Oczywiście, że jesteśmy za przyjęciem euro!
Nie dziwię się, że wciąż trzeba do tego wracać. To jest jak wojna podjazdowa. Przyjęcie euro jest jednym z oręży w Wiejskiej Wojnie Podjazdowej - znanej jako Wojna Podjazdowa na Wiejskiej, i jeszcze nie raz przyjdzie nam się z tym mierzyć. A teraz opowiem dlaczego jesteśmy za przyjęciem euro…
Redaktor Michał Karnowski zastanawiał się, w głośnym tekście, „A może jednak prof. Adam Glapiński ma rację? Skąd ta szaleńcza presja obozu III RP na przyjęcie waluty euro?” wskazując, że pomimo ciężkich doświadczeń słabszych krajów, które euro przyjęły, Mimo to np. „Rzeczpospolita” uparcie próbuje przekonać wszystkich, że „wspólna waluta przyniesie stabilizację cen” [nota bene: ta sama „Rzeczpospolita”, która ostatnio zamieściła reklamę chwalącą przywódcę Chin w formie artykułu i choć artykuł wychwalający polityka oznaczono jawnie jako reklamę, to niesmak pozostał].
Redaktor Karnowski odnotowuje tu,że warto wrócić do wywiadu, którego niedawno udzielił tygodnikowi „Sieci” prezes Narodowego Banku Polskiego prof. Adam Glapiński:
Siły polityczne, które chcą powrócić do władzy, myślą o zapewnieniu swojej dominacji już „na zawsze”. Ma im to umożliwić wejście Polski do strefy euro. Ale bez zmiany prezesa banku centralnego nie będzie to ani łatwe, ani proste, ani szybkie. A może w ogóle nie będzie możliwe - pisał prezes Glapiński tu upatrując źródła serii medialnych ataków na jego osobę.
Nie to, żebym kontestował jakoś specjalnie tę tezę, ale bardziej prawdopodobna wydaje mi się historia z nieco inną genezą. To, że Niemcom i Francuzom zależy na wchłonięciu Polski do strefy euro jest oczywiste. Jednak przyjęcie euro mogło stać się atrakcyjnym tematem kolejnej, niby „oddolnej”, inicjatywy w Polsce. Z różnymi rzeczami przedstawiciele opozycji jeździli już do Brukseli, więc tym razem mogli pojechać z hasłem „Mister, mister! Poland 2 euro!” (że niby do euro, ale wiadomo). Dlaczego? Po pierwsze, bo - jak wspomniałem - Europie Zachodniej zależy na tym, a po drugie, bo to polityczny pewniak - konkretniej pewniak politycznej awantury.
Pewniak, bo spójny z tym, na kogo pragnie kreować się opozycja (a może opozycja Polski w Polsce), a jeszcze bardziej na kogo pragną kreować się jej potencjalni wyborcy - tak światowi, że aż strach. Jak pokazały przecież wybory samorządowe w dużych miastach, liczy się tylko to, by nie mieć nic wspólnego z tradycyjną Polską, by pokazać, jak daleko pada jednak jabłko od jabłoni, jak niewiele wspólnego ze swoimi korzeniami dany obywatel wielkomiejski ma (nie oszukujmy się, ludność dużych miast, to w sporej mierze ludność napływowa z miast małych, miasteczek i wsi - bardzo aspirująca, bardzo pragnąca, a czasem wręcz pragnąca ponad zdrowy rozsądek manifestować swój kosmopolitanizm, być „ponad to”, być częścią czegoś większego - w tym przypadku Europy bez narodów, krajów bez granic (choć może bez jawnego Keine grenzen na ustach), pieniądza bez walut. Im większe kompleksy, tym człek musi być bardziej światowy - nihil novi sub sole.
Nie mogę powiedzieć, że nie rozumiem, bo to nie jest coś bardzo skomplikowanego. Chciałbym jednak tak myślącym uczestnikom dyskursu zwrócić uwagę na jedną rzecz (proszę o wybaczenie, że tak swojsko odniesioną): tylko krowa nie zmienia poglądów, a poglądy przynajmniej jednej, szczególnej osoby, odwróciły się w sprawie euro a złoty polski o 180 stopni i zasługują, w mojej ocenie, na uwagę w szczególności.
To nawet zabawne, że własnie mija rok od naszej rozmowy w studio telewizji wPolsce.pl, gdy Stefan Kawalec – ekonomista, były wiceminister finansów i jeden ze współautorów „planu Balcerowicza”, były dorada Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, opowiadał o książce jego współautorstwa: „Paradoks euro - Jak wyjść z pułapki wspólnej waluty?”. Drugie dno tej rozmowy jest takie, że w moich studenckich latach także zaczytywałem się w książkach Balcerowicza, starając się zrozumieć ten fenomen, tego mesjasza pieniądza i autora polskiego cudu gospodarczego, z którego Dobra Zmiana nadal próbuje i jeszcze wiele lat ratować będzie resztki tego, co zostało z Polski i polskiej gospodarki.
