Będziemy zarabiać jak Niemcy
Jest kampania wyborcza, to i jest wesoło. Premier powiedział w Bartoszycach, że za 7-9 lat dogonimy Europę pod względem płac. Że jeszcze polski pracodawca nie da tyle co duński, czy holenderski, ale za parę lat i to się zmieni; zresztą już jest lepiej, bo kiedy porównujemy dane z roku 2007 i 2013, to liczba decydujących się na emigrację zarobkową spadła o 100 tysięcy.
Premier powiedział, że to jest „światełko w tunelu”. A do Polski już wkrótce będą przyjeżdżali za pracą ludzie z mniej rozwiniętych krajów. Żeby tak było potrzebne są jeszcze dwie kadencje rządów PO. To już dodaję od siebie, ale tak wywnioskowałam, myślę że dobrze.
Pewnie rzeczywiście są gdzieś mniej rozwinięte kraje, ale tak poza tym to premier sobie w najlepsze żartował. Bo dajmy na to niemiecki rząd przyjął właśnie projekt ustawy przewidujący wprowadzenie od początku przyszłego roku płacy minimalnej w wysokości 8,50 euro dla niemal wszystkich zatrudnionych. Ta płaca minimalna ma obowiązywać Niemców jak i obcokrajowców. Niemiecka minister pracy, Andrea Nahles z SPD, uzasadnia wprowadzenie nowej ustawy tym, że obecnie cztery miliony pracowników otrzymuje dochody nie pozwalające na utrzymanie się. Ponadto płaca minimalna miałaby chronić niemieckich pracowników przed dumpingiem płacowym, a pracowników zagranicznych przed wynagrodzeniem uwłaczającym ludzkiej godności.
I co, tak samo ma być u nas za parę lat, że najniższe stawki będą oscylować wokół 30 złotych za godzinę? Żeby było jasne, to wcale nie jestem przekonana do takich odgórnych regulacji i bardzo prawdopodobne, że w wyniku wprowadzenia płacy minimalnej wzrośnie bezrobocie przed czym zresztą przestrzegają już niemieccy przedsiębiorcy. Nie w tym jednak rzecz tylko w stawce godzinowej, która, w przeliczeniu na złotówki, to około 35 złotych. Gdy tylko przeczytałam tę informację w bezpłatnej gazecie rozdawanej na ulicy, to od razu przypomniała mi się rozmowa z osobą, która w centrum Warszawy otrzymuje ok. 3 złote (brutto) za godzinę pracy ankieterki w znanym ośrodku zajmującym się badaniami opinii publicznej. Do tego dochodzi ok. 4 złote (brutto) od każdego przeprowadzonego sondażu, co już jest loterią, bo może być jedna, kilka, a może nie być i żadnej w ciągu godziny.
Podaję ten przykład nie dlatego, że takie nie są znane, no ale tu mamy stawkę wprost ze stolicy, w której rzekomo zarabia się lepiej. W jak beznadziejnym położeniu musimy być, skoro praca za tak psie pieniądze cieszy się w ogóle zainteresowaniem i podejmowana jest z konieczności przez osoby często wykształcone i o wysokich kwalifikacjach jak moja rozmówczyni. Nie słyszałam jednak, by polski minister pracy piętnował takie przypadki uwłaczające godności i nie dające możliwości zarobienia na skromne utrzymanie się, ani o tym ile milionów Polaków żyje poniżej minimum. Dobrze więc, że przynajmniej premier Tusk w Bartoszycach podzielił się takim odkryciem, że ludzie będą wyjeżdżać za granicę dopóty, dopóki będą tam znajdować pracę lepiej płatną niż w kraju. To akurat prawda. Mieszkańcy Bartoszyc, w których bezrobocie przekracza 30 procent, wiedzą to jednak i bez pana premiera i wątpię by dzięki niemu zobaczyli „światełko w tunelu”.
------------------------------------------------------
------------------------------------------------------
Uwaga!
Promocje na ciekawe książki wSklepiku.pl!
Zniżki sięgają nawet 90%!