TTIP i CETA korzystne dla korporacyjnych gigantów
Porozumienie dotyczące handlu, a nie wolnego handlu między Europą, a Stanami Zjednoczonymi i Kanadą jest porozumieniem obronnym przeciw rosnącej konkurencji ze strony państw azjatyckich. Jest to sojusz defensywny, który ma sprawić, że przywileje wywalczone przez USA i Europę mają zostać zachowane.
Trudno nazwać to porozumieniem o wolnym handlu z racji niezwykle obszernego dokumentu, który liczy ponad tysiąc stron. Gdyby to była umowa o wolnym handlu, a nie tylko o handlu, to dotyczyłaby fundamentalnych zasad pozwalających obniżyć bariery. Bez wątpienia obniżka barier skutkować będzie potanieniem niektórych artykułów i usług, przez co część pieniędzy zostanie w kieszeniach podatników.
Nieprawdziwe jest stwierdzenie, jakoby małe firmy miałyby na tym skorzystać i przeskoczyć ocean. Małe firmy mają to do siebie, że są zainteresowane przede wszystkim rynkami lokalnymi. To jest ich naturalny poziom ekspansji. Tego typu porozumienia znakomicie nadają się dla dużych międzynarodowych korporacji. Warto też zauważyć, że przy administracji, która nie spisała się przy negocjacjach dot. pozycji Polski na arenie międzynarodowej, np. z Unią Europejską, trudno powierzać kolejne niezwykle daleko idące w konsekwencjach porozumienie. Już dziś historycznie widać, jak nie zostały wykorzystane szanse przy negocjacjach z UE i niepotrzebnie zostały ułożone tak, a nie inaczej. Jeżeli porozumienie liczyłoby kilka stron lub maksimum kilkadziesiąt, wtedy sprawa nie budziłaby takich wątpliwości i obaw tak jak dziś. Powstaje pytanie, czy polski rząd dopełni wszelkich możliwych staranności w związku z tą umową, gdy w innych przypadkach to się nie udawało?.
(eNewsroom)