Peowiacy pewnie jedli szczaw z nasypu
Prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka podczas debaty na temat euro „Euro: jak i kiedy?” powiedział, że jak się słyszy o uelastycznianiu rynku pracy, to mu się bebechy wywracają. Trudno się nie zgodzić z jego opinią, bo jak sam autor tych słów podkreślił polski rynek pracy należy do jednych z najbardziej elastycznych w Europie. Dowodem na to jest choćby ogromna liczba osób pracujących na tzw. umowy śmieciowe.
Teraz posłowie Platformy Obywatelskiej wymyślili, że poprawią ciężką dolę pracowników przez zabranie im części wynagrodzenia za tzw. pracę w nadgodzinach. W sumie stawki mają być niższe o 20 proc. niż jest to obecnie. Pojawia się pytanie po co?
Nie wnikając w zasadność tego rozwiązania oraz w szczegóły i zawiłości ekonomii, ale patrząc z gruntu czysto politycznego, odpowiedź jest taka, po to by Tusk i reszta jego klanu politycznego miała na nagrody i podwyżki, oraz by niejaki Niesiołowski poseł mógł zwyczajnie mówić w radio, że jako dziecko jadał mirabelki i szczaw z nasypu, a teraz ani szczawiu, ani tych owoców się nie jada i się marnują. Dlatego jego zdaniem biedy nie ma, a te 800 tys. głodnych dzieci, które podaje Fundacja Maciuś, to dane grubo przesadzone.
Nie wiadomo, czy przesadzone, czy nie, ale na pewno ileś dzieci w Polsce nie je. I jest pewne, że jak zabierze się te 20%, to będą jeść jeszcze mniej albo nie będą jeść wcale. Wydaje się, że nawet głupota ma granice. Tymczasem politycy PO pokazują, że ta reguła nie dotyczy polskich polityków, zwłaszcza tych, co jedli szczaw z nasypu.