Opinie

Pixabay / autor: fot. Pixabay
Pixabay / autor: fot. Pixabay

Dlaczego się pomyliłem w sprawie Ukrainy?

Arkady Saulski

Arkady Saulski

dziennikarz Gazety Bankowej, członek zespołu redakcyjnego wGospodarce.pl, w 2019 roku otrzymał Nagrodę im. Władysława Grabskiego przyznawaną przez Narodowy Bank Polski najlepszym dziennikarzom ekonomicznym w kraju

  • Opublikowano: 3 kwietnia 2022, 17:16

    Aktualizacja: 3 kwietnia 2022, 17:37

  • Powiększ tekst

Jeszcze kiedy byłem na studiach żartowaliśmy, że analitycy stosunków międzynarodowych zajmują się opowiadaniem o tym dlaczego się w swoich przewidywaniach pomylili. To zdanie doskonale obrazuje moją osobę, po feralnym tekście opublikowanym na tych szacownych łamach tuż przed rosyjskim atakiem na Ukrainę.

Kto nie pamięta - przypomnę - tuż przed wojną napisałem tekst pod wszystko mówiącym tytułem: „Żadnej wojny nie będzie: W co naprawdę gra Rosja?”, w którym to tekście starałem się wykazać, że, mimo znacznej koncentracji wojsk, Rosja nie zaatakuje Ukrainy.

Dlaczego?

Bo to irracjonalne. Bo Rosja musiałaby taką wojnę przegrać, nawet jeśli jej armia istotnie byłaby silna, bojowa, nowoczesna i dość bitna by zdobyć Kijów z marszu w kilka dni. Ta wojna, w długim okresie, po prostu musiałaby się skończyć dla Kremla blamażem.

Ot, okazało się, że blamaż nastąpił w okresie krótkim.

Cytuję:

Działania Rosji na granicy z Ukrainą mnie nie niepokoją, albo inaczej - niepokoją ale inaczej niż większość komentatorów. Władimir Putin, prezydent Federacji Rosyjskiej, przyzwyczaił nas bowiem do innego, że tak powiem, modus operandi. Sytuacja na Ukrainie jątrzy się bowiem przecież od 2014 roku. Wojny nie będzie… bo ona już tam trwa, kosztowała życie tysięcy ludzi i nadal sprawia, że wschód tego kraju krwawi. Jednak warto sięgnąć pamięcią do okresu gdy się ona zaczynała - wtedy to bowiem Rosja nie gromadziła gigantycznych sił na oczach całego świata, nie napinała militarnych muskułów miesiącami.

I dalej:

Władza prezydenta Federacji Rosyjskiej, wbrew temu co kreują media, nie jest totalna. Prezydent Rosji ma silną, wewnętrzną opozycję, tzw. siłowników. Wątpię więc by przywódca ten poszedł na wojnę na pełną skalę, wywołując, de facto, jakąś III Wojnę Światową w sytuacji, gdy taki ruch oznaczałby koniec jego władzy. Można o prezydencie Rosji powiedzieć wiele, ale raczej nie to, że jest szaleńcem, albo to by chciał w dość widowiskowy sposób pożegnać się z władzą.

I wreszcie:

Gdy nakazuje nam się spoglądać na wojska gromadzące się na granicy Ukrainy, Rosja zapewne, w międzyczasie, realizuje jakiś inny cel, w tym albo innym miejscu świata. Gdy go osiągnie będzie za późno, ujrzymy efekty. Cel ten może być nawet dla zachodu gorszy, bardziej bolesny niż byłby pełnoskalowy atak na Ukrainę, ale będzie za późno by cokolwiek poradzić. Jaki to cel? Trudno orzec, ale warto zauważyć, iż zniknął na przykład temat Kazachstanu, mało mówi się też o przerzucie wojsk rosyjskich na Białoruś. Naprawdę nie chciałbym za kilka miesięcy mówić „a nie mówiłem” gdyby miało okazać się, że celem agresji nie okazała się Ukraina, tylko, powiedzmy eufemistycznie, by nie wypowiadać najgorszego - inne państwo.

