Opinie

Fot. Freeimages
Fot. Freeimages

Plajta Argentyny na bis!

Maria Szurowska

Maria Szurowska

Dziennikarka "Gazety Bankowej"

  • Opublikowano: 31 lipca 2014, 16:30

    Aktualizacja: 31 lipca 2014, 16:31

  • 1
  • Powiększ tekst

Nowy Jork, bo tu utarło się załatwiać najważniejsze kwestie. Przedstawiciele argentyńskiego rządu debatują ze swoimi wierzycielami. Punkt północ Wall Street obiega informacja: Argentyna jest niewypłacalna. Nikt nie jest zdziwiony.

Dzień wcześniej Patrick Fitzgerald na łamach Wall Street Journal zamieścił tekst zatytułowany “Argentina Just Hours From Debt Default”. Dwa dni wcześniej komentatorzy WSJ dywagowali na jej łamach o przyczynach kolejnego na przestrzeni kilkunastu lat załamania. To samo WJS przywołuje wypowiedź Roberto Sifon-Arevalo, który stwierdził, że nawet jeśli Argentyna znajdzie porozumienie z wierzycielami, prawdopodobnie nie będzie to wystarczające, aby samodzielnie mogła “naprostować” swoje finanse. Powiedział również, że makroekonomiczne środowisko w kraju pogorszyło się znacząco i w tym momencie jest słabe i jeszcze się osłabia.

Nowojorski korespondent der Spiegel „na gorąco” cytował prawnika z Wall Street, mediatora stron (rząd Argentyny vs. wierzyciele)

“Niewypłacalność nie jest tylko 'technicznym' stanem, ale realnym i bolesnym wydarzeniem, który skrzywdzi prawdziwych ludzi (…) i to nie tylko wierzycieli i fundusze, które teraz odejdą z niczym, ale wszystkich zwykłych obywateli Argentyny. Wszystkie konsekwencje bankructwa są nieprzewidywalne, ale nie są one na pewno pozytywne”.

Nie są do przewidzenia? Przecież Argentyna nie tak dawno temu przeżyła spektakularny upadek, w dodatku z bardzo wysoka. Przy takiej wprawie recovery powinno przyjść im całkiem gładko.

Skutkiem upadku Argentyny w 1998 roku był gigantyczny chaos. Szalejąca inflacja, firmy bankrutujące z dnia na dzień (linie lotnicze odwoływały loty na minuty przed startem), natychmiastowy wzrost bezrobocia do 25% spowodowały masowe protesty. Destabilizacja polityczna napędzała już i tak nie mały rozgardiasz. To był gwóźdź do trumny – zaprzestano importować argentyńskie produkty rolne (w obawie przed zniszczeniem lub brakiem terminowości), w chaosie upadały firmy, które ciągnęły za sobą w dół inne, ludzie z dnia na dzień stawali się bezdomni, ceny zaczynały jeszcze bardziej szaleć. Galimatias odstraszał też turystów. „Nie było niczego”.

Do pionu kraj postawił wybrany w 2002 roku rząd na czele z Néstorem Kirchnerem i Roberto Lavagną z teczką ministra finansów. Tanie peso spowodowało wysoką opłacalność importu z Argentyny, a Argentyńczyków zniechęcało do sprowadzania towarów do kraju. Dodatkowo kredytami celowymi oraz udogodnieniami podatkowymi zachęcono do produkcji wewnętrznej. Wprowadzono zbilansowany budżet, usprawniono ściągalność podatków, polepszono efektywność wydawania publicznych pieniędzy, dzięki czemu zabezpieczenia socjalne stały się konkretne i rzeczywiście pomocne. Tym sposobem już w 2003 roku odnotowano niespełna 9% wzrost PKB, a w dzisiejszej literaturze argentyńską gospodarkę określa się jako „upper middle-income”. Argentyna wprawiona zatem w boju i tym razem znajdzie rozwiązanie na swoje utrapienia, ciekawe tylko czy za 15 lat znowu nie usłyszymy lamentu bankruta.

Powiązane tematy

Komentarze