Opinie

fot. Facebook
fot. Facebook

Rekonstrukcja rządu to norma a nie sensacja

Stanisław Janecki

Stanisław Janecki

Od 20 lat dziennikarz i publicysta. Z wykształcenia fizyk, filozof i historyk sztuki. Zajmujący się na różnych etapach życia mechaniką i kosmologią kwantową, matematyką chaosu, logiką i filozofią języka, piętnasto- i siedemnastowiecznym malarstwem holenderskim oraz polską sztuką współczesną. Przez 17 lat związany z tygodnikiem „Wprost” - jako dziennikarz śledczy, publicysta, zastępca redaktora naczelnego i redaktor naczelny (2007-2010). Był także wicedyrektorem TVP1, felietonistą dziennika „Fakt”, komentatorem radiowym i telewizyjnym, autorem programu w radiowej Trójce.

  • Opublikowano: 26 września 2016, 11:07

    Aktualizacja: 26 września 2016, 11:09

  • 2
  • Powiększ tekst

Beata Szydło dała bardzo wiele dowodów tego, że nie jest i nie będzie Kazimierzem Marcinkiewiczem czy Ewą Kopacz.

Pomysł jest zrozumiały: chodzi o zaangażowanie społecznych emocji i ich ukierunkowanie. I nadanie wszystkiemu formy znanej z telewizyjnych show w rodzaju „Voice of Poland”, „Mam talent” czy „Rolnik szuka żony”. Tyle że kształt rządu to nie jest telewizyjne widowisko. Przy okazji zapowiadanej w najbliższym czasie rekonstrukcji gabinetu Beaty Szydło powstało coś w rodzaju przemysłu rozrywkowego. I tak jak w różnych show wybiera się domniemane i rzeczywiste talenty, tak obecnie cały naród wybiera sobie ministrów. W niezawodnej TVN 24 kręciła się nawet jakaś quasi-ruletka, gdzie na słowo „stop” wyskakiwała karta konkretnego ministra i tzw. eksperci ustawiali go, przestawiali bądź eliminowali z gry. W wielu mediach układa się pasjanse z ministrami na kartach. Generalnie chodzi o to, żeby wszyscy mieli dobrą zabawę. Tyle że akurat rząd nie powinien się w takie zabawy angażować ani w takim kontekście pojawiać.

Uważam kształtowanie czy przemeblowywanie rządu wedle reguł programu „Rolnik szuka żony” za grube nieporozumienie, żeby nie nazwać tego dosadniej. Oczywiście rządzący często nie mają na to wpływu, ale równie często stwarzają ku temu preteksty. To może dawać pewne korzyści czy też kierunkować publiczną debatę w wygodny sposób, ale ogólnie wpisuje się to w postępującą infantylizację polityki, w robienie z wszystkiego widowiska i rozrywki. A polityka to jednak nie jest rozrywka. Kiedy wygrywa się wybory, na cztery lata zawiera się kontrakt z wyborcami. I w ramach tego kontraktu premier, rząd i jego polityczne zaplecze za wszystko odpowiadają. Śmieszą mnie przeróżne pseudokonsultacje, gdzie ulica czy jakieś dziwaczne gremia mają decydować, jak rządzić. Po to się wybiera konkretny rząd, żeby on miał plan i potrafił go realizować przy pomocy odpowiednich ludzi. I ten plan ma być gotowy, a nie tworzony po wyborach i zmieniany na każde wahnięcie nastrojów społecznych czy choćby na życzenie mediów bądź innych grup nacisku. Wybory to konkurs ofert, więc po ich rozstrzygnięciu powinno się już tylko wymagać sprawnej realizacji tego, co zaprezentowano w ofercie. Jeśli plan powstaje dopiero po wyborach, to znaczy, że wybrano amatorów, hochsztaplerów bądź dyletantów. Oczywiście trzeba też reagować na bieżące wydarzenia i na to, czego nie dało się przewidzieć, ale to nie zmienia zasadniczo pierwotnego planu.

Odwoływanie się na każdym kroku do vox populi uważam za dziecinadę i brak profesjonalizmu. A tym bardziej jest dziecinadą robienie z rządzenia widowiska czy jarmarku, czego żenujące efekty oglądaliśmy podczas „premierowania” Kazimierza Marcinkiewicza i Ewy Kopacz, a często także za obu rządów Donalda Tuska. Rządzenie nie polega przecież na „robieniu małpy”. Rząd, jak każda instytucja, podlega zmianom, ale to nie jest kwestia ogólnopolskiego plebiscytu czy widowiska, gdzie decyduje głosowanie przy pomocy esemesów. Układ rządzący ma kontrakt na cztery lata i sam ponosi odpowiedzialność za kształt i funkcjonalność gabinetu. Zmiany powinno się robić na własnych warunkach, bez hałasu i na poważnych podstawach. Czyli przede wszystkim bez medialnego cyrku. W końcu i tak to premier oraz jego polityczne zaplecze za wszystko odpowiadają, a nie telewizyjna widownia czy uczestnicy esemesowych konkursów. Polityka to poważne zajęcie i wprawdzie bywa widowiskiem, szczególnie podczas kampanii, lecz nie to powinno być jej istotą. Wtedy polityka zamienia się bowiem w infantylną zabawę, w której o nic poważnego nie chodzi. A rządzenie to mimo wszystko poważna sprawa, choć wielu polityków robi dużo, żeby tak ich zawodu nie traktować.

Jeśli chce się przeprowadzić zmiany, to się je po prostu robi, a potem przedstawia opinii publicznej. Wielotygodniowe przedbiegi, którym towarzyszy widowiskowa oprawa, są - moim zdaniem - zawracaniem głowy. Choć oczywiście rozumiem potrzebę widowiska czy też igrzysk. Premier i jego polityczne zaplecze powinni robić swoje, nie oglądając się na personalne życzenia mediów czy różne podpowiedzi, bo ostatecznie tylko oni odpowiadają za rządzenie. Na tym polega czteroletni kontrakt (w wypadku rządu, bo prezydent zawiera pięcioletni kontrakt), a wybory są podsumowaniem tego kontraktu i konkursem nowych ofert. Oczywiście często odwoływanie się do vox populi, wbrew uprawnieniom kontraktu, jest wybiegiem rządzących, by zrzucić z siebie odpowiedzialność. Albo jest maskowaniem braku planu rządzenia czy generalnie braku kompetencji. Tym przecież były wycieczki po Polsce Ewy Kopacz jako premiera, gdy pytała ona przypadkowo spotkanych ludzi, jak powinna rządzić. W ósmym roku rządów PO pytać Polaków, jak rządzić to czysta groteska, bo to akurat powinien wiedzieć premier i mieć rozpisane w najdrobniejszych szczegółach. Każdy szef rządu, który pyta ludzi na ulicy, jak rządzić nie nadaje się na swoje stanowisko. I podobnie jest z decyzjami dotyczącymi kształtu rządu. Nie oczekuję od żadnego premiera urządzania konkursu w stylu „Rolnik szuka żony”, tylko wykorzystywania swoich prerogatyw i warunków kontraktu zawartego przy urnie. I każdy premier powinien stanowczo ucinać wszelkie plebiscyty oraz podpowiedzi, bo nie na tym polega profesjonalne zarządzanie, w tym polityka kadrowa.

Widowiska tylko zamulają i infantylizują poważną politykę, przy okazji rozmywając odpowiedzialność, co dla wielu rządzących jest prawdziwym wybawieniem, bo o rządzeniu nie mają oni zielonego pojęcia. Oczekuję od każdego premiera RP, a obecnie od Beaty Szydło, żeby tylko wypełniała warunki kontraktu, a w jego ramach może robić, co chce, a wręcz powinna tak robić, bo i tak tylko ona i jej polityczne zaplecze będą z tego rozliczani. Mimo postępującej infantylizacji polityki, premier akurat powinien być poważny. A elementem tej powagi jest odrzucenie uczestnictwa w medialnym cyrku, także w sprawie rekonstrukcji rządu. Beata Szydło dała bardzo wiele dowodów tego, że nie jest i nie będzie Kazimierzem Marcinkiewiczem czy Ewą Kopacz. Powaga może się słabo sprzedaje, ale w rządzeniu jest nie do przecenienia.

Więcej na wPolityce.pl

Powiązane tematy

Komentarze