Akcje Nord Stream 2 są pod kontrolą ukraińską
„Czy Nord Stream 2 może stać się gazociągiem ukraińskim?” – to prowokacyjne pytanie, ale w świetle tego, co stało się w Szwajcarii w środę 30 maja, taki rozwój wypadków, choć mało prawdopodobny, jest możliwy.
Otóż tego dnia w biurze firmy budującej Nord Stream 2 pojawili się komornicy działający na zlecenie ukraińskiego operatora rurociągów gazowych, firmy Naftogaz, i aresztowali wszystkie jej akcje należące do rosyjskiego Gazpromu. Z formalnego punktu widzenia mieli do tego prawo, bo Rosjanie przegrali przed sztokholmskim trybunałem arbitrażowym, jeszcze w marcu, sprawę i powinni wypłacić Ukraińcom odszkodowanie w wysokości 2,6 mld dolarów.
Powinni wypłacić, ale tego nie zrobili. Nie dlatego, że nie mają pieniędzy. Firma, która na realizowane projekty inwestycyjne wyda w tym roku, co najmniej 8 razy tyle i której przychody w I kwartale były 13 razy wyższe od kwoty odszkodowania mogłaby to zrobić, jak sądzę, z łatwością. Mogłaby, ale nie chce. I teraz Rosjanie, w swoim stylu rozpoczęli, nazwijmy to umownie „procedurę odwoławczą”, kwestionując bezstronność arbitrażu. Bo oczywiście europejskie sądy i trybunały są instytucjami dobrze i sprawnie działającymi, ale pod warunkiem, że sprawiedliwość jest po naszej stronie.
Oczywiście tłem dla akcji ukraińskiej firmy są zbliżające się negocjacje z Gazpromem. Wydaje się, że Kijów, zwłaszcza po ostatniej wizycie niemieckiego ministra przemysłu poczuł się pewniej i zdaje się uważać, iż dzięki dyplomatycznemu wsparciu Niemiec uda się zawrzeć z Moskwą porozumienie w sprawie utrzymania tranzytu rosyjskiego gazu przez swoje rurociągi. Takie stanowisko przedstawiane było oficjalnie, a w Moskwie, po spotkaniu niemieckiego ministra z ministrem Nowakiem, nadzorującym rosyjski sektor wydobycia węglowodorów zadeklarowano, że rozwiązanie zostanie znalezione. Podobne deklaracje złożył też Putin po spotkaniu w Soczi z niemiecką kanclerz Merkel.
Teraz Naftogaz przedstawił właśnie swe oczekiwania. Otóż nie będzie się domagał podniesienia stawek, o ile Rosja utrzyma tranzyt gazu na niezmienionym poziomie. O to będzie trudno, bo Rosjanie wytrwale dążą do obejścia Ukrainy. W kończącym się właśnie tygodniu był w Moskwie premier Bułgarii i ponoć dogadano się o przedłużeniu Tureckiego Potoku dalej do krajów południa Europy. Gdyby transfer przez Ukrainę utrzymać na niezmienionym poziomie, to ekonomiczny cel obydwu rosyjskich rurociągów – zarówno południowego, ale przede wszystkim północnego, byłby wątpliwy. Kijów o tym wie i podbija licytację.
Otóż, jego zdaniem, jeśli nie uda utrzymać się przesyłu gazu na dotychczasowym poziomie (110 mld m³), to trzeba będzie podnieść stawki o 30 %. Tylko w tym i przyszłym roku, będzie to rosyjski koncern kosztować 2,6 mld dolarów więcej. Nie bez powodu Naftogaz domaga się utrzymania tranzytu w takiej wysokości. O tym, że mają rację w sporze z Gazpromem, orzekł sztokholmski sąd arbitrażowy, taką wielkość uznając za uzgodnioną przez strony w zawartych umowach i obowiązującą Gazprom. A jeżeli Rosjanie się nie zgodzą, a Kijów ma świadomość, iż sprawy mogą pójść w tę stronę, to zapowiadają składanie nowych pozwów.
Teraz już nie tylko będą się domagać miliardów dolarów z tytułu niezrealizowanego przez Gazprom tranzytu. Dodatkowo zamierzają sądzić się o jednorazowe, w wysokości 11 mld dolarów, odszkodowanie, bo ich biznes, straci część swojej wartości. Jeśli doda się te wszystkie miliardy, to nawet dla firmy o rozmiarach Gazpromu ich zapłacenie może być poważnym wyzwaniem. A dodatkowym bonusem jest to, że z aresztowanymi akcjami nie można nic zrobić, ani ich sprzedać, ani zastawić. Europejscy partnerzy Gazpromu mieli docelowo kupić 50 proc. akcji w Nord Stream 2. Teraz, być może przyjdzie im na to poczekać dłużej niźli się spodziewali.