Dlaczego w ogóle się tu uzewnętrzniam i przyznaję do koszmarnej pomyłki zamiast, wzorem innych analityków mylących się o wiele, o wiele częściej i udających, że nic się nie stało, przejść nad tym do porządku dziennego i nadal snuć mniej lub bardziej trafne przewidywania?

Ano dlatego, że szanuję Państwa jako czytelników i teraz, miesiąc po rozpoczęciu wojny i dwa miesiące po publikacji feralnego tekstu wyjaśnić co miałem na myśli pisząc o „gorylu”, którego ruchy Putina miały ukryć przed naszymi oczami.

Otóż - gdy pisałem ów tekst miałem w głowie scenariusz o wiele gorszy, straszniejszy niż nawet to co się w istocie stało. Scenariusz tak koszmarny, że bałem się go w ogóle wprost opisać, tak jakby ten akt sam w sobie mógł wprawić go w ruch, ożywić.

Byłem po prostu przekonany, że Federacja Rosyjska z terytorium Białorusi i Królewca zaatakuje nas, Polskę.

Zapominamy przecież o tym, że zgrupowanie wojsk Federacji Rosyjskiej nadal stacjonuje niedaleko naszej granicy, zapewne kierując ruchem „uchodźców” atakujących naszą Straż Graniczną. Pamiętajmy też, że jedność NATO wykluła się dopiero w dwa, trzy dni po ataku, gdy okazało się, że Ukraina broni się zajadle. Eksperci od lat wskazują, iż Artykuł 5-ty owszem, obowiązuje, ale Polska musi w pierwszej kolejności umieć sama przez co najmniej kilka dób stawić czoła przeciwnikowi. Nie mam wątpliwości co do tego, że nasza armia, bitna, szkolona „po NATOwsku” i wspierana w ostatnich latach nowym sprzętem dałaby radę, jednak wystarczy spojrzeć na mapę by zrozumieć, że atakowana Polska miałaby trudniejszy orzech do zgryzienia jeśli chodzi o dostawy sprzętu niż ma go Ukraina. Bylibyśmy odcięci od Bałtyku, Niemcy zapewne zablokowaliby przed transportami NATO własne niebo, być może przesławszy nam z kilka zapleśniałych hełmów pamiętających Adenauera i wyrysowawszy na placach Berlina piękne tęcze.

Nasz kraj, mimo najlepszych chęci wspierania nas przez NATO byłby skazany na samotną walkę, a w wypadku triumfu Rosji, ta wzięłaby sobie potem Ukrainę niejako z marszu, po prostu okrążając to państwo ze wszystkich niemal stron.

Jeszcze chyba nigdy nie cieszyłem się tak bardzo z własnej pomyłki. I z faktu, że jednak, wbrew propagandzie, prezydent Rosji jednak okazał się człowiekiem irracjonalnym, wykorzystującym, owszem, słabości i miękkość Zachodu, ale mimo to będącym w stanie zrealizować tylko tyle co brutalny, mało wyrafinowany atak na pełną skalę, szybko zresztą złamany.

Jasne, to żadne pocieszenie - mamy ponad dwa miliony uchodźców, mamy sąsiedni kraj zrujnowany wojną, z dziesiątkami tysięcy zamordowanych cywili, zniszczonymi całymi miastami.

Ale, szanowni Państwo, naprawdę mogłoby być dużo gorzej!

Co należy robić teraz? Mam wrażenie, że jedynie kontynuować to co już się dzieje - Polska prowadzi ostrożną, mądrą politykę międzynarodową. Wzmacniamy nasz potencjał obronny, pomagamy sąsiadom, budujemy koalicję. Kontynuujmy to, dozbrajajmy armię, szkolmy nowych żołnierzy, być może też wdrażajmy obywateli w meandry obrony cywilnej. Walczmy z agenturami w mediach.

Myślę, że nie jestem samotny w stwierdzeniu, iż w naszym kraju nikt realnie nie chce konfliktu zbrojnego ze wschodnim sąsiadem.

Ale jeśli ten konflikt miałby wybuchnąć - dobrze, że czynimy wszystko by być na niego gotowi.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych