Na jeden temat przy czwartku: Urząd Dozoru Technicznego – ekonomia socjalizmu w jednej lekcji
Zapraszam Państwa do kolejnego artykułu z interaktywnego cyklu. Przypominamy zasady: co czwartek pojawia artykuł w cyklu "na jeden temat". Spośród komentarzy poniżej wybieramy najlepszy, który zostanie opublikowany jako samodzielny artykuł, lub którego autor będzie mógł rozwinąć swoją myśl i napisać autorski tekst, który opublikujemy na portalu. Oceny dokonuje zespół redakcyjny Zachęcam Państwa do rzeczowej i kulturalnej dyskusji - w końcu niecodziennie można zostać dziennikarzem wGospodarce.pl!
Autorem najlepszego komentarza pod artykułem „Zatrudnię idiotę” jest Gość (gratulacje!). Komentarzem z dnia 12.września godz. 22:28 i 22:30 wygrywa publikację swoich myśli na portalu wgospodarce.pl. Prosimy o kontakt [email protected] w celu uzgodnienia szczegółów publikacji.
Ekonomiści twierdzą, że gospodarka socjalistyczna nie jest możliwa, gdyż nie można przeprowadzić rachunku ekonomicznego, jak nie ma rynku.
My, Polacy wiemy jednak swoje.
Urząd Dozoru Technicznego. Uwite, cieplutkie gniazdko dla urzędników, działaczy partyjnych, kombinatorów i innych lubujących się w ciężko zarobionych przez kogoś innego pieniądzach. A co najgorsze fundatorami tych synekur są nasi przedsiębiorcy, którzy to finansują i którzy przez tego typu ograniczenia nie mogą dawać nam lepszych produktów, korzystniejszych cen, czy stałej pracy.
UDT to absurdalny twór, a definicja jego działalności jest tego najlepszym świadectwem. Zadaniem urzędu jest kontrola instalacji i urządzeń, które podlegają kontroli. Jeśli by jakiś przedsiębiorca zaoferował Państwu taką usługę zaśmialibyście się w głos, jednak skoro to urząd, to najwyraźniej jest to niezbędne do prawidłowego funkcjonowania, czyż nie? Pod tym sprytnym hasłem może się kryć w zasadzie wszystko (jak to w totalitaryzmie, prawo skonstruowane tak, aby być „do interpretacji”), na razie UDT zajmuje się pobieraniem opłat za teoretyczne kontrolowanie urządzeń transportu „bliskiego” tj. windy, żurawie, suwnice, a także urządzeń ciśnieniowych takich jak zbiorniki na gaz, czy kotły energetyczne. Wydają też „certyfikaty systemów jakości dotyczących urządzeń technicznych”. Cokolwiek by to nie znaczyło, zawsze kolejne możliwości przytulenia gotówki.
Takie urzędy to relikt przeszłości. Unia Europejska już dawno zdążyła wyregulować i usunąć monopole z krajów członkowskich (absurd w absurdzie!). W cudownym nieimperialnym imperium nawet zjawisko fotosyntezy jest uregulowane prawnie i musi przebiegać zgodnie z procedurą, dlatego też dyrektywa w sprawie demonopolizacji musi być. Nie wystarczy usunąć przepisy bezpośrednio lub pośrednio monopolizujące daną sferę, bo to by było zbyt proste. A zatem unijny urzędnicy wydali równie unijną dyrektywę usługową, która to zmusza państwa członkowskie (ot, niepodległość) do „uwolnienia” tych usług od 2010 roku. Skoro państwo polskie nie stosuje się do dyrektywy, która w efekcie jest korzystna, czemu wprowadza w życie bezsensowne pomysły, prowadzące nieuchronnie do spustoszenia gospodarczego? Zasłanianie się „koniecznością” wprowadzania przepisów UE można więc traktować jako obłudne i oderwane od rzeczywistości.
Można sobie tylko wyobrazić praktyki urzędu zajmującego się kontrolowaniem tego, co podlega kontroli. Wszystkie konsekwencje państwowych ograniczeń, o których czytaliśmy w książkach skondensowane w jednym, tysiąc ośmiuset pracowniczym urzędzie (tak, 1800 pracowników!). Któryś z bardziej zmyślnych pracowników molochu, obeznany w inżynierii finansowej wymyślił, żeby pobierać opłaty zryczałtowane, to znaczy wystawiać fakturę na początku roku, nie po wykonanej usłudze. Dodatkowo opłata jest roczna, podczas gdy „usługa” kontroli instalacji wymagającej kontroli odbywa się raz na dwa, czy na trzy lata. W ten sposób urząd w zasadzie pobiera podatek – opłata stała, przymusowa, na rzecz państwa i nie wiadomo, co się otrzymuje w zamian! Proszę sobie tylko wyobrazić, jakże beztrosko wyglądałoby życie przedsiębiorcy, gdyby mógł z góry pobierać podatek od potencjalnych klientów! Oczywiście wysokość opłaty określa cennik UDT, który w zasadzie nie ma racji bytu. Rynek został stłumiony (a raczej go tu nie ma), na jakiej więc podstawie są kreowane ceny? Urzędniczego wymysłu? Był już taki ustrój kiedyś w Polsce, nazywał się socjalizm, polegał na zniewoleniu oraz biedzie i szczęśliwie upadł.
Z racji idealnej płynności finansowej oraz swego państwowego statusu UDT może sobie pozwolić na wysokie pensje swoich jakże cennych pracowników, którzy z pewnością znaleźliby równie interesujące warunki płacowe na wolnym rynku. Podobno średnia pensja w UDT to co miesięczne 10 tysięcy złotych plus dodatki i pokaźne premie.
W całej tej historii najbardziej skandaliczny jest fakt, że i tak już uciemiężeni wieczną walką z urzędami oraz wysokimi opłatami na rzecz państwa przedsiębiorcy, są przymuszani do kolejnego podatku. Muszą korzystać z drogich usług kontrolerskich, których zupełnie nie potrzebują i nie mogą zamienić na żaden profit. „Nasz sprzęt certyfikuje UDT” to raczej kiepski slogan reklamowy. Jak więc chcemy, aby w naszym państwie było więcej miejsc pracy, wyższe pensje, płatne urlopy, macierzyński, tacierzyński i ołówkowe, skoro przedsiębiorca najpierw musi opłacić wszystkich leniwców w tym kraju, a dopiero później zacząć myśleć o swoich pracownikach?! Niestety, nie da się zarobić na urzędy, na pracowników i jeszcze na wszystkich biednych i nieszczęśliwych. To właśnie w tym miejscu leży problem kiepskiej jakości zatrudnienia nad Wisłą, a nie w kodeksie pracy.
Zapraszam do dyskusji. Tych, którzy się zgadzają z tezami tu pozostawionymi i nie maja o czym dyskutować, prosimy o lajkowanie, a także o przykłady socjalistycznych działań w aktualnej gospodarce. Może wspólnymi siłami uda nam się obnażyć bastiony socrealizmu? A może nawet zburzyć?
Może młodzi ludzie, których w szkołach nie uczą normalnej gospodarki, nauczą się czegoś od praktyków – przedsiębiorców?