10 lat Polski w UE: Miliardy euro wpompowane w nasz kraj nie spowodowały, że można w nim pracować za godne pieniądze
Do bilansu 10 lat Polski w UE podchodzę ostrożnie pozytywnie, choć zapewne argumentacja nie będzie miała wiele wspólnego z medialnym bełkotem serwowanym przez rząd za grube miliony złotych.
Zawsze uważałem się najpierw za człowieka, potem za Polaka, a dopiero na końcu za Europejczyka. Nigdy też nie czułem, że Europejczykiem nie jestem, wszak mieszkam w kraju nad Wisłą, co geograficznie ostatecznie wyjaśnia tą kwestię. To że przez 50 lat mieliśmy komunizm i socjalizm realny pod egidą ZSRR w zasadzie niewiele zmienia, bo Polacy mentalnie to ludzie Zachodu, czego nie można powiedzieć niestety o bizantyjskim, czy wręcz azjatyckim poddaństwie Rosjan wobec własnego państwa. U nas ludzie zawsze się buntowali, gdy władza przykręcała śrubę. Było tak za Jaroszewicza, Gomułki, Gierka, Jaruzela, Rakowskiego, podobnie będzie też za Tuska, którego polityczne dni są mam nadzieję policzone.
Kupę pieniędzy wpakowaną przez UE w nasz kraj, a ściślej głównie przez niemieckiego podatnika, gdyż nasz zachodni sąsiad jest głównym płatnikiem do unijnej kasy, uważam za nigdy wcześniej nie wyegzekwowane przez rodzime władze odszkodowanie za straty spowodowane w wyniku II wojny światowej. Skala zniszczeń materialnych, infrastrukturalnych, moralnych i przede wszystkim ludzkich, spowodowała że wielu postrzegało nas po wojnie jak biedniejszego krewnego, kraj z wielką historią, ale kraj dziadów. To że przez ponad 20 lat po transformacji ustrojowej nie udało się w Polsce zbudować chociażby autostrad to wina nas samych i wersji "kapitalizmu" jaką zafundowała nam pookrągłostołowa elita. "Kapitalizm" ów opierał się na wdrożeniu w Polsce socjalizmu na wzór wysoko rozwiniętych państw zachodnich, czyli dokładnie nie tego, co państwa te zrobiły u siebie zaraz po wojnie i na czym swoje bogactwo zbudowały. Po krótkim okresie szybkiego wzrostu, kiedy lawinowo powstawały w naszym kraju małe firmy i przedsiębiorstwa, zaczęto regulować gospodarkę, schładzać ją, skala redystrybucji dochodu narodowego rosła z roku na rok. Jeśli ktoś określa to mianem kapitalizmu, jest po prostu durniem. W efekcie stały rozrost biurokracji, cementowanie partyjnego układu, gdzie każdy z wiodących polityków odwiedzał kolejne partie i stronnictwa, a gdy te się skompromitowały zakładał nowe i tak w kółko, spowodowało że do UE wstępowaliśmy jako jeszcze nie w pełni uformowany socjalistyczny na modłę europejską potworek.
Mijające 10 lat pakowania unijnej kasy w nasz kraj, wykonywania unijnych dyrektyw, poleceń, zaleceń, nakazów i zakazów, to z jednej strony widoczne inwestycje ułatwiające życie, rozwój infrastruktury, których historyczne tło zarysowałem wcześniej. Wolno bo wolno, ale w końcu buduje się drogi szybkiego ruchu, w miastach remontuje place i skwery, powstają gdzieniegdzie sale i hale widowiskowe, które w kilku przypadkach potrafią nawet na siebie zarobić. To także stała ingerencja państwa w życie obywateli, wzrost podatków, regulacji, etatyzmu i innych lewicowych absurdów. Na ponury plus trzeba zaliczyć też skrzętne wykorzystanie przez ponad 2 miliony rodaków zdobyczy europejskiego postępu jak swoboda podróżowania, wymiana handlowa, czy możliwość pracy na Zachodzie. Okazuje się bowiem, że miliardy euro wpompowane w nasz kraj nie spowodowały, że można w nim pracować za godne pieniądze, ba, nawet za niegodne ciężko coś znaleźć. Gdyby postawić obok siebie biedaka i bogatego, który stracił wszystko, następnie dać im po 1000 EUR na start, to w przytłaczającej większości przypadków biedak przejadłby pieniądze w ciągu kilku dni, przedsiębiorca natomiast zacząłby inwestować i pomnażać kapitał, chwilowy niedostatek traktując jako nieuniknione frycowe. Polska jest krajem, który nie wykorzystując przedsiębiorczości własnych obywateli, przejada właśnie otrzymaną pomoc. Propagandowo widać to jako wielki pozytyw, nie rokujący jednak na przyszłość. Ale przecież myślenie perspektywiczne to dla naszych polityków kwestia kompletnie spoza kręgu zainteresowań...