Opinie

https://www.flickr.com/photos/europeancentralbank/15585250486/in/set-72157648771661662
https://www.flickr.com/photos/europeancentralbank/15585250486/in/set-72157648771661662

Dyskutujmy o euro otwarcie i rzetelnie

Prof. dr hab. Adam Koronowski

Prof. dr hab. Adam Koronowski

Jest specjalistą z zakresu finansów, polityki pieniężnej i zagadnień walutowych. Jest autorem kilku książek z tej dziedziny oraz licznych artykułów publikowanych w krajowych i zagranicznych wydawnictwach fachowych. Doktorat i habilitację przedstawił na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego i do roku 2008 pracował jako profesor tego wydziału. W latach 1999-2007 był pracownikiem departamentów analitycznych Narodowego Banku Polskiego. Obecnie jest profesorem WSEPiNM im. prof. E. Lipińskiego w Kielcach.

  • Opublikowano: 7 marca 2015, 09:04

  • Powiększ tekst

Sugerowanie, że przyjęcie euro umocni i utrwali demokrację oraz rynkowy charakter naszej gospodarki oparte jest na cichym założeniu, że samodzielnie jesteśmy niezdolni do utrzymania demokracji i sprawnej gospodarki rynkowej, a pewne ubezwłasnowolnienie (czy inaczej mówiąc ograniczenie suwerenności) poprzez wejście do strefy euro ochroni nas przed naszą własną nieudolnością

W ostatnich tygodniach ukazały się w „Rzeczpospolitej” trzy artykuły nawołujące do dyskusji nad przystąpieniem Polski do strefy euro: prof. Witolda Orłowskiego „Poważniej o euro” (7 stycznia br.), prof. Kazimierza Rycia i prof. Alojzego Nowaka „Czy strefa euro może być dla Polski arkadią” (27 stycznia br.) oraz prof. Andrzeja Wojtyny „Raport NBP o euro a wybory” (6 lutego br.). Wszystkie trzy teksty zasadniczo wskazują na domniemane pozytywne skutki przyjęcia euro i wyrażają opinie na rzecz przystąpienia Polski do strefy euro. Konsekwentnie od lat prezentując stanowisko krytyczne wobec unii monetarnej czuję się zobowiązany do zabrania głosu w dyskusji, do której nawołują Autorzy powyżej wskazanych artykułów.

Przede wszystkim na wstępie muszę zaznaczyć, że szeroka, publiczna debata poświęcona członkostwu w strefie euro zawsze obciążona będzie grzechem pierworodnym uproszczeń, którymi z konieczności musi się ona różnić od analiz i argumentów stosowanych przez i dla fachowców dysponujących odpowiednią wiedzą ekonomiczną. Szeroka, społeczna i polityczna debata odzwierciedlająca demokratyczne aspekty podejmowania decyzji jest niezbędna, ale jeśli ów grzech pierworodny nie ma przerodzić dyskusji w jałowy spór, jej uczestnicy muszą sami narzucić sobie wysokie standardy rzetelności. Pozostawanie w stanie owego grzechu pierworodnego, niepodejmowanie wysiłku odniesienia się do wiedzy teoretycznej i doświadczenia empirycznego skutkuje uporczywym powtarzaniem pozbawionych rzetelnej argumentacji opinii o rzekomo korzystnym czy wręcz koniecznym przystąpieniu Polski do strefy euro. 0pinię tę mają w oczach czytelników uwiarygodnić – poza stopniami i tytułami naukowymi jej autorów – ogólnikowe rozważania sprawiające złudne wrażenie ich umocowania w nauce ekonomii. Oto kilka przykładów.

Prof. Nowak i prof. Ryć wskazują domniemany negatywny skutek kursu płynnego, który „ułatwiając dzięki deprecjacji uzyskanie równowagi zewnętrznej przez potanienie eksportu i podrożenie importu, rozgrzesza niejako z góry niekonkurencyjność i nie wymusza niezbędnych dostosowań realnych w zakresie innowacyjności produkcji i oferty eksportowej”. Czy ktokolwiek na poparcie tej opinii byłby w stanie podać jeden, wiarygodny, udokumentowany przykład, gdzie kurs sztywny (czy odpowiednio wspólny pieniądz) wymusiłby „działania przedsiębiorstw na rzecz ich modernizacji dla poprawy konkurencyjności i podniesienia, a niekiedy także uzyskiwania konkurencyjności strukturalnej”? Może są to kraje południa Europy, z Grecją na czele?

Prof. Nowak i prof. Ryć bez żadnego uzasadnienia wiążą posiadanie własnej waluty z jej deprecjacją, tę z kolei niemalże utożsamiając z inflacją. Istnieją poważne badania wskazujące, że w przypadku gospodarek rozwiniętych, do których obecnie można bez wątpienia zaliczyć Polskę, kursom płynnym statystycznie towarzyszą niższe stopy inflacji (i wyższe tempa wzrostu gospodarczego), niż w przypadku kursów sztywnych. Do podobnych wniosków prowadzą także bardziej bezpośrednie porównania krajów znajdujących się w różnych reżimach walutowych, a kraje strefy euro niekoniecznie wypadają w tych porównaniach lepiej, niż kraje spoza unii monetarnej. Uwaga ta w żaden sposób zresztą nie zmierza do zakwestionowania tego, że ceny w strefie euro pozostawały zasadniczo stabilne. Prof. Nowak i prof. Ryć piszą, że „wraz z szybszym tempem wzrostu produktu krajowego zaczynają szybciej rosnąć i płace, i ceny.

Kraje słabiej rozwinięte były wcześniej konkurencyjne głównie z powodu niskich płac i niższych kosztów produkcji. Wzrost kosztów i tym samym spadek konkurencyjności może spowodować, i w praktyce często powoduje, pogorszenie bilansu obrotów bieżących, wymuszając podjęcie bolesnych dostosowań”. Rzeczywiście grupa krajów strefy euro doświadczyła istotnego spadku swojej konkurencyjności i znalazła się w sytuacji poważnej nierównowagi płatniczej (deficytu handlowego) i zadłużenia, co prowadziło z konieczności do spadku wydatków, spowolnienia gospodarczego i ostatecznie narastającej nierównowagi finansów publicznych. Prawdziwym powodem utraty konkurencyjności przez te kraje był mechanizm stanowiący bezpośredni skutek przyjęcia euro i objęcia ich wspólną polityką pieniężną. Taka diagnoza bynajmniej nie jest poglądem odosobnionym i pozbawionym szerokiego uznania; na procesy składające się na ów mechanizm i wynikające stąd nominalne i realne rozbieżności w strefie euro już lata temu zwracano uwagę także w oficjalnych dokumentach Komisji Europejskiej i EBC. Zwolennicy euro wolą jednak te kwestie przemilczać, mgliście sugerując jakieś alternatywne przyczyny utraty konkurencyjności.

Negując lub przemilczając immanentną niespójność strefy euro, jej kryzys, wygodnie jest tłumaczyć eksponując znaczenie nierównowagi finansów publicznych. W rzeczywistości owa nierównowaga w wielu krajach jest często raczej skutkiem, niż przyczyną ogólnego, ostrego kryzysu gospodarczego; oczywiście nie umniejszam znaczenia, jakie mogły mieć także nadmierne wydatki publiczne, zwłaszcza w Grecji. Nie rozwijając tu szeroko tego wątku zauważę jedynie, że już w roku 2007, gdy Hiszpania miała nadwyżkę budżetową i dług publiczny w stosunku do PKB prawie dwa razy niższy niż Niemcy, wskazywałem w swoich publikacjach, że kraj ten stoi – wraz z Grecją, Irlandią, Włochami i Portugalią - w obliczu poważnego ryzyka załamania jego sytuacji budżetowej. To zrozumienie napięć wywołanych przez przyjęcie euro pozwalało mi postawić tę diagnozę, która bardzo szybko uzyskała potwierdzenie.

