O szóstej rano to wcale nie musi być mleczarz...
Przedruk z serwisu Stefczyk.info
Wiceszef resortu finansów Jacek Kapica poinformował, że ponad połowa z czterech tysięcy urzędników zajmujących się w urzędach skarbowych administracją zostanie przeniesiona do kontroli podatkowej, egzekucji należności podatkowych i obsługi podatników. Oznacza to, że będziemy pod lupą fiskusa bardziej niż do tej pory i będziemy jeszcze skuteczniej inwigilowani niż dotychczas zważywszy uprawnienia kontrolne urzędów skarbowych, które jak powiedział Robert Gwiazdowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha, są za sprawą istnienia progresji podatkowej takie same jak Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Służby Wywiadu Wojskowego.
„Dziś w Polsce, gdy ktokolwiek słyszy dzwonek do drzwi o szóstej rano, to — inaczej niż w sławnej deklaracji Churchilla — nie ma żadnej pewności, że jest to mleczarz”
-- pisał w 2007 roku Adam Michnik strasząc wizją państwa totalitarnego po powtórnym zwycięstwie wyborczym PiS. Dobre, bo jakoś w latach 2005-2007 tego terroru rodem z Robespierre'a nie było, polityczne gilotyny nie były stawiane, stosy z przeciwnikami PiS nie płonęły, a pod redakcję „Gazety Wyborczej” też nikt bomby nie podłożył. Dziś jednak przepowiednie przyjaciela „ludzi honoru” o tym, że o szóstej rano to wcale nie musi być mleczarz, mają szanse się spełnić.
Minister Kapica, gdy przy okazji zapowiadanych zmian mówi, że w ostatnim czasie miał miejsce znaczny wzrost zaległości podatkowych, zdaje się bowiem przygotowywać grunt pod wprowadzenie genialnych rozwiązań byłego szefa resoru finansów Jacka Rostowskiego. Nie wiem co to mogą być za nadużycia popełniane przez podatników gnębionych przez system podatkowy mniej więcej od 1992, kiedy wprowadzono PIT i progresywny podatek dochodowy. Śrubę poluzował jedynie w ostatnich latach rząd PiS wprowadzając dwie stawki podatkowe, a wcześniej jeszcze rząd Leszka Millera wprowadzając niższy 19-procentowy CIT. Rząd Platformy Obywatelskiej po przejęciu władzy w 2007 roku podwyższył podatek VAT, kilkukrotnie podniósł akcyzę, zlikwidował ulgi budowlaną i internetową, zwiększył składkę na ZUS, zamroził kwotę wolną od podatku, obniżył zasiłek pogrzebowy, opodatkował zyski z lokat 1-dniowych, mimo że obowiązuje od 2002 r. już i tak tzw. belkowe od zysków kapitałowych. Zaczął obowiązywać też gdzieniegdzie podatek od deszczu, są plany wprowadzenia opłaty audiowizualnej, a pewnie i tak coś pominęłam.
Jacek Kapica jest więc jedynie urzędnikiem realizującym hasło „By żyło się lepiej. Wszystkim!”, wzorującym się na byłym ministrze finansów Jacku Rostowskim, którego resort w zeszłym roku zamierzał sprawdzać, czy nie ukrywamy przypadkiem jakichś dochodów. Inspektorzy skarbówki mieli w związku z tym uzyskać prawo kontrolowania naszych mieszkań, garaży i całych posesji. Jak tłumaczył wtedy wiceminister finansów Maciej Grabowski chodziło o
„przeprowadzanie oględzin w ramach czynności sprawdzających dotyczących przedmiotu opodatkowania”, a wszystko to „za zgodą podatnika”.
Bardzo ciekawa ta dobrowolność zważywszy, że brak zgody podatnika na plądrowanie domu miał być karany grzywną wysokości kilku tysięcy złotych.
Jacyś mało oryginalni są ci nasi architekci państwa opresyjnego. Tak jak bankowy tytuł egzekucyjny to nic nowego, tylko stary przepis jeszcze z lat stalinowskich, tak ten pomysł z nachodzeniem podatników w domach w poszukiwaniu pretekstu do większego opodatkowania, to nic innego jak wymyślony tuż po wojnie w latach 40. tzw. domiar. Jak tu się w ogóle dziwić, że „gimboprawica” nie głosowała na tak wsteczną i przodującą w podatkowych opresjach partię.