Demografia, proszę Państwa!
Rodzina, demografia, społeczeństwo, gospodarka, proszę Państwa! Albo wreszcie to zrozumiemy, albo przyjdzie nam zgasić nad Wisłą światło. I – przepraszam bardzo – żreć szczaw z nasypów.
Pod moim poprzednim felietonem Czytelniczka o nicku Masza zadała pytanie: „co to ma wspólnego z gospodarką?”. Otóż relacje między gospodarką a kondycją społeczeństwa, w tym niżem demograficznym i brakiem polityki prorodzinnej nie są niczym niezwykłym, ani wydumanym.
Istnieje oczywiście pewien przesąd, że rynek jest dziedziną absolutnie suwerenną wobec rzeczywistości społecznej i działa na zasadzie „perpetuum mobile”, samonapędzającego się, skrajnie autonomicznego mechanizmu. Jest to właśnie przesąd, ponieważ rzeczywistość gospodarcza jest ściśle skorelowana nie tylko z jakością i horyzontami polityki uprawianej w danym państwie. Na elementarnym poziomie zachodzą wzajemne oddziaływania między rynkiem, kapitałem kulturowym i samorządnością społeczeństwa, a także instytucjami publicznymi. Wskażmy choćby na to, jak przyzwolenie lub niezgoda na korupcję wiąże gospodarkę i społeczeństwa w nierozerwalny węzeł.
Skupmy się jednak na kwestii: gospodarka i (brak) dzieci. Pozwolę sobie wskazać tylko dwa tropy. Pierwszy wzięty jest wprost z naszego podwórka. W wywiadzie dla „Tygodnika Solidarność” (nr 12, 22 marca 2013 r.) prof. Józefa Hrynkiewicz mówi: „Minister pracy chwali się w sprawozdaniu o zwalczaniu przemocy w rodzinach, że zabrał 500 dzieci z biednych rodzin. To są rzeczy absolutnie niedopuszczalne! Biedną rodzinę trzeba wesprzeć, a nie zabierać jej dzieci! Takich różnic dochodowych, jakie są w polskim społeczeństwie, nie ma w społeczeństwach cywilizowanych. Jeżeli 20 proc. najbiedniejszych w Polsce – co wynika z badań budżetów gospodarstw domowych – dysponuje 6 proc. dochodu narodowego, a 20 proc. najbogatszych 42 proc., to znaczy, że różnica między najbiedniejszymi a najbogatszymi jest siedmiokrotna”.
Co robić? Rząd powinien zająć się przede wszystkim bezrobociem, ochroną zdrowia i rodziny. Trzeba zająć się między innymi Otwartymi Funduszami Emerytalnymi, gdyż powiększyły one dług publiczny o 17, 2 proc w ciągu ostatniego tylko roku. Ponadto należy odbudować polski przemysł i przekierować myślenie o rodzimej gospodarce, tak by służyła nie bankom, ale społeczeństwu. Prof. Hrynkiewicz stwierdza: „Trzeba wrócić do ulgi w podatkach, ponownie wprowadzić odpisy wydatków na mieszkanie od podstawy opodatkowania. To da pracę tym, którzy mieszkania projektują, budują, produkują materiały i wyposażenie. Młodzi zaoszczędzą na podatkach. Ale podatki wrócą w trójnasób do budżetu z zatrudnienia innych”.
Drugi przykład pochodzi z zagranicy. W książce Igora Janke „Napastnik. Opowieść o Viktorze Órbanie” węgierski premier stwierdza: „najważniejszym fundamentem społeczeństwa jest rodzina. Dlatego dla jej bezpieczeństwa materialnego wprowadziliśmy nowy system podatkowy, dzięki któremu w zeszłym roku 800 tys. rodziców dostało ulgę podatkową w wysokości 160 mld forintów. Realny dochód rodzin posiadających minimum troje dzieci wzrósł o blisko 20 proc.”. 160 mld forintów, dodajmy, to około 2,3 mld złotych.
Ale na tym nie koniec. Na Węgrzech wprowadzono trzyletni urlop rodzicielski, możliwość spłacania zaciągniętych kredytów po zamrożonym kursie, co o około jedną czwartą zmniejszyło uzależnienie od ciągłych zmian kursów dewiz obciążenia hipotecznego gospodarstw domowych. Ponadto Węgry wprowadziły system górnego pułapu kursu dewiz, co pomogło blisko 100 tys. rodzin wydostać się z pułapki kredytowej.
Mamy zatem dwa przykłady polityki: społecznej (Węgry) i aspołecznej (Polska). Węgierski model w polskich realiach na ogół przedstawiany jest naskórkowo. Prawica zwykle skupia się na malowniczych, bogoojczyźnianych wspominkach i zachwytach. Zbyt silny jest u nas prymat ideologii neoliberalnej, która nie pozwala serio traktować rzeczywiście prospołecznych i progospodarczych możliwości państwa, a dziś Węgry są ich najlepszym przykładem. Z kolei nasza salonowa lewica z zasady potępia w czambuł rządy Órbana. Zachowuje się zatem jak przysłowiowy pożyteczny idiota względem establishmentu finansowego i politycznego Zachodu, który chciałby słabych Węgier, podobnie jak chce słabej Polski.
Myślę, że teraz kwestia gospodarka a demografia jest już czytelniejsza. Tak, rodzina, demografia, społeczeństwo, gospodarka, proszę Państwa! Albo wreszcie to zrozumiemy, albo przyjdzie nam zgasić nad Wisłą światło. I – przepraszam bardzo – żreć szczaw z nasypów.