Prof. Orłowski przynajmniej ex post dostrzega te napięcia, ich zrozumienie uznając za „nową wiedzę ekonomiczną”. Poszukując sposobu, w jaki można by uporać się z nimi, polityce budżetowej przypisuje w strefie euro rolę zdumiewającą: „od polityki fiskalnej po wprowadzeniu euro oczekiwać należy znacznie więcej – nie wystarczy kontrola stanu finansów publicznych, celem polityki fiskalnej musi też być kontrola całości zadłużania się kraju wobec zagranicy, czyli deficytu obrotów bieżących”. Chociaż związek pomiędzy saldem finansów publicznych a saldem obrotów bieżących istnieje już na poziomie podstawowych tożsamości rachunku makroekonomicznego i wyraża się np. w koncepcji tzw. „bliźniaczych deficytów”, to jednak pomysł kontroli deficytu obrotów bieżących (czy mówiąc prościej głównie salda handlu zagranicznego) za pomocą polityki fiskalnej jest rewolucyjny zarówno na gruncie teorii ekonomii, jak też polityki gospodarczej.

Podobnie, dostrzegając zagrożenia, jakie może nieść obniżenie stopy procentowej wraz z włączeniem kraju bezpośrednio w orbitę polityki pieniężnej EBC (dostęp do taniego kapitału i nadmierny boom konsumpcyjny na kredyt), prof. Orłowski postuluje przeciwdziałanie im poprzez „odpowiednią politykę regulacyjną w sektorze bankowym”. Zdaje się przy tym zapominać, że możliwości także w tej mierze zostały zasadniczo ograniczone wraz z przyjęciem w strefie euro unii bankowej i będącego jej elementem wspólnego nadzoru nad instytucjami finansowymi. Zauważmy też, że w przypadku Polski ów dostęp do taniego kapitału był do niedawna zaliczany do najważniejszych korzyści z przyjęcia euro.

Mógłbym kontynuować tę listę nieścisłości i rozbieżności z wiedzą ekonomiczną, ale taka szczegółowa polemika z każdą wyrażoną we wspomnianych tekstach opinią nie jest moim celem. Prostowanie lekko i mimochodem formułowanych opinii zwolenników przyjęcia euro stawiałoby mnie wobec konieczności rozwijania w odniesieniu do każdej z nich obszernych wyjaśnień. Moim zamierzeniem jest jedynie wskazanie na nierzetelność argumentacji zwolenników przyjęcia euro.

Elementem argumentacji na rzecz euro jest przedstawianie kryzysu strefy euro jako porażki, która była niemożliwa do przewidzenia od początku na gruncie ówczesnej wiedzy ekonomicznej, a wynika z pewnych błędów, które teraz („nowa wiedza”) rozumiemy i możemy wyeliminować; socjalizm tak, wypaczenia nie. Prawda jest taka, że wprowadzenie euro motywowane było politycznie, a wręcz ideologicznie, a wielu ekonomistów - zwłaszcza w Niemczech - od początku uważało to za niezwykle ryzykowny eksperyment i protestowało przeciw unii monetarnej. Pouczająca jest lektura książki Bruno Banduleta „Ostatnie lata euro”, która pokazuje jak te głosy krytyczne spacyfikowano i zlekceważono.

Zwolennicy euro także dzisiaj przywołują argumenty zachowania i umocnienia demokracji, gospodarki rynkowej i bezpieczeństwa politycznego i militarnego. Argumenty te – poprzez „pytanie z tezą” – jasno wyraża prof. Wojtyna: „Za pomocą jakiej kotwicy instytucjonalnej, innej niż członkostwo w strefie euro, można zapewnić nieodwracalność dotychczasowych reform prorynkowych i demokratycznych oraz bezpieczeństwo polityczne Polski?”

