Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Po co jeść suple skoro jest Farma Świętokrzyska

Krystyna Szurowska

Krystyna Szurowska

ekonomistka i publicystka

  • Opublikowano: 3 maja 2014, 13:12

  • Powiększ tekst

Z przerażeniem czytałam newsa na wGospodarce.pl na temat stosunku Polaków do suplementów. W zeszłym roku mieli wydać na nie 3 miliardy złotych (i 6 miliardów na leki bez recepty). To przerażające, zwłaszcza po lekturze artykułu redaktor Katarzyny Pinkosz, który ukazał się w numerze 17. tygodnika „Do Rzeczy”.

Rynek suplementów w 2013 roku miał przyrosnąć o 7% w stosunku do 2012 roku. Pakujemy w siebie betakarotenu, skrzypu polnego, witamin i minerałów coraz więcej, zupełnie bez opamiętania. Nie służy temu atmosfera, jaka wytworzyła się wokół tych produktów – nazywane są suplementami diety, uzupełnieniem codziennego żywienia. Tymczasem nie są zwykłym produktem spożywczym – to parafarmaceutyki, które mają przecież wpływ na nasz organizm. Nie tylko ten pożądany.

Reklamy zapewniają nas, że od codziennego łykania magicznych pigułek będziemy mieć piękne włosy, piękną skórę, piękny żołądek, piękną wątrobę, w ogóle wszystko będziemy mieć piękne. Według lekarzy tacy piękni możemy wylądować na oddziale szpitalnym, bowiem nie zdajemy sobie sprawy z działań ubocznych produktów, nie wiemy jak je ze sobą łączyć, żeby nie stworzyć wybuchowej mieszanki, a z racji tego, że to przecież „niegroźne suplementy” nie przyjdzie nam do głowy, aby poradzić się w tej kwestii lekarza. Ba! Zdarza się, że bardziej wierzymy zapewnieniom speców od marketingu niż lekarzom! We wspomnianym tekście Katarzyna Pinkosz przytacza historię, która przydarzyła się w praktyce profesor Małgorzaty Kozłowskiej-Wojciechowskiej. Otóż pacjentka pani profesor brała 32 preparaty (słodki Jezu!), z czego 28 z nich to suplementy diety, 3 leki bez recepty i jeden medykament z prawdziwego zdarzenia, przepisany przez lekarza. Do pani profesor zgłosiła się skarżąc się na bóle głowy i brzucha, nudności, wymioty, ta poleciła jej więc, aby natychmiast odstawiła kolorowe pastylki. Kobieta podobno obraziła się, twierdząc że pani profesor chce odebrać jej zdrowie, bo ona słyszała, że to wszystko jest jej potrzebne.

W artykule Katarzyny Pinkosz na szczególną uwagę zasługuje także jedna z wypowiedzi doc. Ewy Widy-Tyszkiewicz. Pozwolę sobie zacytować

„Jeszcze 30 lat temu ludzie jedli sałatę, marchew, jabłka, nie było suplementów. Poprzez ich wprowadzenie przechodzimy ewolucję – do naszych organizmów wprowadzamy substancje w postaci skoncentrowanej o niebywale silnym działaniu. W jednej tabletce beta-karotenu jest bowiem tyle, ile w 6 kg marchwi. A kto zje naraz 6 kg marchwi?”

Zjawisko naszego uwielbienia dla suplementów jest dla mnie zupełnie zaskakujące. Produkty stają się coraz droższe, a ich popularność sukcesywnie rośnie! Nie ma więc tutaj schematu kiepskiego odżywania ze względu na oszczędność i absurdalnej chęci uzupełnienia niedoborów tanimi suplementami, bo te są drogie. To nasze wygodnictwo jest tutaj problemem. Wydaje nam się, że nie musimy baczyć na to, co jemy, bo wystarczy wziąć garść kolorowych witamin i będziemy zdrowi. A tu heca – możemy być jeszcze mniej zdrowi niż bez zbawiennych „supli”.

Witaminy mogą być niebezpieczne. Według badań, na których opiera się redaktor Pinkosz przyjmowanie popularnych A,E „na młodość” może zwiększyć ryzyko zgonu aż o 16%, bowiem zadowolony z otrzymywanych z zewnątrz składników organizm przestaje budować własną barierę ochronną. Z innych badań przytoczonych przez autorkę tekstu wynika, że u osób przyjmujących suplementy wzrasta ryzyko zachorowania na raka.

Co więc robić, aby być zdrowym? Każdy doskonale to wie – jesteś tym, co jesz, zatem jeśli chcesz być zdrowy, zdrowo jedz. Zdrowa żywność kojarzy nam się jednak z wysiłkiem – wszystkie dostępne powszechnie produkty są albo pryskane, albo przetworzone, albo konserwowane, ażeby dostać jabłko wyhodowane w pełni tradycjonalnie, po staremu, co w dzisiejszych czasach określa się „ekologicznie” trzeba się nabiegać po mieście, albo znać nie wiadomo kogo. A to nieprawda. Żywność tradycyjną można znaleźć niemal w skrzynce pocztowej – bez wychodzenia z domu. Wystarczy znaleźć farmę, która działa internetowo, czy też wysyłkowo. I tak na przykład Farma Świętokrzyska http://farmaswietokrzyska.pl/. Prowadzona przez trójkę młodych ludzi, którzy poszli pod prąd – zamiast uciekać ze wsi do większego ośrodka, uciekli z tegoż ośrodka na wieś. Ich produkty są w pełni „eko”, bo jak twierdzą tradycyjne rolnictwo to ich pasja. Oczywiście takie produkty są droższe niż papierowe jabłka w Lidlu, jednak przy odrobinie oszczędności na zbędnych, a nierzadko szkodliwych suplementach można sobie pozwolić na odrobinę luksusu. Poza tym zgodnie z zasadą „jesteś tym, co jesz” zawsze lepiej być ekologicznym porem niż kolorową tabletką.

PS. Bawcie się Państwo dobrze na majówce!

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych