Rating Standard&Poor's a kryzys służby zdrowia
Moją pierwszą reakcją na obniżenie ratingu przez Standard&Poor's, jak i na pełną niepotrzebnych emocji debatę, jaka rozgorzała, była chęć napisania artykułu pod tytułem „A nie mówiłem?” z cytatami z poprzednich wpisów i wytłumaczeniem, dlaczego musiało to kiedyś nastąpić – i to niezależnie od złej woli ze strony tych instytucji.
Przytoczę tylko jedną konkluzję z początku roku: „W tym kontekście należy widzieć brak debaty o wyzwaniach stojących przed Polską polityką monetarną polegających na »odfrankowieniu«, »odeurowaniu« i »oddolaryzowaniu naszej gospodarki jako zwiastujących nadejście kryzysu i u nas. W sytuacji kiedy inwestycje zagraniczne w Polsce wynoszą 2025 mld zł, w tym zadłużenie zagraniczne 1286 mld zł, a aż jedna trzecia zadłużenia skarbu państwa denominowana jest w walutach obcych.”
Odczekałem aż emocje opadną i oto zaledwie kilka przestróg na przyszłość.
Ministerstwo Finansów rozmawiało ze S&P aby nie obniżać ratingu, co przypomniało mnie również moje nieskuteczne rozmowy z tą agencją przed dziesięciu laty, z tym że wtedy mimo „zamieszania instytucjonalnego” to my również naciskaliśmy na agencję, ale aby rating… podwyższyła.
Przy czym argumenty mieliśmy również „fundamentalne” ale inne, pokazywaliśmy że inwestorzy istotnie zmniejszyli ryzyko naszego kraju wyliczalne na rynku instrumentów dłużnych. Jak i do serca przyjęliśmy sobie radę postkomunistycznego ministra Mirosława Gronickiego, pracującego co charakterystyczne, w światowym banku inwestycyjnym, aby pewnych osób nie dopuszczać do… Reutersa...
W efekcie udało się zaoszczędzić na obsłudze długu 2,2 mld (!) w ujęciu rocznym – niestety później wszystko wróciło do „normy” - nie irytowaliśmy rynków, lecz płaciliśmy jak „za zboże”. Niestety, obecnie jak widać na „dziesięciolatkach” w ciągu roku rentowność już wzrosła o ok. 1 pkt procentowy i adekwatnie koszty obsługi długu. Nie „odfrankawiając”, itd. gospodarki wszyscy będziemy płacili przy spadku waluty, bądź pozbawiali się rezerw NBP. A to dlatego że nie umiemy przekonująco przekazać „ścieżki” rozwoju Polski inwestorom lub wysyłamy niezbyt kompetentne osoby do Reutersa.
Z resztą słuchając ostatnio debaty w Sejmie nad trzyletnią „Strategią Zarządzania Długiem” inwestorzy mogli ulec dezorientacji, gdy z jednej strony padały argumenty jak to poprzednio Polska się zadłużała, a z drugiej strony jak to nawet „światła” opozycja nie zauważyła, że krytykujący poprzedników sami prezentują projekcję wg których to zadłużenie sektora publicznego („general government”) ma wzrosnąć w ciągu kolejnych trzech lat o 236,8 mld PLN, mimo że powyższa informacja znajdowała się już we Wprowadzeniu na pierwszej (5) stronie. Czytając na str. 23 w projekcjach jak to na koniec roku 2019 złotówka ma się wzmocnić do poziomu 3,74 PLN za euro musieli zastanawiać się, czy nowy rząd jest w finansach kompetentny, czy też chce schłodzić gospodarkę, czy też zachęca ich do „carry trade”u kosztem bilansu NBP.
Z powodu prowadzonej od ćwierćwiecza polityki antyrodzinnej Polskę czekają kłopoty finansów publicznych i prywatnych. Gdyż w perspektywie do 2060 r. relacja osób w wieku emerytalnym do tych w wieku produkcyjnym pogorszy się 3,4 raza.
Dlatego powinniśmy być powściągliwi gdy obiecujemy transfery ze strony młodych w kierunku starzejącego się społeczeństwa, w tym leki za darmo, gdyż niezależnie od szczytnych intencji będziemy zmuszeni z tych działań się wycofać.
Przy czym droga populistyczna jest w tym przypadku błędna na równi z liberalną, dążącą do prywatyzacji szpitali. O ile pierwsza sprawi że kolejka do lekarza się wydłuży i jedynie zdrowi do niego dotrą, to sprywatyzowana służba sprawi, że kolejek nie będzie tylko ze względu na chudość portfela. Gdy chodzi o efektywność wydatków w zależności od struktury organizacyjnej to okazuje się że sprywatyzowanie służby zdrowia powoduje spadek jej efektywności. Jej fragmentaryzacja w USA jest podawana jako przyczyna nieefektywności, powodując że pod tym względem USA są na 33. miejscu na świecie za Libanem i Kostaryką, oraz sprawiając że Europejczycy płacą za lekarstwa o 30-40% mniej niż Amerykanie.
Właśnie eksplozja cen lekarstw tak widoczna w Polsce, zżerająca dochody emerytów kiedy to gramowe produkty kosztują setki złotych jest obiektem wzrostu kosztów jak i przedmiotem niepokojów na świecie. Przy czym, o ile takie kraje jak Chiny starają się walczyć administracyjnie z tymi kosztami, kontrolując koncerny farmaceutyczne, w tym wytaczając procesy antykorupcyjne przeciwko takim firmom jak GlaxoSmithKline, to Indie nastawiają się na produkcję leków generycznych i podważając zawyżające koszty patentów.
Przykład Indii jest o tyle charakterystyczny że jak opisała Amy Kazmin w artykule “Financial Times” „Gilead acts to stop diversion of generic drugs” na przykładzie Solvaldi Gilead sprzedaje powyższy lek na niektórych rynkach 100-krotnie (!) drożej niż product generyczny: „Under fire over the high price of its hepatitis C treatment Sovaldi, Gilead decided last year to make the drug available in 91 developing countries for $300 per bottle, or $900 per 12-week course — just 1 per cent of the medicine’s $1,000 per pill US sticker price” - dokładnie 30 000 dol. versus 321,43 dol.
Dlatego wydaje się że Polska bardziej skorzystałaby na skoncentrowaniu się na negocjacjach z koncernami farmaceutycznymi niż na rozniecaniu wątpliwości agencji ratingowych kosztownymi obietnicami dla starzejącego się społeczeństwa.
O ile my wyprzedaliśmy zakłady farmaceutyczne zamienione przez inwestorów na przepakowalnie, to Wschód i Południe postawiły na leki generyczne, to Zachód odwrotnie - postawił na produkcję tych produktów, widząc w nich istotny element swojego dobrobytu. Przemysł farmaceutyczny stał się w międzyczasie dźwignią rozwoju, zysków i wysokich pensji pracujących w sektorze R&D najwyższej klasy specjalistów. To co jest kosztami dla pacjentów, staje się dochodami dla naukowców i akcjonariuszy koncernów farmaceutycznych.
Okazuje się że koszt wprowadzenia nowego leku wynosi przeciętnie 2,56 mld dol, a przy uwzględnieniu rozwoju już po okresie wprowadzenia go do użytku, to aż 2,87 mld dol jak szacuje Tufts Center z Bostonu. Odmiennie liczone przez Deloitte Centre w Wlk. Brytanii dają wydatek rzędu 1,4 mld dolarów, podobny do wielkości przeciętnych kosztów bezpośrednich R&D przypadających na zatwierdzone nowe lekarstwo.
Popierając rozwój tej dziedziny przemysłu rząd amerykański obniża wydatki podatkowe firm farmaceutycznych w skali 650 mld dol w przypadku każdego zatwierdzonego lekarstwa, co przy nakładach badawczych w wysokości 55 mld dol rocznie od 2007 r. jest znaczącą ulgą finansową. W efekcie pęczniejących kosztów badań i patentów, w wielu cytowanych przypadkach, same opłaty licencyjne stanowią czasami ponad 70% ceny znacząco ograniczając dostępność skutecznego leczenia, jednocześnie podwyższając koszty producentów nie posiadających swoich własnych ekspertyz. Przykładowo ostatnio opisywany zakup jednego ze specyfików, na wczesnym etapie rozwoju, kosztował koncern Novartis 200 mln dol. i zobowiązanie do zapłaty 0,5 mld dol w przypadku końcowego sukcesu.
Polska chcąc przekonać agencje ratingowe i co najważniejsze – inwestorów, co o perspektyw rozwojowych naszego kraju, musi wiarygodnie ukazać drogę rozwoju swoich gałęzi gospodarki o wysokiej wartości dodanej, a wycofać się z pomysłów, które rodzą wątpliwości, czy na pewno w tym kierunku podąża.