Przede wszystkim warto zauważyć, że argumenty z tej sfery zdają się wypierać – zwłaszcza w wypowiedziach prof. Wojtyny – argumenty ekonomiczne: te ostatnie rzeczywiście nie mogłyby być mocne. Pogląd, zgodnie z którym euro miałoby nam niejako zastąpić tarczę antyrakietową pomijam milczeniem. Sugerowanie, że przyjęcie euro umocni i utrwali demokrację oraz rynkowy charakter naszej gospodarki oparte jest na cichym założeniu, że samodzielnie jesteśmy niezdolni do utrzymania demokracji i sprawnej gospodarki rynkowej, a pewne ubezwłasnowolnienie (czy inaczej mówiąc ograniczenie suwerenności) poprzez wejście do strefy euro ochroni nas przed naszą własną nieudolnością.

Rozumiem niepokój prof. Wojtyny o stan polskiej demokracji i patologie w polskiej gospodarce. Nie rozumiem natomiast zupełnie, w jaki sposób miałoby to zmienić na lepsze przystąpienie do unii monetarnej, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę często obecnie wskazywany deficyt demokracji w Unii Europejskiej, co dotyczy także procesów i decyzji z zakresu działania unii monetarnej. Jednostkowym, choć jaskrawym tego przykładem jest rosnące uwikłanie EBC we wspieranie niewypłacalnych rządów, co oznacza obarczanie wynikającym stąd ryzykiem podatników krajów strefy euro; decyzje opiewające na setki miliardów euro podejmowane są bez jakiejkolwiek demokratycznej legitymizacji i kontroli. Z gospodarczego punktu widzenia działania te są przyzwoleniem na polityczne zaangażowanie banku centralnego, którego niezależność staje się iluzoryczna; to nie jest tendencja prorynkowa nawet z polskiej perspektywy.

Obecnym próbom naprawienia gospodarki strefy euro poprzez psucie pieniądza trudno zresztą wróżyć powodzenie, choć prof. Nowak i prof. Ryć uznają „ideę tzw. zdrowego pieniądza” za jedną z „nie nazbyt udanych koncepcji polityki gospodarczej, a w szczególności polityki monetarnej”. Znamienne jest, że niedawne przyjęcie przez EBC programu ilościowego luzowania odbyło się przy bezsilnym sprzeciwie prezesa niemieckiego banku centralnego; euro nie jest i nie będzie już twardą walutą, jaka przez dziesięciolecia była celem działalności Bundesbanku. Bundesbank jest jak dr Frankenstein, któremu potwór poskładany z niezbyt pasujących kawałków wymknął się spod kontroli.

Zgadzam się prof. Wojtyną, że dyskusja o uczestnictwie Polski w strefie euro i szerzej o ważnych zagadnieniach strategii gospodarczej powinna być bardziej otwarta. Ta otwartość musi mieć jednak nie tylko wymiar polityczny i instytucjonalny, lecz przede wszystkim intelektualny. Prof. Wojtyna z góry zaś zakłada, jaki wynik tej dyskusji jest jedynie możliwy i właściwy, skarżąc się, że bez publicznej debaty „nie ma szans na odbudowę społecznego poparcia dla członkostwa w strefie euro, które radykalnie zmalało ze względu na zaniechanie przez rząd i bank centralny akcji informacyjnej prezentującej bilans kosztów i korzyści w sposób bardziej wnikliwy i wielowymiarowy”. Inaczej to ujmując, wnikliwa i wielowymiarowa dyskusja musi – według prof. Wojtyny – potwierdzić Jego opinię. Oczywiście taka dyskusja nie byłaby warta funta kłaków. Jeśli zaś chodzi o spadek społecznego poparcia, to myślę, że szerokie rzesze obywateli nie bardzo przejmują się dyskusją lub jej brakiem w kręgach akademickich i politycznych.

Ludzie, nawet nie wiedząc na czym polega emergency liquidity assistance lub choćby zwykłe luzowanie ilościowe, nigdy nie zasłyszawszy o saldach Target2 i nie rozumiejąc pojęcia autonomii polityki pieniężnej, są w stanie dostrzec katastrofę, której osią jest euro.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych