Węgry i tylko Węgry
Po niedawnym programowym wystąpieniu Viktora Orbána w węgierskim parlamencie, na głowę węgierskiego premiera posypały się gromy. Orbán miał powiedzieć, że Węgry są zainteresowane domaganiem się od Ukrainy „autonomii terytorialnej” dla mniejszości węgierskiej w tym kraju. Miał powiedzieć, ale czy powiedział naprawdę czy też jest to tylko przypadkowe lub celowe przekłamanie – nie wiadomo, bowiem János Martonyi, węgierski minister spraw zagranicznych, zdecydowanie dementuje te informacje i twierdzi, że Orbán w ogóle nie użył słowa „terytorialna”, a miał jedynie na myśli normalne prawa, dotyczące mniejszości.
Przekaz poszedł już jednak w świat, a w Polsce został oczywiście skwapliwie wykorzystany do wewnętrznej walki politycznej. Donald Tusk skwapliwie Orbána skrytykował, swoim medialnym sojusznikom pozostawiając wytykanie PiS, że węgierskiego premiera promuje, lansuje i podziwia, a tu proszę –- to zwykły sojusznik Putina w nastawaniu na integralność terytorialną Ukrainy. Nawet Igor Janke, autor znakomitego „Napastnika”, biografii Orbána, stwierdził, że będzie chyba musiał do swojej książki dopisać kolejne rozdziały. W domyśle -– krytyczne.
Wiele jednak wskazuje na to, że mamy do czynienia z klasycznym przykładem medialnej histerii, opartej na manipulacji i nieznajomości kontekstu, przede wszystkim historycznego.
Po pierwsze -– wobec przekazów medialnych, zwłaszcza pośrednich, obowiązuje zasada ograniczonego zaufania. Nie spotkałem jeszcze bezpośredniego przekładu wystąpienia węgierskiego premiera na polski. Nie wiemy, czy passus, poświęcony mniejszości na Ukrainie, został szczególnie wybity przez Orbána czy też przez media mu nieprzychylne, podczas gdy faktycznie był tylko jednym z wielu pobocznych wątków przemówienia. Jednym z tych, które liderzy polityczni standardowo wstawiają do swoich wystąpień, ponieważ dany problem stanowi stały składnik polityki danego kraju. Dopóki takiej rzetelnej relacji nie zobaczę, nie jestem przekonany o prawdziwości informacji, które dotarły do nas przez pośredników. Zbyt dobrze znam mechanizm powielania bzdur przez media.
Po drugie -– można oczywiście założyć, że Orbán postanowił stanąć jednoznacznie po stronie Moskwy w konflikcie Ukraińskim i wybrał z tego punktu widzenia najbardziej odpowiedni moment, aby uderzyć w Kijów sprawą ponad stutysięcznej węgierskiej mniejszości. Tak toporne działanie byłoby jednak skrajnie dziwne w przypadku polityka tak wytrawnego jak Orbán. Gospodarcze i energetyczne interesy węgiersko-rosyjskie i tak rozwijają się pomyślnie. Występowanie w węgierskim parlamencie w tej akurat chwili w sposób tak mało subtelny to metoda pasująca bardziej do populistycznych radykałów, nie do politycznej ekstraklasy, do której Orbán należy. Nie trzyma się także kupy teoria, że Orbán próbuje w ten sposób odbierać pole radykalnemu Jobbikowi. Po cóż miałby to robić akurat teraz, gdy dopiero co wygrał wybory parlamentarne z większością, pozwalającą mu na samodzielne rządzenie? Jednym słowem –- logiczna analiza okoliczności wskazuje raczej, że mamy do czynienia z rutynowym wątkiem, sformułowanym w rutynowy sposób, ale być może celowo w relacjach rozdętym do absurdalnych rozmiarów.
