Gdzie zarażały się dzieci? Znamy odpowiedź
Z naszych spostrzeżeń wynika, że większość dzieci, które są hospitalizowane z powodu COVID-19, zakaziło się w szkołach lub przedszkolach – mówi dr Lidia Stopyra, pediatra i specjalista chorób zakaźnych. Zauważa, że w Polsce nie było ofiar śmiertelnych wśród dzieci.
Specjalistka, która pełni funkcję ordynatora Oddziału Chorób Infekcyjnych i Pediatrii w Szpitalu im. S. Żeromskiego w Krakowie, podkreśliła, że dzieci, w przeciwieństwie do dorosłych, w przebiegu COVID-19 rzadko wymagają respiratora. Do szpitala Żeromskiego trafiają najcięższe przypadki. 30 łóżek zawsze jest zajęte. Znaczna część małych pacjentów ma poważne choroby współistniejące, w tym nowotwory i choroby autoimmunologiczne, genetyczne – dzieci takie biorą leki (np. chemioterapia), które obniżają odporność. Są także przypadki dzieci po operacjach, w tym po wypadkach.
Poza typowymi objawami w przypadku COVID-19 u dzieci mogą występować również objawy neurologiczne, np. przejściowe niedowłady, zaburzenia mowy, co – jak zwróciła uwagę lekarz – rzadko zdarza się w przypadku innych wirusowych chorób dziecięcych. Częste są odwodnienia – dzieci tracąc smak i węch przestają jeść i pić. Niemowlęta często w takich sytuacjach trzeba nawadniać dożylnie.
„Na szczęście w Polsce nie było jeszcze przypadków dzieci, które zmarły z powodu COVID-19. We Francji, Wielkiej Brytanii czy USA – niestety odnotowano takie, ale były one najczęściej związane z chorobą Kawasakiego” – powiedziała PAP dr Stopyra.
Zwracając uwagę na rosnącą liczbę pacjentów z ognisk szkolnych i przedszkolnych oceniła, że przyrost zakażeń wciąż będzie lawinowy, ponieważ nadal jest szereg miejsc, w których maseczek się nie nosi – a takimi miejscami są właśnie szkoły i przedszkola.
„Już dawno mieliśmy taką sytuację w Małopolsce, znacznie wcześniej niż innych województwach, że było dużo przypadków rozproszonych, czyli takich, które nie są z konkretnych źródeł, są nie wiadomo skąd, są gdzieś z przestrzeni publicznej. Teraz wiemy, że ogniska są tam, gdzie nie nosi się maseczek. Gdy badamy ognisko od razu widać, gdzie reżimu się nie przestrzega, bo tam zakażenia błyskawicznie się rozprzestrzeniają” – powiedziała dr Lidia Stopyra.
Na dziecięcym oddziale zakaźnym, w którym pracuje, nie ma zakażeń wśród personelu, a testy wykonywane są wielokrotnie.
Specjalistka, zapytana o problemy, z jakimi borykają się pediatrzy, specjaliści chorób zakaźnych, zwróciła uwagę na „bałagan” w systemie, ale i na braki kadrowe spowodowane zbyt niska liczbą lekarzy i pielęgniarek.
Jej zdaniem zbyt późno włączono w diagnostykę i leczenie COVID-19 jednostki podstawowej opieki zdrowotnej (POZ).
„Mamy do czynienia z infekcją, gdzie 80 proc. przypadków przebiega łagodnie. Ci pacjenci mogą być w ambulatoryjnej opiece, a dopiero od września POZ-y mogą diagnozować i objąć opieką chorych z łagodnymi objawami COVID-19” – powiedziała zwracając uwagę, że wcześniej część placówek podstawowej opieki zdrowotnej w ogóle nie pracowała. Był też czas wstrzymania planowych przyjęć i zabiegów.
Gdy lekarze POZ (lekarze rodzinni) zyskali wreszcie możliwość zlecania testów w kierunku SARS-CoV2, pojawiło się rozporządzenie zgodnie z którym wydanie zlecenia, przez teleporadę, możliwe było tylko jeśli występowały wszystkie cztery objawy: gorączka, duszności, kaszel, zaburzenia węchu lub smaku. Jeśli były tylko trzy, to system komputerowy nie pozwalał lekarzowi wystawić skierowania.
„Dziecko z wysoką gorączką, kaszlem, a szczególnie z dusznością powinno być na pewno natychmiast zbadane przez lekarza, a w znacznej większości przypadków hospitalizowane. W takim przypadku pójście z dzieckiem po teleporadzie, pod Tauron Arenę (miejsce pobierania wymazów-PAP) i czekanie z nim godzinami w kolejce, a potem na wynik, to zagrożenie zdrowia a nawet życia” – oceniła specjalistka.
Mówiąc o problemach służby zdrowia zauważyła, że o ile da się nadrobić braki w wyposażeniu szpitali – bo to jest kwestia finansowa i organizacyjna, to braku specjalistów od chorób zakaźnych i innych pracowników medycznych, w tym pielęgniarek, „nie da się nadrobić w krótkim czasie ”, „a samo łóżko i sprzęt chorego nie wyleczy”.
Dr Lidia Stopyra od stycznia cały czas pracuje, także w weekendy. Jej zespół w szpitalu Żeromskiego tworzy jeszcze pięciu pediatrów, w tym trzech z dodatkową specjalizacją chorób zakaźnych. Pracy – jak mówi – jest dużo – oprócz czuwania nad pacjentami, każdego dnia jest dużo przyjęć i w tym samym czasie dużo wypisów, mnóstwo konsultacji.
Ostatniej doby w Małopolsce odnotowano 75 nowych przypadków zakażeń wśród dzieci, dobę wcześniej – 64.
PAP/ as/