Pekao to piękna historia pięknej katastrofy myślenia PO
PiS ruszył z nowym spotem. Tym razem bohaterem jest Pekao. I nic dziwnego, bo to niesamowity przykład jak rażące bywają różnice, jeśli chce się działać dla dobra Polski, a jakże inaczej historia się toczy, gdy celem jest tylko i wyłącznie wyprzedaż polskich firm, a rejon na Wschód od Odry nie jest traktowany jako Polska, a jako jakieś bliżej nieokreślone lenno Reichu, zwane „Zaodrze”
Oni sprzedali Pekao S.A. zagranicznym koncernom nie bacząc na to, kto zarządza oszczędnościami Polaków. My wiemy, że kapitał ma narodowość, a Polacy zasługują na polski bank, dlatego przywróciliśmy Pekao S.A. rodakom - wskazano w spocie PiS opublikowanym we wtorek.
Spot Prawa i Sprawiedliwości związany jest z zaplanowanym na 15 października br. referendum. Towarzyszy mu hasło: „4xNIE”. W referendum jedno z czterech pytań ma brzmieć: „Czy popierasz wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki?” - Różnica jest prosta. Oni sprzedali Pekao S.A. zagranicznym koncernom nie bacząc na to, kto zarządza oszczędnościami Polaków. My wiemy, że kapitał ma narodowość, a Polacy zasługują na polski bank, dlatego przywróciliśmy Pekao S.A. rodakom. Wybór należy do ciebie - wskazano w spocie opublikowanym we wtorek.
Prywatyzacja polskich banków to kolejny przykład pieniędzy, których nie tylko Polaków pozbawiono, bo sprzedano za bezcen wobec realnej wartości rynkowej, ale przykład pieniędzy, które przecież nie wyparowały, tylko jak w czarodziejskiej sztuczce, musiały trafić do innej kieszeni niż tej, na którą akurat patrzyła publika.
Sama kwestia prywatyzacji banków już 17 lat temu były wiceprzewodniczący sejmowej komisji budżetu i finansów publicznych, poseł Janusz Szewczak, wyceniał straty dla budżetu wynikające z prywatyzacji banków na 200 miliardów złotych, a samą prywatyzację sektora bankowego oceniał jako niefachową i szkodliwą. Jak oceniał, przeprowadzono ją w sposób pospieszny, prymitywny, szkodliwy i wysoce niefachowy w sensie opłacalności oraz bardzo kosztowny dla Skarbu Państwa i wszystkich Polaków. Bank przed sprzedażą najpierw oddłużano, potem dokapitalizowano i umarzano zaległości podatkowe w latach 1994–1998 – mówił w Janusz Szewczak w rozmowie z portalem bankier.pl.
Ogromne zyski wyprowadzane za granicę i możliwość wpływania na polskie firmy, a w konsekwencji ogromne straty dla naszej gospodarki – to tylko niektóre skutki prywatyzacji polskich banków, z jaką mieliśmy do czynienia w latach 90. i na początku XXI wieku. W ramach transakcji pomiędzy UniCredit a PZU oraz Polskim Funduszem Rozwoju ogłoszonej w grudniu 2016 r. UniCredit sprzedał strategiczny pakiet 32,8 procent akcji Banku Pekao.
Nieuczciwy proceder, czyli pompowanie wyników przez sprzedającego
W czasie, kiedy prywatyzowano banki, otrzymywały one ogromną pomoc z budżetu państwa, na zasadzie specjalnych pożyczek oprocentowanych na 1 proc. W tym samym czasie polski przedsiębiorca płacił za taki kredyt 40–60 proc. Korzystając z takich udogodnień, sprywatyzowane banki zaczęły zarabiać bardzo duże pieniądze. Picowanie witryn za pieniądze podatników pompowało wyniki banków, sztucznie windowało na chwilę ich wartość.
W ten sposób sprywatyzowano m.in.: Pekao S.A., Bank Handlowy i BIG Bank Gdański, Polski Bank Rozwoju i Polski Bank Inwestycyjny. Były to kwoty rzędu miliardów złotych. I dla nikogo nie był wtedy to problem, że wielkie polskie banki były zwalniane z podatku tuż przed prywatyzacją, o czym zwykły, uczciwy przedsiębiorca nie mógł nawet śnić.
W 2015 roku zagraniczne banki zarabiały w Polsce po 15 mld zł rocznie. Łączna kwota za którą zostały sprzedane polskie banki wyniosła ok. 25 miliardów zł, co w publikacjach 7 lat temu zostało uznane za 15 proc. ich realnej wartości.
Podsumujmy: nie dość, że picowano i pompowano te banki kosztem miliardów od podatników, to jeszcze sprzedano je za 15 procent ich wartości. Takie właśnie interesy, dla „dobra Polski”, robiła dzisiejsza opozycja.
Polskie banki to szansa narzucania tonu i specjalnej polityki, którą można zgrać z awaryjnymi sytuacjami jak w pandemii. Do namowy na wspólne działanie z bankami z kapitałem zagranicznym szans nie ma.
Do tego pamiętać należy, że banki polskie wypłacały wtedy akcjonariuszom ok. 7 proc. dywidendy z zysku, banki zagraniczne aż 40 proc. To jasne, że zyski transferowano za granicę.
Dziś wiemy, że bez polskich banków synergia w działaniach kryzysowych, jak walka z ekonomicznymi skutkami pandemii COVID-19, czy z kryzysem uchodźczym, wywołanym atakiem Rosji na Ukrainę, bez polskich banków byłyby niemożliwe. Dziś trend jest odwrotny - dziś aktywa, które mogą być kluczowe dla gospodarki, są odzyskiwane, a państwowe spółki konsolidowane i zarządzane tak skutecznie, że stają się znaczącymi graczami z szansą na ekspansję na rynkach europejskich.
Dlatego tak szyderczo i nerwowo opozycja reaguje na pytania referendalne - dobrze wie, że takie sprawy to dla niej „trudne sprawy”, które sama zaczęła.
Bo jak dziś miałaby w tej kwestii w ogóle zabierać głos wiedząc, że zarządzane przez ostatnich 8 lat Pekao właśnie wypadło najlepiej ze wszystkich europejskich banków pod względem stabilności i odporności na zawirowania gospodarcze? I nie, takiej kontroli nie przeprowadził i do takich wniosków nie doszedł prezes banku, ani żaden polityk, tylko Europejski Urząd Nadzoru Bankowego (EBA), który takim badaniem objął aż 70 europejskich banków. Z całego tego grona tylko dwa nie zanotowały spadku kapitału w skrajnych scenariuszach stress-testów.
Jak widać, przez ostatnie osiem lat, Pekao jest dla bankowości przykładem, że coś będące państwowym, przez jedną ekipę rządzącą uznane za kłopotliwy balast, zarządzane przez drugą może stać się podmiotem najsilniejszym w Europie.
I właśnie dlatego przykład Pekao to bardzo cenna lekcja dla oceny jakości zarządzania, czy w biznesie, czy w polityce.
Polak potrafi, jeśli tylko nie chce wyłącznie wyprzedać.
Czytaj też: Spot wyborczy PiS: To oni sprzedali Pekao S.A.
Czytaj też: Pekao najbezpieczniejszym bankiem w Europie