Po trzecie -– kontekst historyczny, wyjaśniający, skąd ów rutynowy wątek się zapewne wziął. Pamiętam, jak trafiłem do niewielkiego węgierskiego miasteczka Tapolca, znanego głównie z bardzo widowiskowego podziemnego jeziora. Niedaleko okupowanego przez turystów wejścia do jaskini był świeżo odremontowany miejski plac i skwer. Na tym skwerze centralne miejsce zajmował monument poświęcony „rozbiorowi” Węgier dokonanemu przez zwycięzców I wojny światowej w 1920 r. w traktacie z Trianon. Nieopodal w gablotach można było (także po angielsku) przeczytać, jak wielkim dla Węgier nieszczęściem był traktat, zabierający im dwie trzecie terytorium wraz z ponad 40 procentami ludności. Były mapki, opisy ludzkich dramatów.
Trzeba zrozumieć, że dla Węgrów traktat z Trianon jest bardziej bolesny niż dla Polaków utrata Kresów. Jest to dla nich wydarzenie porównywalne chyba tylko z tragiczną w skutkach bitwą pod Mohaczem z 1526 r. , która doprowadziła do rozpadu Królestwa Węgier. Z jego powodu na Węgrzech od 1920 do 1938 r. flagi powiewały w połowie masztu. Traktat z Trianon jest traumą, tkwiącą głęboko w umyśle każdego węgierskiego patrioty (choć oczywiście i wokół podejścia do tego elementu historii toczą się polityczne spory), a zarazem źródłem wyjątkowo intensywnej troski polityków o Węgrów żyjących poza granicami kraju, przede wszystkim w Słowacji, Rumunii i właśnie na ukraińskim Zakarpaciu, czyli na terenach, będących historycznie częścią Węgier.
W tym kontekście staje się całkowicie zrozumiałe, że Viktor Orbán wspomniał o węgierskiej mniejszości na Ukrainie i o tym, że w ramach istniejących umów i traktatów Budapeszt będzie się domagał respektowania ich praw. Lider Fideszu po prostu nie mógł w swoim wystąpieniu pominąć tego wątku.
Po czwarte -– rozczulające są lamenty, podnoszone zwłaszcza w prawnej stronie, że węgierski premier realizuje politykę niezgodną z polskim interesem. Nie mam tu na myśli kwestii mniejszości, ale jego bardzo wstrzemięźliwe stanowisko w sprawie ukraińskiego konfliktu oraz energetyczne interesy z Rosją. O ile wiem, Viktor Orbán przysięgał działać w interesie Węgier, a nie Polski. Jeśli w jego ocenie te interesy w tej akurat dziedzinie nie są zbieżne z naszymi – trudno. Oczywiście całkowicie odrębną kwestią jest, czy wiążąc Węgry energetycznie z Rosją Orbán dobrze realizuje strategiczny interes swojego kraju.
Po piąte -– nieporozumieniem jest założenie, że wszystko wspomniane powyżej powinno zmienić pozytywną ocenę Orbána jako polityka u tych, którzy go cenią (zaliczam się do tych osób). Można dobrze oceniać polityka, który odegrał w historii Polski rolę dwuznaczną albo wręcz negatywną. Podziwiam na przykład Churchilla albo Bismarcka. Podziwiam ich za determinację, skuteczność, osiąganie celów wewnętrznych i zewnętrznych, lecz przecież nie za to, że się szczególnie przysłużyli mojemu krajowi.
To samo dotyczy Orbána. Imponuje mi jako polityk niezwykle wytrwały, skuteczny w osiąganiu celów, zdeterminowany. Podziwiam go za umiejętność łączenia stanowczości w obronie węgierskiego interesu ze zdolnością negocjowania oraz za zbudowanie trwałej, sprawnej maszyny partyjnej. W tym sensie jestem jego fanem, ale nie znaczy to, że zgadzam się z każdym jego posunięciem (moje zastrzeżenia budzą np. niektóre elementy realizowanej przez Orbána polityki gospodarczej czy jego stosunek do publicznych mediów), a tym bardziej, że uważam go za polityka szczególnie sprzyjającego Polsce. Dla Orbána priorytetem są Węgry i węgierskie interesy i za to również należy go cenić.