Co sądzi Twój bank o wojnach walutowych
Od mojego ostatniego artykułu na temat porażki okrzykniętej przez media „wojną walutową” nadal tli się wewnętrzny ogień, wystarczający, by poświęcić mu kolejne kilkaset słów. Tym, którzy nie czytali tego artykułu, streszczam jego meritum: wojna walutowa nie istnieje z prostej przyczyny: wojna, w której walczący są ze sobą w zmowie, nie jest żadną wojną.
Skoro już jesteście na bieżąco, przyjrzyjmy się, co to może realnie oznaczać. Dla uniknięcia wątpliwości będę stosował termin „walczący” na oznaczenie prezesów banków centralnych, wchodzących w skład tego, co znamy pod nazwą „G7”. W teorii, walczący powinni działać niezależnie od osób pociągających za sznurki, tj. od ministrów finansów. Jednak, jak wiemy, w praktyce wygląda to inaczej. W związku z powyższym dochodzimy do obszernego problemu makroekonomicznego, polegającego na tym, że po wyczerpaniu wszelkich innych metod i środków na rzecz stymulacji wzrostu w odpowiednich gospodarkach, uwaga walczących skupiła się na ostatnim bastionie niezależności: na walucie.
Ze względu na fakt, że transakcje zawierane są na pary walutowe, nie jest możliwe wydanie jednostronnego zarządzenia, że którakolwiek określona waluta może zostać poddana dewaluacji we wszystkich kombinacjach i przez ustalony czas. Partnerzy handlowi z danego państwa nie będą przecież zbyt długo tolerować takiego zachowania i podejmą własne działania odwetowe. A zatem dochodzi do zmowy.
Walczący kolejno sprawdzają, który z nich ma najsłabszą walutę w danym tygodniu, w następnym tygodniu itd. Po dokonaniu takiego ustalenia zaczyna się scenariusz przypominający karuzelę. Najwyraźniej obecnie to na dolara amerykańskiego nadeszła kolej, by umocnić się na rynku, a to znakomicie odpowiada eurokratom, zapracowanym politykom brytyjskim oczekującym na letnie wystąpienie Carneya, nowo nominowanym/powołanym zarządcą BoE itp. itd.
Z perspektywy mema (sposób postrzegania całej sprawy przez):
Europę: Przy nadal unoszącym się w powietrzu hałasie związanym z wyborami we Włoszech, ponownym nadejściem ryzyka w ogonie rozkładu oraz ogólnym pozycjonowaniu ekonomicznym na poziomie toalety, ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy, jest mocna waluta. Włoska wrzawa ostatecznie ucichnie, podobnie, jak w przypadku Grecji w zeszłym roku, dlaczego by jednak nie kuć żelaza, póki gorące i nie wykorzystać tego pozytywnego (negatywnego) pędu do wsparcia słabszych gospodarek państw członkowskich poprzez wzmocnienie ich PKB? Nasz człowiek, Super Mario, dzierży stery w tym tygodniu i po wystrzale ze swojej przestarzałej bazooki pozostaje mu jedynie udawanie gołąbka i utargowanie kolejnych cięć stóp – raczej prędzej, niż później. Dzięki, Mario, na razie nam to odpowiada.
Wielką Brytanię: Nasza gospodarka jest napompowana. Próbowaliśmy wszystkiego, ale bez efektów. Doszliśmy wręcz do tego, że będziemy mieli prezesa banku centralnego z importu. Jednak dopóki nasz nowy człowiek posiadający plan nie zajmie stanowiska tego lata, nie zaszkodzi nieco osłabić kurs funta do dolara. Przy okazji, dzięki za obniżenie ratingu obligacji rządowych przez Moody’s, dzięki temu para GBP/USD nabrała niezbędnego impetu. Na pewno odwzajemnimy tę przysługę najszybciej, jak będzie to możliwe.
Japonię: OK, jasne, chłopaki, na pewno jesteśmy ostatni w kolejce do podejmowania decyzji. Naprawdę doceniamy wszystko, co możecie zrobić (przede wszystkim nasze wieloletnie perswazje). Rozumiemy też, że taka sytuacja nie może trwać wiecznie, dlatego naturalny powrót/wstrzymanie do poziomu deprecjacji odnotowywanej w ciągu ostatnich trzech miesięcy jest w porządku. Jednak błagamy, nie dajmy się ponieść emocjom i tak szybko, jak to będzie możliwe, odbijmy się od tego poziomu, dzięki (od tego, kto w tym tygodniu dzierży stery).
Kanadę: Ej, serio nam to powiewa, tak? Rozchodzi się o rzeczy, które nas nie dotyczą. Tylko „pamiętajta”, ostatni gasi światło.
Inwestorów w złoto („złotych żuków”): OK, może i nie jesteśmy członkami waszego fajnego klubu G7, ale nadal mamy prawo głosu, tak? Jesteśmy wdzięczni, że wreszcie umożliwiliście nam kupno większych ilości drogocennego żółtego, świecącego towaru, zwłaszcza po tym, jak poświęciliśmy sporą część naszych strategicznych długich pozycji na poziomie 1730/50/80 i czekaliśmy cierpliwie na powrót cen do tego poziomu, żeby ponownie zająć odpowiednich rozmiarów długie pozycje.
No to proszę, chłopaki, mimo iż trend wam sprzyja, obecnie waszym najlepszym przyjacielem jest dolar amerykański, więc nie ma sensu go sprzedawać przynajmniej przez kilka najbliższych tygodni.