Niemcy doświadczają "cudu Tuska"
PKN Orlen prezentował dzisiaj swoje wyniki. W czasie tejże prezentacji pojawiły się dwa ciekawe fragmenty, oba dotyczyły Niemiec.
Otóż pod koniec prezentacji firma umieściła podsumowanie prognozy warunków makroekonomicznych, jakie – jej zdaniem – będą panować na kluczowych dla niej, 4 rynkach – polskim, czeskim, litewskim i niemieckim.
Konsumpcja paliw – prognozowana stabilizacja popytu na benzynę oraz nieznaczny wzrost popytu na olej napędowy w Europie Środkowo-Wschodniej (Niemcy, Czechy, Litwa) – czytamy w prezentacji PKN Orlen.
Ale jednocześnie kilka stron wcześniej firma informuje, że konsumpcja paliw w Niemczech spadła o 3 proc. w przypadku oleju napędowego oraz o 1 proc. w przypadku benzyny.
Ktoś powie, że to wina błędnej prognozy, ale kłopot w tym, że prognoza nie może być błędna. Niemiecka gospodarka, podobnie jak polska i inne, stoi na oleju napędowym. Ciężarówki przewożące towary napędzane są dieselem. W efekcie istnieje do niedawna istniała prosta korelacja, że wzrost PKB o 1 proc. oznaczał wzrost popytu na diesla o 1 proc. A tak się składa, że wzrost PKB w Niemczech w tym roku wynosi ok. 2 proc.
Czytaj też Niemieckie bankowe dziadostwo
Przedstawiciele Orlenu próbowali to tłumaczyć na kilka sposobów. Jednym z powodów może być negatywny wpływ afery z fałszowaniem danych o spalaniu w silnikach diesla niemieckich producentów. Niemcy, jak mi powiedziano, bardzo lubili diesle, więc kiedy rosło PKB, kupowali nowe auta osobowe napędzane tymi silnikami, toteż dochodziło do sytuacji, że w czasie prosperity rosło zużycie diesla, a malał popyt na benzynę. Ale teraz, po aferze, zaczynają kupować przede wszystkim auta benzynowe. Do tego jeszcze dochodzi zwiększone zainteresowane autami elektrycznymi, co dodatkowo obniża popyt na oba rodzaje paliw.
Tyle że te wyjaśnienie nie do końca mnie przekonują. Przede wszystkim dlatego, że zmiana preferencji zakupowych Niemców musiałaby być bardzo gwałtowna, aby wymiana aut prywatnych doprowadziłaby do spadku popytu na olej. Poza tym – powinna zwiększyć się konsumpcja benzyny, ale tego nie widać. No i najważniejsze – czym innym preferencje prywatne, a czym innym działania firm. Te zaś trzymają się diesli, bo nawet nie mają specjalnego wyboru, jako że prace nad elektrycznymi ciężarówkami dopiero trwają, zaś ciężarówek z napędem benzynowym chyba także jeszcze nie ma.
Poza tym jest jeszcze jedna rzecz, która czyni mnie sceptycznym. Otóż był już taki kraj, w którym kiedyś także była spora korelacja miedzy dieslem a wzrostem PKB, mniej więcej na poziomie 1 do 1. Potem ta korelacja załamała się i wielu ludzi zastanawiało się, czemu, u licha, przy wzroście PKB spada popyt na diesla. Też pojawiały się różne teorie, ale w końcu udało się zorientować, co tak bardzo wpływa na rynek. I okazało się, że był to przemyt.
Do tego kraju wjeżdżało po kilkaset cystern dziennie, wypełnionych po brzegi olejem napędowym. Zgodnie z papierami, był to jedynie kraj tranzytowy, ale oczywiście paliwo już w tym kraju zostawało. Krajowi producenci paliw mieli problem ze sprzedażą swojego paliwa, toteż zwiększali eksport. Tym krajem była Polska.
Czy Niemcy mogą doświadczać tego samego, czego my doświadczaliśmy jeszcze tak niedawno? Myślę, że jest to wysoce prawdopodobne. Przede wszystkim tamtejsi „biznesmeni” mieli już odpowiednie know-how. Duża część paliwa przemycanego do Polski pochodziła z niemieckich rafinerii. Były one skłonne iść na rękę klientom tak bardzo, że kiedy polskie służby zaczęły ścigać cysterny, niemieckie firmy lały paliwa do specjalnych pojemników, które można było wstawić np. do większego auta dostawczego.
A więc – jak powiedziałem – odpowiednie know-how niemieccy „biznesmeni” już mieli. Wiedzieli, jak fałszować dokumenty i jak się poruszać w gąszczu unijnych przepisów, aby uniknąć wykrycia i kar. Jednak kiedy polskie służby ostrzej wzięły się za przemyt paliw, niemieckim biznesmenom spadły przychody. Aby uniknąć bankructwa, musieli poszukać innego rynku zbytu, najlepiej niezbyt daleko od domu. I myślę, że padło na rynek niemiecki.
Powiedzmy sobie wprost, że niemieckie paliwo nigdy nie było zbyt tanie. Odkąd pamiętam, czytałem informacje o Niemcach przyjeżdżających do Polski, aby kupować tanie paliwo. Różnica cen między Polską a Niemcami nadal jest duża, a na dodatek mniej więcej od stycznia 2016 r. idzie w górę cena ropy, co oznacza, że drożeją także paliwa. Oczywiście, póki jeszcze ropa była względnie tania, to zapewne Niemcy trzymali się legalnego paliwa, ale z czasem coraz większą uwagę zaczęli zwracać na cenę. Widać to choćby po fakcie, że Orlenowi w Niemczech sprzedaż rośnie, a polska firma oferuje tam nieco niższe ceny od konkurencji.
Oczywiście, poza know-how oraz odpowiednio wysokimi cenami potrzeba jeszcze stosunkowo nieudolnych służb publicznych, z policją i skarbówką na czele. Wydawałoby się, że w Niemczech akurat administracja skarbowa oraz policja są wzorowe, ale – powiedzmy sobie wprost – Niemcy się zmieniły.
Wątpię, aby niemiecka policja miała czas się zajmować przemytem paliw, bo dzięki zaproszeniu przez Angelę Merkel ok. 1,5 mln imigrantów mają i tak pełne ręce roboty. Sądzę, że zajęci są przede wszystkim ochroną społeczeństwa przed kompulsywnymi chirurgami i zalotnikami w kandaharskim stylu.
Co do skarbówki – to oczywiście nie mam odpowiednich danych, ale pamiętam wielką aferę z wydawaniem pozwoleń na pobyt w Niemczech. Urzędnicy wydawali takie zezwolenia za sowite łapówki, którymi dzielili się z szefową takiego urzędu w Bremie. Nie sądzę, aby niemieccy urzędnicy skarbowi zasadniczo różnili się od urzędników z urzędów ds. cudzoziemców, poza tym w takich sprawach zawsze dużo do powiedzenia mają politycy. Tak jak w Polsce zabraniano celnikom ścigać przemytników, tak też można to zrobić w Niemczech.
A więc jest sporo argumentów za tym, że Niemcy właśnie zaczynają przerabiać potężny przemyt paliw. Że to nie jakieś tajemnicze zmiany w zachowaniu Berlińczyków czy mieszkańców Monachium, tylko zwykli, najnormalniejsi przestępcy odpowiadają za spadek spożycia diesla. Że gospodarka niemiecka jedzie na lewym dieslu, bo Niemcy mimo wszystko własne euro cenią bardziej od euro państwowego.
Jeśli moje podejrzenia się potwierdzą, to będzie oznaczać, że Niemcy doświadczają „cudu Tuska”. Cudu, w którym wszystkim – zwłaszcza kolegom i firmom zagranicznym – rośnie i tylko dochody budżety się nie zmieniają czy wręcz maleją.