Opinie

Polski handel umiera, czyli o co chodzi z tym podatkiem sklepowym

Wojciech Surmacz

Wojciech Surmacz

Redaktor naczelny wGospodarce.pl i Gazety Bankowej

  • Opublikowano: 9 stycznia 2016, 11:18

    Aktualizacja: 10 stycznia 2016, 19:22

  • Powiększ tekst

W szumie informacyjnym wokół podatku od dyskontów i hipermarketów, potocznie zwanym podatkiem sklepowym, pomijana jest istota sprawy. Od wielu lat w Polsce trwa wojna na wyniszczenie małych sklepikarzy. Ten podatek to dla nich ostatnia szansa na przeżycie.

Według zapowiedzi ministra Henryka Kowalczyka projekt ustawy o tzw. podatku sklepowym będzie gotowy już 18 stycznia. Wciąż trwają bowiem konsultacje społeczne, których celem jest wypracowanie takiego kształtu ustawy, który byłby dopasowany do polskich realiów.

Więcej na ten temat czytaj tutaj: Projekt ustawy o podatku od hipermarketów do 18 stycznia

Warto, by w medialnym zgiełku, który powstał wokół tego podatku zarówno posłowie jaki i przedstawiciele rządu nie stracili kontaktu z rzeczywistością i pamiętali, o co tutaj tak naprawdę chodzi...

Na początek posłużę się krótkim lecz dosadnym doniesieniem serwisu money.pl z czerwca ubiegłego roku. Brzmi jak ponury żart, ale to niestety smutna prawda:

„Polski handel praktycznie nie istnieje. Biedronka, Tesco czy Eurocash zdominowały i zabetonowały nasz rynek. Choć mamy kilka polskich sieci handlowych, to są one malutkie.”

Według tego samego źródła największe, roczne obroty w Polsce osiąga portugalska Biedronka - 35,8 mld zł. Jej obroty są dwa razy większe niż wydatki polskiego państwa na przedszkola, szkoły i uniwersytety razem wzięte. Kolejne miejsca zajmują: niemiecki Schwarz (Lidl/Kaufland) – 19,7 mld zł, portugalski Eurocash – 16,9 mld zł, brytyjskie Tesco – 11 mld zł, francuski Carrefour – 8,8 mld zł.

Dla porównania, najlepsze pod względem obrotów polskie sieci to: PPHU Specjał, generujący w skali roku 7,7 mld zł oraz Polomarket – 3,8 mld zł. Cała reszta to zwykli sklepikarze - drobnica, która w starciu z zagranicznymi sieciami nie ma najmniejszych szans, bo przez całe lata była traktowana przez kolejne, polskie rządy po macoszemu. Efekt tych zaniechań (to temat na osobny tekst) jest taki, że polski handel na naszych oczach po prostu umiera...

Według danych niemieckiej firmy analitycznej Roland Berger w latach 2007-2014 z polskiego rynku zniknęło 25,3 tys. małych sklepów. Największy spadek odnotowano w latach 2008-2009, kiedy z rynku zniknęło 6,9 tys. sklepów. Według prognoz Roland Bergera, w latach 2015-2018 z polskiego rynku handlu tradycyjnego zniknie kolejne 6 tys. sklepów. W 2018 roku ma ich być w Polsce już tylko 70,5 tys. Brytyjska firma badawcza Euromonitor International idzie jeszcze dalej i prognozuje, że w 2025 roku liczba sklepów osiedlowych w Polsce ledwie przekroczy 30 tys., osiągając tym samym najniższy poziom w Europie.

Tyle, jeśli chodzi o liczby, które mówią same za siebie. Z liczbami się nie dyskutuje. Gołym okiem widać, że od lat sól polskiego handlu detalicznego czyli drobni przedsiębiorcy muszą ulegać wielkim zagranicznym sieciom, które korzystają nie tylko ze wsparcia własnych państw przy ekspansji w Polsce. Wiele z nich korzysta również z pomocy międzynarodowych instytucji finansowych – jak chociażby niemiecki Schwarz (Lidl/Kaufland), który - według doniesień brytyjskiego "Guardiana" - dostał od Banku Światowego i Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju w sumie prawie 1 mld USD na rozwój w Europie Środkowej.

Podatek sklepowy jest w stanie przynajmniej częściowo wyrównać te ogromne dysproporcje i skutecznie wyhamować postępującą degradację polskiego handlu. Niech będzie podatek od obrotów, a nie od powierzchni ale progresywny nie liniowy. Nie można mierzyć jedną miarą wszystkich sklepów, bo nic się nie zmieni i za kilkanaście lat Polska będzie jedną wielką kolonią handlową.

Więcej o podatku sklepowym czytaj tutaj: Polska Izba Handlu: Jak podatek od dyskontów i hipermarketów może wzmocnić właścicieli polskich sklepów? ANALIZA

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych