Komunikacja miejska i smart city: wersja z przyszłości
Wsiąść do tramwaju lub autobusu i nie musieć decydować się na zakup żadnego konkretnego biletu, a tylko zarejestrować podróż – niech system sam na koniec dnia wyliczy opłatę najlepszą dla mnie i pobierze kasę z konta. Takie cuda – ważny element koncepcji smart city – były do tej pory tylko sennym marzeniem pasażerów komunikacji miejskiej. Ale jest pierwsze polskie miasto, które to wprowadziło. Szacun! – napisał autor Maciej Samcik na blogu
Kupowanie biletów komunikacji miejskiej – przynajmniej tych jednorazowych – stało się w ostatnich latach znacznie wygodniejsze dzięki aplikacjom mobilnym (SkyCash, mPay, moBilet), bezgotówkowym biletomatom na przystankach oraz specjalnym terminalom, które pozwalają (przynajmniej w niektórych miastach) kupić bilet, którego nośnikiem jest zwykła karta płatnicza.
Czytaj też: Białystok liderem rankingu najatrakcyjniejszych miast
Osobiście korzystam z aplikacji mobilnych, bo takie kupowanie biletów komunikacji miejskiej wydaje mi się najwygodniejsze (do aplikacji mam przypisaną kartę płatniczą, z której natychmiast są ściągane pieniądze za bilet, a w razie kontroli pokazują kontrolerowi QR kod wyświetlany przez aplikację mobilną), ale nie jest to rozwiązanie najpopularniejsze wśród pasażerów, bo nie wszyscy są już po „mobilnej rewolucji”, polegającej na wrzuceniu całego ich życia do smartfona - puentuje Samcik.
Popularniejszym nośnikiem biletów mogą być karty płatnicze, które w niektórych systemach komunikacji miejskiej są identyfikatorem pasażera. Wystarczy zbliżyć kartę do biletomatu w autobusie albo tramwaju, wybrać bilet, a informacja o tym fakcie biegnie do centralnego systemu w chmurze. Kontrolerowi też pokazujemy tę kartę płatniczą i on zagląda do tej samej chmury, by uzyskać informację o tym, że zapłaciliśmy za przejazd.
Czytaj też: Śląsk: Nowa taryfa komunikacji miejskiej
To fajne, ale wciąż trzeba wiedzieć jaki bilet się kupuje, a poza tym musi to być bilet jednorazowy – nie da się w ten sposób kupić biletu okresowego (to znaczy np. w Bydgoszczy można, ale trzeba to zrobić w sklepie internetowym komunikacji miejskiej).
Ale dlaczego nie mogę po prostu wchodzić i wychodzić z komunikacji miejskiej, rejestrując swoje przejazdy, a potem zapłacić za to zbiorczo, w modelu „płacę za tyle przejazdów, ile wyjeździłem”? Dlaczego karta płatnicza nie może być biletem komunikacji miejskiej w modelu „open”, czyli bez konieczności kupowania jakichkolwiek biletów? Smart city na tym właśnie ma polegać – że nie muszę nic kupować, tylko korzystam z miasta, a ono mnie potem podlicza - konkluduje Maciej Samcik.
Smart city w Białymstoku, czyli taryfa wylicza się sama
Okazuje się, że w skostniałym świecie komunikacji miejskiej jest dobry przykład. W Białymstoku urzeźbili rozwiązanie informatyczne – oraz taryfę – pozwalające po prostu wchodzić i wychodzić z pojazdów komunikacji miejskiej tylko rejestrując ten fakt. A ustalenie najkorzystniejszej dla pasażera taryfy i ściągnięcie pieniędzy następuje na koniec dnia – jak człowiek już sobie pojeździ. A więc: nie muszę decydować się na konkretny bilet. Nie muszę znać nawet taryf, cen biletów, ani stref biletowych. Wszystko zadzieje się samo.
Powiem otwarcie: ja też tak chcę! Owszem, jest z tym trochę zamieszania. Żeby płacić w ten sposób trzeba zarejestrować kartę płatniczą w systemie Białostockiej Komunikacji Miejskiej. Trzeba aż dwa razy w każdej podróży zbliżyć kartę do biletomatu (przy wchodzeniu i przy wychodzeniu). I lepiej o tym nie zapomnieć, bo system „pomyśli”, że jechaliśmy aż do pętli. Trzeba pamiętać, żeby przez cały dzień używać tej samej karty (inaczej system nie zastosuje taryfy łączonej). Żeby w ten sposób korzystać z ulgowej taryfy – trzeba podreptać do punktu obsługi pasażera i osobiście pokazać legitymację. Ale mimo wszystko – to jest coś.
Czytaj też: Technologie miast przyszłości autorstwa polskich firm
Rozwiązanie jest mocno uproszczone. Tak naprawdę opiera się na sumowaniu cen biletów jednorazowych w danej strefie (w Białymstoku mają, zdaje się, aż cztery). A gdy kwota łączna przekroczy cenę biletu dobowego – następuje przesunięcie pasażera do tej taryfy. I to cała filozofia.
To dopiero początek. Taki bilet to petarda możliwości!
Ale z łatwością jestem w stanie wyobrazić sobie coś fajniejszego. A gdyby ten system nie ograniczał się do dobowego podsumowania przejazdów, lecz rozliczenie następowałoby co miesiąc? Można byłoby mieć klasyczne rozwiązanie smart city – pay as you ride. Płać za tyle, ile wyjeździsz. Nie byłyby potrzebne żadne bilety miesięczne, karty miejskie i wizyty w punktach obsługi pasażerów.
Albo coś dla kierowców. Ja na co dzień używam samochodu do przemieszczania się po mieście. Czasem wsiadłbym do tramwaju lub autobusu, ale nie opłaca mi się kupować dwóch biletów jednorazowych. W moim mieście kosztuje to prawie 9 zł. Gdybym np. mógł zarejestrować kartę płatniczą w systemie komunikacji miejskiej, zarejestrować siebie jako właściciela samochodu.
A miasto zaoferowałoby mi specjalną taryfę, w której na początku płacę za komunikację miejską jak jednorazowy pasażer. Ale po przekroczeniu iluś-tam przejazdów „inteligentna taryfa” przenosi mnie do jakiejś promocji – to może częściej korzystałbym z komunikacji miejskiej.
Inteligentna taryfa oraz smart city – to słowa-klucze, które powinny być dla włodarzy dużych miast wyznacznikiem ich strategii dla komunikacji miejskiej. Białystok wyznacza tu drogę. Rozwiązanie, które dzisiaj opisuję, zostało urzeźbione przy pomocy firm Pixel, APDU oraz Banku Pekao oraz Beesset. A „Wschodzący Białystok” (pamiętacie ten slogan promujący miasto?) jeśli ma być wzorem polskiego smart city, to niech nigdy nam nie zachodzi - napisał Maciej Samcik.
homodigital.pl / mt