleć, jakimi wartościami będą się kierowały w życiu jako dorośli obywatele” - podsumował Pinto.
PAP/ as
CZYTAJ TEŻ: E-learning made in Poland - dlaczego warto