Prokuratura robi dobrze UKNF
Prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania, bo uznała iż nie wpuszczenie na konferencję prasową w Urzędzie Komisji Nadzoru Finansowego dziennikarza Gazety Bankowej oraz portalu wGospodarce.pl jest świętym prawem państwowego urzędu do wybierania sobie z kim ten urząd rozmawia. A jak UKNF nie chce rozmawiać z mediami krytycznie patrzącymi na jej łapy, to nie gada.
Zdaniem prokuratora Prokuratury Rejonowej Warszawa Śródmieście-Północ nie wpuszczenie dziennikarza - mówiąc językiem młodzieżowym - jest wporzo. Prokuratura twierdzi, że nie wpuszczenie dziennikarza "Gazety Bankowej" nie skutkowało ograniczeniem czy też tłumieniem krytyki prasowej. To fakt, przecież zamknięcie drzwi przed dziennikarzem nie poskutkowało u niego utratą wzroku, słuchu czy kończyn, a więc facet generalnie jeszcze może.
To jednak nie wszystko. Dalej prokurator prowadzący sprawę w swoim uzasadnieniu podkreśla, że dziennikarz nie będąc na konferencji prasowej nie utracił w ogóle możliwości zbierania materiałów, bo - jak podaje prokurator - ów mógł zapoznać się (w domyśle gdyby ruszył tylko swoją głową albo d...ą) z informacjami, które po konferencji prasowej pojawiły się na stronie internetowej UKNF, co jest dowodem na powszechną dostępność do informacji dla każdego (jaki ten żurnalista dziwny, nietechnologiczny), a tym samym czynu przestępnego brak. Normalnie spostrzeżenie na miarę odkrycia koła.
Nie ukrywajmy prokurator nie błysnął prawniczą inteligencją, nie mówiąc o życiowej i zdroworozsądkowej, bo gdyby zechciał ów prawnik zajrzeć do słownika języka polskiego PWN to przeczytałby w nim przy haśle "krytyka", że to znaczy "1. analiza i ocena czegoś z określonego punktu widzenia; krytykowanie 2. ocena ujemna, wykazywanie braków, wad; krytykowanie, ganienie". Kluczem jest tutaj zwrot "z określonego punktu widzenia", którym może być zarówno ocena materiałów na stronie jak i bezpośrednie wysłuchanie opinii prezentowanych przez urzędnika. Nie ulega więc wątpliwości, że konferencja prasowa jest właśnie takim "punktem widzenia" sprawy. Pozwala ona dziennikarzowi usłyszeć i zobaczyć, czy jego pytanie wywołuje reakcję emocjonalną u urzędnika, która czasem więcej mówi niż wyrazy w pytaniu użyte.
Ale to nie wszystko. Kuriozalnym wręcz stwierdzeniem jest zdanie w uzasadnieniu, w którym prokurator napisał, że "fakt dopisania się dziennikarza agencji Reuters Adriana Krajewskiego do listy zaproszonych osób był wynikiem prawdopodobnego pominięcia na przedmiotowej liście nazwiska zaproszonego wcześniej droga e-mailową przedstawiciela agencji Reuters". Z tego wynika, że prokurator nie tylko w swoim postępowaniu całkowicie - mówiąc po młodzieżowemu - olał tę okoliczność, bo to w końcu agencja Reuters, więc wobec niej stosuje się inne prawa, bo wiadomo jest równiejsza niż inne media, a do tego zagraniczna, a jak wiadomo u nas kapitał zagraniczny ma jak w pączek w maśle.
Prawdziwy szok wywołuje to, że prokurator w swoim uzasadnieniu daje jasno do zrozumienia, że w UKNF są też pierdoły bo zapomnieli dopisać takiego tuza dziennikarstwa. Z drugiej strony prokurator mówi wszystkim urzędnikom w Polsce, lekceważącym prawo: Panowie (w tym ci w UKNF), jest spoko. Róbta co chceta.