W swojej książce Stefan Kawalec stwierdził, że euro to tykająca, rosnąca bomba, która już powoduje pęknięcia, a niewidzialna ręka euro, jak niewidzialna ręka rynku, zamiast spajać Unię dzieli ją i rozsadza wspólnotę od środka.
W historii ostatnich kilkudziesięciu lat Europy były dwa wspaniałe sukcesy: Unia Europejska i wspólny rynek. Te sukcesy zapewniły Europie pokój i wzrost gospodarczy, i utrzymanie tych osiągnięć jest dla wszystkich kluczowe. Jednak wspólna waluta, pomyślana jako kolejny krok w integracji, okazała się bardzo poważnym błędem. Wspólna waluta stanowi obecnie jedno z zagrożeń dla funkcjonowania Unii Europejskiej - ocenił Stefan Kawalec.
Zdaniem ekonomisty, kraj pozbywając się własnej waluty, pozbywa się jednocześnie jednego z ważniejszych instrumentów reagowania na zmieniające się warunki ekonomiczne, co jest szczególnie ważne w przypadku nagłych turbulencji, jak w czasie kryzysu w 2008 roku.
Problem polega na tym, że łatwo jest zrozumieć korzyści płynące z jednej waluty, bo to wiele ułatwia. Nie trzeba wymieniać walut. Nie ma ryzyka kursowego. To ułatwia codzienne życie obywatelom jak i firmom. Natomiast, jak w przypadku szczelin dylatacyjnych w moście, własne waluty pomagają rozładować naprężenia, a jeśli ich nie ma to most od naprężeń może nawet się zawalić - stwierdził ekonomista.
Na całą rozmowę zapraszam do archiwalnego nagrania:
Chwilowo bardziej technicznie rozwodzić w tym miejscu na tą kwestią się nie będę - więcej dowiedzą się Państwo w nagraniu, polecam bardzo. Na co w tym momencie chciałem zwrócić uwagę to kilka ważnych - jak mi się zdaje - uwag:
Po pierwsze, skoro dawny uczeń Balcerowicza przestrzega przed euro widząc w nim źródło zbliżającego się kryzysu, a nie „zbawienie”, to choćby dlatego warto temat zgłębić bardziej niż zadowolić się pustymi hasłami opozycji, ulicy i zagranicy, i innych pożytecznych ekspertów.
Po drugie, temat euro należy traktować szerzej, uwzględniając międzynarówko… międzynarodowe aspiracje napływowej ludności wielkomiejskiej, czyli propagandowy i aspiracyjny wymiar tego tematu. Tu stosować należy solidną pracę u podstaw w sferze edukacji, jednak pamiętając o tym, że w przypadku kompleksów i aspiracji, nawet największego mędrca szkiełko i oko może nie pomóc. Pamiętać też należy, że właśnie dlatego ten wątek może złapać bardzo nośny grunt i stać się tzw. „the next big thing” (kolejna duża rzecz), szczególnie dzięki wrzutkom kolejnych życzliwych ekspertów.
Po trzecie, pamiętać należy, dlaczego temat wymiany polskiej waluty na euro jest w praktyce tak szalenie niebezpieczny, choć wizerunkowo dość lekki i znośny dla zwolenników przyjęcia euro. Zwłaszcza dla tych, którzy wietrzą w tym swój interes, lub tych, którzy nie są w stanie tej złożoności oddziaływań zrozumieć.Pieniądz nie śmierdzi, ale jako temat walki o wolność też pachnący fiołkami wszak nie jest. W odróżnieniu od sprawy ciągłego donoszenia na Polskę Unii, zwolennicy przyjęcia euro nie będą koniecznie i z miejsca postrzegani jako zdrajcy Narodu, tylko co najwyżej cinkciarze. A cinkciarz może i nie brzmi dumnie, ale też nie brzmi bardzo obelżywie i zawsze ma jakieś drobne.
Po czwarte, z uwagi na powyższe, wdrożyć w życie należy już bardzo stary, jednak znów aktualny suchar - Czy jesteś za przyjęciem euro? - Tak! W każdej ilości! (dodając) …ale nie jako waluty.
Dlatego, szanowni Państwo, wszystkiego najlepszego w nowym roku i uważajcie na cinkciarzy!
Maksymilian Wysocki